Piłkarze Legii Warszawa pod wodzą nowego trenera Marka Gołębiewskiego „planowo” pokonali trzecioligowy Świt Solwin Szczecin i awansowali do kolejnej rundy Pucharu Polski. Zresztą nie mieli innego wyjścia, bo na dziś jedynie zdobycie krajowego pucharu może stołecznej drużynie otworzyć drzwi do europejskich pucharów w przyszłym sezonie.
Na samym meczem nie ma się co rozwodzić. Gospodarze robili co mogli, a że niewiele mogli, to i specjalnie faworytów z Warszawy nie nastraszyli.
Marek Gołębiewski może się cieszyć z wygranego debiutu i z faktu, ze drużyna, a przynajmniej jej zagraniczna cześć bardzo go lubi. Bo szkoleniowiec „na dzień dobry” z Legią zastosował politykę grubej kreski i przywrócił do kadry czterech banitów – Lirima Kastratiego, Mattiasa Johanssona, Lindsey'a Rose i Jurgena Celhakę, których jego poprzednik Czesław Michniewicz nie zabrał na swój ostatni mecz w roli trenera Legii – w niedzielę do Gliwic. To była kara za to, że czterej dżentelmeni – ponoć – tęgo zabalowali w wynajętym domku nad Zegrzem.
Zobacz:
Legia pozywa jedną ze swoich legend. Poszło o zarzuty ws. pijackich ekscesów piłkarzy
Lewandowski zdobędzie Złotą Piłkę? W sieci pojawiły się przecieki z głosowania
Michniewicz nie wytrzymał
Michniewicz nie zamierzał tolerować pijaństwa, zareagował radykalnie i szatnia go odpaliła. Gołębiewski natomiast zastosował taktykę marchewki i nie tylko dla ogłosił amnestię dla kwartetu balangowiczów, ale nawet trzech z nich Kastratiego, Rose'a i Johanssona w starciu ze Świtem od pierwszej minuty oddelegował na boisko. To musiało niezmiernie przypaść do gustu zagranicznej grupie baletowej.
Piłkarze, którzy „robili gaz” nad Zegrzem, decyzję nowego trenera mogli odebrać jak pozwolenie na kontynuowanie zabawy. No bo, skoro wszyscy mówili, że – podobno nawalili się tak, że nie mogli wstać z podłogi, a mimo to są traktowani jakby nic się nie stało, to znaczy, że... mogą pić dalej.
Nie mnie oceniać, czy Gołębiewski popełnił błąd przywracając wspomnianą czwórkę do składu. Jego wóz, jego konie... Jednak patrząc na wszystko obiektywnie, trudno mi się oprzeć wrażeniu, że takie postępowanie to po pierwsze strzał we własne kolano, a po drugie manifestacja lekceważenia dla decyzji poprzednika. Gołębiewski, może nieświadomie, ale wysłał do opinii publicznej sygnał, że ma w głębokim poważaniu fakt, że Michniewicz chciał otrzeźwić atmosferę i dlatego odstawił na margines piłkarzy, wobec których miał podejrzenia lub pewność, że zamiast trenować, chlają.
Gol na wagę awansu w Pucharze Polskim
Uważam, że na darowanie win mógł sobie pozwolić trener z autorytetem, nazwiskiem i osiągnięciami, a nie szkoleniowiec stawiający pierwsze kroczki w klubie z Ekstraklasy. Chyba największym błędem jaki mógł popełnić szkoleniowiec na dorobku, była próba budowania autorytetu polegająca na podlizywaniu się szatni. Bo, skoro balangowicze zwolnili Michniewicza, trenera z bogatym CV, to jeszcze szybciej i bez żadnych skrupułów pozbędą się coacha, który dopiero zaczyna wyrabiać sobie nazwisko. No, chyba że pan trener będzie zawodnikom pozwalał na coraz więcej...
A póki co, w myśl starego piłkarskiego powiedzenia, „gaz poza boiskiem, zrobił gaz na murawie” i Lindsay Rose strzelił w Szczecinie gola na wagę awansu. Inna sprawa że gracz z Mauritiusa przebywał na boisku ledwie nieco ponad godzinę. Pewnie jeszcze odczuwał skutki zatrucia „powietrzem” znad Zegrza...
Piotr Dobrowolski
Inne tematy w dziale Sport