Kevin de Bruyne i Belgowie za burtą Euro 2020. Fot. PAP/EPA
Kevin de Bruyne i Belgowie za burtą Euro 2020. Fot. PAP/EPA

Ostatni taniec Belgów. Ćwierćfinały Euro 2020 obfitowały w wielkie emocje

Redakcja Redakcja Euro 2020 Obserwuj temat Obserwuj notkę 1
Kilka miesięcy temu przebojem na platformie filmowej Netflix był dokument „Ostatni taniec”, traktujący o pożegnalnym sezonie Michaela Jordana w Chicago Bulls i schyłku potęgi tej genialnej drużyny. Skojarzenie z tym obrazem przyszło mi do głowy, kiedy oglądałem ćwierćfinał Euro Belgia – Włochy.

Kibicowałem ekipie z Beneluksu. Bo Włosi, choć na tych mistrzostwach grają pięknie, to mnie od lat nieodmiennie kojarzą się z płaczkami i symulantami, drobnymi oszustami, którzy nie cofną się przed niczym, żeby tylko korzystny wynik dowieźć do końca spotkania. 

Zobacz: 


Piękna gra, ale bez tytułów 

Byłem za Belgią z jeszcze jednego powodu. Otóż, miałem świadomość, że tegoroczny czempionat Europy to ostatni moment, by ta cudowna generacja piłkarzy wreszcie coś wygrała. Od dobrych kilku lat Romelu Lukaku i spółka uważani są za faworytów każdej wielkiej imprezy i... na tym się kończy. Zamiast medali, Belgowie z kolejnych mistrzostw przywożą tylko pochwały za wrażenia artystyczne, jakich dostarczyła ich gra. A te, w przeciwieństwie do namacalnych dowodów umiejętności, szybko zacierają się w pamięci kibiców.

Czas ucieka, a cudownym dzieciom coraz bardziej siwieją skronie. Nie ma się co czarować. Mecz z Włochami był ostatnim w kadrze dla kilku znaczących postaci tej drużyny. Trudno mi sobie wyobrazić, by za rok na mundialu w Katarze trójkę środkowych obrońców Belgii stanowili Toby Aiderweireld, Thomas Vermaelen i Jan Vertonghen, którzy w sumie liczą sobie 104 lata. Nie uwierzycie Państwo, ale nawet De Bruyne, ten miedzianowłosy chłopiec z wiecznie naburmuszoną miną, przekroczył już trzydziestkę.

Z pozoru zawodnicy Roberto Martineza mieli wszystko, by każdego rywala rozstawiać po kątach. No właśnie, z pozoru. Czegoś zabrakło. Może konsekwencji, może dyscypliny taktycznej, która w połączeniu z piękną grą dałaby jakiś wymierny, medalowy efekt. Jest mi strasznie szkoda, że Belgia w tym składzie nie nawiąże do sukcesów wielkich poprzedników, którzy w 1980 roku sięgnęli po wicemistrzostwo Europy. Wtedy brylowali Jean Marie Pfaff, Ludo Cook, Franky Van Der Elst czy Jan Culemans. Moim zdaniem piłkarze wcale nie lepsi niż generacja, która właśnie gasi światło na wielkiej scenie. 

Szkoda Szwajcarów 

Odpadli Belgowie, z turniejem pożegnali się również Szwajcarzy. Helweci, którzy w trakcie konkursu rzutów karnych z Francją pokazali, że nie mają układów nerwowych i skutecznie wykonali wszystkie „jedenastki” w ćwierćfinale z Hiszpanią, w tym elemencie totalnie zawiedli. Trzykrotnie spudłowali i mogli udać się na urlopy. Szkoda, bo dla mnie drużyna Vladimira Petkovicia była powiewem świeżości, który zaburzył ustaloną hierarchię w światowym futbolu.  

W pozostałych starciach o awans do najlepszej czwórki Euro „duński dynamit” wysadził z turnieju Czechów, a Anglicy zdemolowali zmęczonych do granic możliwości Ukraińców. 

Anglia Kane'm stoi

Nie wiem jak potoczą się półfinały. Życzyłbym sobie jednak, by po tytuł mistrzów Europy sięgnęli Anglicy. Grają i rozważnie ( w obronie) i romantycznie. No i mają w składzie Harrego Kane'a, chłopaka z przedmieść Londynu, który przy całym szaleństwie jakie panuje wokół niego, zachowuje normalność.

Nie szpanuje luksusowymi autami, nie wywołuje skandali, a z obecną partnerką jest związany od szkoły podstawowej. Może dlatego w pełnym blichtru, fałszu i podwójnej moralności świecie piłki, jest traktowany, jak człowiek z innej planety. I to, a nie strzelane seryjnie gole, jest największym kapitałem kapitana Anglików. 

Piotr Dobrowolski 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj1 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Sport