Legia Warszawa pokonała w dumeczu norweski Bodo/Glimt (5:2) i awansowała do drugiej rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów. Mistrzowie Polski nie dostaną za to jednak nawet eurocenta. Wielkie pieniądze czekają na stołeczną ekipę dopiero w czwartej, decydującej o awansie do fazy grupowej, rundzie eliminacji LM.
Przegrany na ostatniej prostej dostanie od UEFA premie w wysokości 5 mln euro, zaś zespół, który zapewni sobie wejście do rywalizacji w grupie, zostanie nagrodzony 15 mln 640 tys euro. Nie może zatem dziwić, że dla Legii, która jak twierdzą zorientowani nie należy do finansowych krezusów, rywalizacja o Ligę Mistrzów to wyprawa po prawdziwe złote runo.
Czytaj:
W drugiej rundzie eliminacji warszawianie zmierzą się z mistrzem Estonii Florą Tallin, której kapitanem i najbardziej znanym zawodnikiem jest były gwiazdor Jagiellonii Białystok Konstantin Vassiljev. - Na papierze zdecydowanym faworytem jest Legia. Swojej szansy upatrujemy w tym, że drużyna z Łazienkowskiej nas zlekceważy. Nie wiem, czy to dobrze, że pierwszy mecz, w następną środę, gramy w Warszawie. Jeśli uda nam się po nim jeszcze pozostać w grze o awans, to będziemy bardzo szczęśliwi – powiedział Salonowi24.pl Kostia Vassiljev.
Miliony euro za europejskie puchary
Jeśli mistrzom Polski powinie się noga na Florze, lub po przejściu Estończyków, odpadną z Champions League w trzeciej rundzie kwalifikacji, to automatycznie przejdą do rywalizacji w eliminacjach Lidze Europy. Tu też drużyny walczące o awans do grupy mogą liczyć na premie dopiero w czwartej rundzie. I to jedynie te zespoły, które zakwalifikują się do fazy grupowej. Zarobią wtedy 3,63 mln euro. Wygrana w fazie grupowej LE została przez UEFA wyceniona na 630 tys euro, a remis na 310 tys euro. To grosze w porównaniu z tym, co zarobią ekipy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W najbardziej elitarnych europejskich rozgrywkach, wygrana jest premiowana wielką kasą w wysokości 2,8 mln euro, a remis jest wart 930 tys euro.
Kto za sterami Legii
Legioniści maja się zatem o co bić. Tylko pytanie, czy jeszcze z trenerem Czesławem Michniewiczem za sterami? Szkoleniowiec stołecznej ekipy w dwumeczu z Norwegami po raz kolejny pokazał, że potrafi znakomicie „przeczytać” rywali i dobrać odpowiednio skuteczną taktykę. To atuty, które mogą panu Czesławowi zapewnić angaż na najbardziej eksponowane stanowisko w polskiej piłce – selekcjonera reprezentacji narodowej.
Michniewicz za Souse
Jak twierdzą bowiem zorientowani, jeśli sierpniowe wybory na prezesa PZPN wygra Cezary Kulesza, to z posadą trenera kadry może się pożegnać Paulo Sousa. A wówczas głównymi kandydatami do zajęcia miejsca Portugalczyka byliby dwaj nasi trenerzy, których Kulesza doskonale zna z pracy w Jagiellonii, którą przez lata rządził – Michał Probierz i właśnie Czesław Michniewicz. To jednak dywagacje i melodia, choć nieodległej to jednak, przyszłości. Na razie Michniewicz musi wymyślić sposób, żeby nie zatruć się estońską Florą.
Piotr Dobrowolski
Czytaj więcej:
Inne tematy w dziale Sport