Zanim przywitam się z Państwem po pięcioletniej nieobecności, jestem zmuszony ostrzec, że poniżej znajdują się treści, które wielu z Państwa mogą się wydać nieprawdziwe, szokujące, niechciane, kontrowersyjne lub nazbyt szczerze podane, dlatego osoby wyznające powszechnie obowiązujący stosunek do „epidemii” proszę o opuszczenie niniejszego bloga.
Cieszył się człowiek na te japońskie igrzyska dobre 3 lata i 9 miesięcy, gdzieś tak do marca 2020, kiedy stało się jasne, że żadnych igrzysk nie będzie. Każdy kibic śledził te bzdury: zamknięcie stadionów, częściowe otwarcie lasów, zamknięcie siłowni, nielegalne otwarcie fryzjerów, aż po finał Mistrzostw Europy na Wembley dwa tygodnie temu, gdzie zwycięstwo Włochów obserwowało 70 tysięcy ludzi bez żadnych maseczek, drąc się wniebogłosy (w wielu krajach zakazywano okrzyków na imprezach sportowych, bo to sprzyja propagacji wirusów) a przed meczem lejąc się w całym Londynie po mordach z kibicami drużyny przeciwnej.
Wariant tokijski okazał się zabójczy w porównaniu z wariantem westminsterskim i organizatorzy Igrzysk, potomkowie samurajów i pilotów kamikaze, ogłosili imprezę zamkniętą dla widzów, czyli tajną i zakazaną.
Bardzo długo wahałem się, czy w ogóle to oglądać. Od półtora roku powtarzam, że imprezy rozgrywane potajemnie, tzn. bez udziału świadków, czyli kibiców, dla których, na Boga, W OGÓLE WYNALEZIONO SPORT (!!!), uważam za nieważne. Czerwcowe Euro (rozgrywane wszędzie, czyli nigdzie) rozbudziło mój głód normalnych trybun na tyle, że postanowiłem jednak spisać dla Państwa sprawozdanie z tej stypy antyolimpijskiej. Tradycja zobowiązuje. Czy przebieg zawodów w Tokio umożliwi tradycyjne robienie sobie jaj olimpijskich - czas pokaże. Najwyżej będę wrzucał komentarz co drugi dzień, jeśli stypa okaże się atrakcyjna satyrycznie tylko w aspekcie maseczek chirurgicznych naciąganych na maski szermiercze itp.
Artystycznie i wizualnie było oczywiście ładnie (świetne ożywione „piktogramy”), żadna to nowina, że Azjaci umieją w widowiska telewizyjne. Oglądanie ceremonii otwarcia Igrzysk bez udziału publiczności przypomina perfekcyjnie rozegrany mecz piłkarski, z cudownymi dośrodkowaniami, dryblingami i golami... zainscenizowany przez aktorów grających w filmie o meczu piłkarskim. Brak żywiołowej i szczęśliwej widowni nadawał uroczystości charakter obowiązkowej akademii szkolnej - odfajkować, przemaszerować, zamknąć.
Główni aktorzy, czyli paradujący po stadionie sportowcy kolejnych reprezentacji, machali flagami i rękami do pustych krzesełek, bo chcieli przeżyć to, co ich poprzednicy na dotychczasowych 31 takich imprezach letnich. Tych machających żal mi najbardziej, bo chcieli przeżyć przygodę życia, a zafundowano im pogrzeb.
Druga strona medalu bezludnych igrzysk jest taka, żeby już całkiem nie popaść w to słynne foliarstwo, że wiele olimpijskich aren wybroni się w relacjach telewizyjnych z tych pustek na trybunach; strzelectwo, łucznictwo czy inne zapasy pokazane z bliższych ujęć będą wyglądać na ekranie tak samo jak dotąd, a kiedy Japończycy włączą odpowiedni szum „kibiców” z playbacku, to i zabrzmią podobnie.
Flagę olimpijską niosły grupki rozmaitych sportowców w sztafecie, w tym tacy, którzy wykonują zawody medyczne - taki ukłon w kierunku bohaterów walczących z pandemią. Jedna z pań z zawodu jest chirurgiem-traumatologiem.
- Hej, skombinujcie nam do sztafety z flagą sportowców-medyków, wiecie, pandemia...
- No spoko.
- Chirurgiem traumatologiem.
- Kim?
- No, ortopeda.
Poza pandemiczną żenadą była klasyczna żenada tradycyjna, czyli zeroemisyjność, ekipa „uchodźców”, a znicz zapaliła nie dość, że Japonka, to w dodatku Murzynka.
Zobaczymy co z tego będzie...
Komentarze
Pokaż komentarze (11)