Ryszard Tarasiewicz w reprezentacji Polski rozegrał 58 spotkań i zdobył dla Biało-czerwonych 9 goli. Jedno trafienie pozostanie w pamięci legendarnego pomocnika Śląska Wrocław na zawsze. To bramka, jaką zdobył w wyjazdowym meczu przeciwko Szwecji (1:2) w eliminacjach do mistrzostw świata 1990 roku. W rozmowie z Salon24.pl wspomina swoje doświadczenia ze starcia przeciwko Skandynawom i doradza zawodnikom Paulo Sousy, jak mają grać, żeby pokonać Szwedów.
- Pamięta Pan datę 7 maja 1989 roku?
- Oczywiście! Tego dnia na Rasundzie w Sztokholmie graliśmy ze Szwecją w eliminacjach do mundialu we Włoszech w 1990 roku. Żeby się wciąż liczyć w rywalizacji o awans na mistrzostwa świata, nie mogliśmy przegrać. Kiedy w końcówce wyrównałem na 1:1, wydawało się, że z trudnego terenu wywieziemy punkt i pozostaniemy w grze o mundial. Jednak w ostatniej akcji gospodarze strzelili nam na 2:1 i było po zawodach.
Polecamy:
- Gol, którego strzelił Pan słynnemu Thomasowi Ravelliemu uznawany jest za jedną z najpiękniejszych bramek w historii reprezentacji Polski.
- Rzeczywiście, gol mógł się podobać. Uderzyłem z ponad 30 metrów, mocno, prostym podbiciem. Piłka wpadła w okienko szwedzkiej bramki. Zdecydowanie w reprezentacji to było moje najpiękniejsze trafienie.
Zobacz słynny gol Tarasiewicza
- Dla pana tamten mecz miał słodko-gorzki smak. Z jednej strony gol – marzenie, a z drugiej ówczesny trener kadry Wojciech Łazarek to Pana obwinił za, że w ostatniej akcji meczu stracił Pan piłkę w środku boiska, w konsekwencji czego Szwedzi strzelili na 2:1.
- Nie zgadzam się z tymi zarzutami. Gdybym wtedy wygrał pojedynek jeden na jeden ze Szwedem, to przez nikogo nie zatrzymywany popędziłbym na bramkę rywali i być może trafił na 2:1 dla nas. Stało się inaczej. Straciłem piłkę, pobiegłem za przeciwnikiem, który mi ją odebrał i zaatakowałem go. Sędzia odgwizdał faul. Tyle, że ja wracałem za Szwedem od środka boiska, a przed naszą bramką było jeszcze ośmiu czy dziewięciu Polaków. Dlaczego nikt do niego nie podszedł, nie próbował odebrać futbolówki? W każdym razie stanęło na tym, że był rzut wolny, jakieś 40 metrów od polskiej bramki. Niclas Larsson przymierzył i pokonał Jarka Bakę. Powtarzam: absolutnie nie czuję się winnym tej porażki.
- Wróćmy do Pańskiego gola. Słynął Pan z potężnego uderzenia. Na przykład w 1986 roku na mundialu w Meksyku w przegranym meczu z Brazylią (0:4) przy stanie 0:0, huknął Pan równie potężnie, jak cztery lata później na Rasundzie. Tyle, że piłka trafiła w słupek. W czym tkwiła tajemnica tych Pańskich słynnych, piekielnie mocnych uderzeń?
- Nie ma w tym żadnych cudów. Strzał z dystansu, czy ze stałego fragmentu to element techniczny, w którym najważniejsza jest powtarzalność, właściwe ułożenie stopy i nogi podstawnej. Grając jeszcze w Śląsku Wrocław, zostawałem po każdym treningu i z bramkarzami – już nieżyjącym Jackiem Jareckim, Zdzisiem Kostrzewą czy Jankiem Jedynakiem ćwiczyłem strzały z akcji, z dystansu, lewą i prawą nogą, uderzenia z rzutów wolnych. Wtedy nie było takich lekkich, plastikowych ludzików imitujących mur. Pamiętam, że mur do ćwiczeń zrobili nam żołnierze. Był na kółkach i ważył z pół tony. Przesuwanie go po boisku to była mordęga. We dwóch, czy we trzech ledwo dawaliśmy radę go przestawić.
- Czasy i zawodnicy w reprezentacji Szwecji się zmieniają, ale styl gry pozostaje ten sam. Twardy, nieustępliwy, trochę siermiężny, ale do bólu skuteczny.
- Przed meczem z Hiszpanią powiedziałem, że nie ma co wyolbrzymiać walorów rywali, bo to tylko jeden mecz i wszystko może się zdarzyć. Postawiłem na 1:1 i trafiłem! Szwedzi, rzeczywiście, grają twardo, ale nie siermiężnie. Co raz więcej ich zawodników występuje w czołowych ligach Europy, gdzie nauczyli się grać efektowną piłkę. Są bardzo poukładani taktycznie, zdyscyplinowani. To nie południowcy, im się głowy nie zagotują. Nam remis nic nie daje, więc musimy zaatakować. Tylko mądrze, nie na hura. Nawet jak będzie 15 czy 10 minut do końca nie możemy się podpalać. Musimy grać swoją piłkę. Być cierpliwym. Nie będzie łatwo, ale jestem dobrej myśli i zakładam, że Polska wygra 2:1.
- Co pan sądzi o selekcjonerze Biało-czerwonych Paulo Sousie, na którego przed Euro spadło mnóstwo krytyki, a po meczu z Hiszpanią wiele pochwał?
- Uważam, że Zbyszek Boniek dokonał dobrego wyboru. Portugalczyk to były świetny piłkarz, a dziś doświadczony trener. Wniósł do kadry powiew świeżości, czegoś nowego.
Rozmawiał: Piotr Dobrowolski
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Sport