Selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski Paulo Sousa spartolił sprawę. Przez jego głupie eksperymenty ze składem Biało – Czerwoni przegrali z Węgrami 1:2 i stracili szanse na rozstawienie w barażach o przyszłoroczny mundial. To nie pierwsze bezsensowne i niezrozumiałe decyzje personalne, jakich dopuścił się Portugalczyk. Pora zatem, żeby uderzył się w piersi i zrobił żal za grzechy. Oto ściągawka, z czego trener naszej kadry powinien się wyspowiadać.
- Sousa grzebie w składzie, jak dziecko w piaskownicy. Bez żadnej myśli przewodniej. Od ustawia graczy jak klocki. Tak gdzie mu poleci ręka, tam umieszcza zawodnika. I nie liczy się dla niego, że na co dzień dany piłkarz często gra na zupełnie innej pozycji. Jakby co, to Portugalczyk jednego dnia się spakuje i odjedzie. Nie martwi się tym, co po sobie zostawi – mówi nam z goryczą w głosie były kapitan reprezentacji Polski Jacek Bąk.
Czytaj: Lewandowski zdradził, dlaczego nie zagrał w meczu z Węgrami. Miał umowę z Sousą
Reprezentacja Polski wykonała plan minimum i z drugiego miejsca w grupie eliminacyjnej awansowała do barażów decydujących o awansie na przeszłoroczne mistrzostwa świata. Jednak zamiast euforii wśród kibiców panuje uczucie wielkiego niedosytu. Biało – Czerwoni mogli być w barażach rozstawieni.
Wystarczyło, że w ostatnim meczu nie przegramy z Madziarami na Stadionie Narodowym. Niestety, Paulo Sousa, tak jak czyni to od początku swojej pracy z kadrą, na tyle namieszał w składzie, że w słabym stylu przegraliśmy i przez to Polska w marcowych barażach może trafić na takie europejskie firmy jak Włochy, Portugalia, Walia czy Rosja. Czas podsumować pracę Portugalczyka w tych eliminacjach MŚ i wytknąć mu błędy. Oto największe grzechy Paulo Sousy.
"Sousa chyba zgłupiał nie wystawiając Lewandowskiego na Węgrów"
Grzech I: Pycha
Sousa totalnie zlekceważył Węgrów. Uznał, że skoro Madziarzy nie grają już o nic, to może dać wolne liderom drużyny – Robertowi Lewandowskiemu i Kamilowi Glikowi. Trener ubzdurał sobie, że Węgrzy przylecieli do Warszawy odrobić pańszczyznę, że nie będą się przykładać do gry, więc jego przypadkowo sklecona drużyna i tak sobie z nimi poradzi. Mocno się pomylił, a za jego niekompetencję Polska zapłaciła rozstawieniem w barażach. Równie słabe, jak to, że ani Roberta ani Kamila nawet nie wpisał do meczowego protokołu, było zachowanie Sousy po porażce.
Zobacz: Piłkarka oskarżona o to, że nie jest kobietą. Chcą zbadania jej płci
Otóż, na pomeczowej konferencji prasowej selekcjoner oznajmił, że pod każdą decyzją personalną się podpisuje i znając już wynik, postąpiłby tak samo. O ile nieobecność Glika od biedy można przeboleć, to „urlop” dla „Lewego” jest kompletnie niezrozumiały. Pojawiły się plotki, że Sousa uległ naciskom Bayernu, by dać odpocząć asowi monachijskiego klubu.
Nie do końca wiadomo jaka w tym wszystkim była rola samego piłkarza, który nawet wydał oświadczenie, w którym zakomunikował, że nigdy nie migał się i nie unikał gry w kadrze. Dodał, że decyzja o jego nieobecności została uzgodniona ze szkoleniowcem. Zamiast dokonywać sabotażu i osłabiać drużynę w najważniejszym meczu tej jesieni, Sousa mógł dać odetchnąć liderom w spotkaniu z Andorą, które wygrałaby nawet przebrana w koszulki reprezentacji Arka Gdynia. Cóż, Portugalczyk chciał być najmądrzejszy, to teraz mamy…
Grzech II: Niewiedza
Kiedy Paulo Sousa przejmował po Jerzym Brzęczku reprezentację Polski zapewniał, że ma rozeznanie co do możliwości piłkarzy, że poświecił dziesiątki godzin na obejrzenie meczów drużyn klubowych kandydatów do kadry. Albo blefował, albo ma tragicznie krótką pamięć, bo kompletnie nie wiedział co począć z Sebastianem Szymańskim. Były piłkarz Legii został wybrany do jedenastki sezonu ligi rosyjskiej, za kapitalną grę na środku pomocy w barwach Dynama Moskwa.
