Po porażce 2:3 ze Szwecją i odpadnięciu z Euro już po fazie grupowej, kibice mogą zanucić nieoficjalny hymn naszej reprezentacji „Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało...”. Tyle, że to zakłamywanie rzeczywistości, bo stało się i to bardzo wiele. Złego.
Czuję się zawiedziony, oszukany, okradziony ze złudzeń i marzeń. Rozczarowanie jest tym większe, że mecz z Hiszpanią sprawił, że wbrew racjonalnym przesłankom, na kontrze do rozsądku, uwierzyłem, że ta drużyna może coś zdziałać na mistrzostwach Europy i choćby w małej części nawiązać do sukcesów ekipy Adama Nawałki z Euro w 2016 roku.
Nawet nie mam specjalnych pretensji do naszych piłkarzy. Grali na tyle, na ile potrafili, a skoro umiejętności większości z nich są takie jakie są, to tylko taki naiwniak jak ja mógł się spodziewać, że zawojują Europę.
Czytaj też:
Hiszpańscy dziennikarze przed meczem z Polską głosili, że z Robertem Lewandowskim ich reprezentacja byłaby kompletna, że brakuje im atakującego formatu „Lewego”. W zasadzie tylko napastnik Bayernu Monachium może wyjechać na urlop z podniesioną głową. Krytykom zarzucającym mu, że w kadrze gra o klasę gorzej niż w Bawarii, Lewandowski pokazał, że potrafi strzelać gole nie tylko w klubie, ale i na wielkich reprezentacyjnych turniejach. Gdyby nie on, nasz występ na Euro zakończyłby się totalną, kompromitującą klęską.
Nie wiem co myśleć o Paulo Sousie. Z jednej strony zaimponował mi odwagą, kiedy postawił na nieletniego Kacpra Kozłowskiego, z innej zaś diablo mnie irytował tym wiecznym mąceniem w składzie. Kiedyś Kazimierz Górski o jednym z selekcjonerów powiedział - „To dobry trener, tylko wyników nie ma”. To stwierdzenie doskonale pasuje do Portugalczyka. Jego bilans w ośmiu meczach za sterami naszej drużyny narodowej to jedna wygrana. Z Andorą. Z Andorą!!! Śmiech na sali. Portugalczyk pięknie, ze swadą i barwnie mówi. Uważam, że pomylił się z powołaniem, bo zamiast przeciętnym trenerem, powinien zostać mówcą motywacyjnym, na którego widok miękłyby nogi panienkom z korporacji.
Dziś najprościej byłoby za blamaż na Euro obwinić Zbigniewa Bońka. Bo, w największym uproszczeniu, to on zwalniając Jerzego Brzęczka szukał kwadratowych jaj, bo przecież „Wuja”, jak poprzedniego selekcjonera nazywali piłkarze, wykonał zadanie i wywalczył awans na mistrzostwa Europy. Tyle, że Brzęczek kompletnie nie dogadywał się z większością zawodników, a kadra za jego rządów grała taki paździerz, że aż zęby bolały. Boniek miał dosyć narzekań i pogonił trenera, który swoim asekuranctwem i brakiem odwagi zabił ofensywne walory tego zespołu. Tyle, że zrobił to zdecydowanie za późno.
Jeśli prezes PZPN chciał zmian, to powinien ich dokonać tuż po awansie, lub najpóźniej w trakcie pierwszego pandemicznego lock downu. A tak wpuścił na konia Sousę, który nie miał czasu, by nadać zespołowi autorski szlif, oszukał Brzęczka, z którym po eliminacjach przedłużył kontrakt, a na deser zostawił swojemu następcy w Związku portugalskie kukułcze jajo. Czy po Euro można mieć nadzieję, że Polacy pod batutą Sousy z sukcesem zakończą kwalifikacje do przyszłorocznego mundialu w Katarze? Śmiem wątpić. Prawda jest bowiem taka, że od czasów Adama Nawałki, każdy kolejny selekcjoner zamiast po medale, prowadzi naszych piłkarzy w coraz głębsze bagno i marnuje potencjał tych chłopaków.
Piotr Dobrowolski
Czytaj więcej:
Inne tematy w dziale Sport