Tymczasem Sousa, który powołał go na jeden, jedyny mecz, pierwszy z Węgrami w Budapeszcie, zamiast do centrum drugiej linii, oddelegował Szymańskiego na skrzydło (wahadło). Zawodnik, co było do przewidzenia, na nieznanej sobie pozycji zawiódł i… zamknął sobie drogę do reprezentacji. Sousa więcej go już nie powołał. Portugalczyk nie ma też żadnego rozeznania, jeśli chodzi o innych piłkarzy.
I tak lewego pomocnika Przemysława Frankowskiego w ostatnim starciu z Madziarami ustawił za napastnikami, a z prawego obrońcy Dynama Kijów Tomasza Kędziory „zrobił”, w systemie z trzema środkowymi obrońcami, pół-lewego stopera. Totalne pomieszanie z poplątaniem.
Grzech III: Zaniechanie
Portugalczyk na trybunach podczas meczów Ekstraklasy, Pucharu czy Superpucharu Polski? Wolne żarty. Wołami nie zaciągnie się Sousy na mecz ligi polskiej, którą ogląda tylko wtedy, gdy nie ma już wyjścia. Selekcjoner może nie cenić Ekstraklasy i piłkarzy w niej grających. Jego prawo. Jednak chyba każdy szkoleniowiec świata, gdyby kasował miesięcznie 100 tysięcy euro, to przynajmniej sprawiałby pozory, że szanuje rozgrywki kraju, który tak hojnie mu płaci za w sumie marne wyniki. Bo prawda jest taka, że dotąd w eliminacjach do MŚ Polacy pod wodzą Sousy po dwa razy pokonali europejskich słabeuszy – San Marino i Andorę, oraz Albanię, która przecież do futbolowych potentatów na Startym Kontynencie nie należy. Z mocniejszymi przeciwnikami – Anglią i Węgrami w czterech konfrontacjach uciułali raptem dwa punkty.
Grzech IV : Upór
Patrząc na kolejne ruchy i decyzje trenera reprezentacji Polski Paulo Sousy, trudno oprzeć się wrażeniu, że Portugalczyk kocha siebie z wzajemnością i uważa za nieomylnego. Przykład pierwszy z brzegu: - tuż po podjęciu pracy z najważniejszą polską drużyną, Sousa zakomunikował, że pierwszym bramkarzem drużyny narodowej będzie Wojciech Szczęsny. Bez względu na formę i osiągane przez kadrę wyniki. Efekt – golkiper Juventusu puszczał gole nawet z takimi „mocarzami” jak Andora czy San Marino, a na półtora strzału Węgrów, dwukrotnie wyciągał piłkę z siatki.
Mimo to, Portugalczyk pozostał głupio konsekwentny i nie odesłał będącego pod formą Szczęsnego do rezerwy. Przez to kadra straciła fachowca naprawdę wysokiej klasy – Łukasza Fabiańskiego, który miał dosyć tego, że bez względu na dyspozycję i tak będzie rezerwowym. Dlatego zrezygnował z gry w drużynie narodowej.
Kolejny przykład: Tymoteusz Puchacz. Były gracz Lecha, choć jest w Unionie Berlin już od pół roku, to nie zaliczył nawet sekundy w meczu Bundesligi. Z prostego powodu – o ile dobrze sobie radzi w grze do przodu, to kompletnie nie umie bronić. A to u defensora dosyć poważna wada. A Sousa jakby tego nie widział i z oślim uporem stawia na Tymka. A Puchacz podziękował trenerowi za zaufanie zawalając dwa gole z Węgrami.
Niesmak budzi fakt, że zarabiającego w PZPN fortunę Paulo Sousy, nie stać nawet na zwykłe „przepraszam”. Albo jest tak butny, że naprawdę nie dostrzega swoich potknięć, albo ma nas Polaków za na tyle niewartych uwagi uwagi durniów, że nawet nie warto ich przepraszać. Trafnie mecz z Węgrami spuentował w swoim wpisie na Twitterze były reprezentacyjny napastnik Wojciech Kowalczyk - „ A może w marcowych meczach reprezentacji sprawdzić nowego selekcjonera reprezentacji? Paulo Sousa wiecznie nie będzie prowadził tej drużyny…” - zasugerował „Kowal”.
Ciekawe, czy ten postulat dotarł do prezesa piłkarskiej federacji Cezarego Kuleszy?
Inne tematy w dziale Sport