Powszechny obowiązek obrony - jest nawet zapisany ustawowo. To oczywiste mydlenie oczu. Sprowadza sie to do tego, ze przeciętny obywatel płacący podatki do obrony państwa "wynajmuje" zawodowych żołnierzy i łoży (via budżet) pieniądze na utrzymanie armii. Przed wojną - dość znane było powiedzenie - od polityki to mam Piłsudskiego.
Tego typu postawa, to postawa nieobywatelska, to scedowanie najważniejszych spraw na innych - niekoniecznie najlepiej strzegących polskiej racji stanu. Ponadto, usprawiedliwianie wszystkiego "innymi czasami" nie do końca jest uprawnione. Oczywiście, nowoczesne uzbrojenie w dużym stopniu wymaga zawodowej obsługi; wyszkolenie pilota, marynarza, czy operatora nowoczesnego sprzętu rakietowego, to czasem kilka lat... Jednak, nawet uwzględniając nowoczesność uzbrojenia - rezygnacja z przeszkolenia rezerw wojskowych, to duży błąd.znakomitym wzorcem godnym naśladowania jest tu Izrael, który na wyposażeniu ma uzbrojenie, o którym Polska jeszcze marzy - obowiązkowi przeszkolenia wojskowego podlegają wszyscy (bez względu na płeć). Oczywiście w praktyce (uzasadnionej) - wojskowo szkoli się "tylko" ok. 50 % kobiet...
Nie jest zresztą najważniejszą rzeczą, by było nadmiar (w stosunku do ilości sprzętu) przeszkolonych ludzi. Są potrzeby (wojenne - jak mówili nasi protoplaści) inne niż obsługa nowoczesnego uzbrojenia. Jest ogromne zapotrzebowanie na specjalistów od wojskowej logistyki, obsługi sprzętu zmechanizowanego, łączności, informatyki i wszelkich służb pomocniczych.
Najważniejsze jest jednak nastawienie do armii. Dam inne niż Izrael przykłady.:
Otóż w neutralnej Szwajcarii - również istnieje obowiązek obrony Ojczyzny. z taką jednak różnicą, iż nie jest to obowiązek, tylko zaszczyt. Sprawą honoru jest zdobywanie coraz wyższych stopni wojskowych - nie przez zawodowców - przez cywilów. W parze z awansem zawodowym (np. w Bankach) idą awanse wojskowe. Tylko nie "załatwiane" - by być oficerem i awansować trzeba odbywać regularne ćwiczenia, zdawać odpowiednie egzaminy i udowodnić swoją przydatność. Wstydem jest dla dyrektora banku nie być przynajmniej majorem rezerwy...
W Anglii - zarówno syn królowej książę Karol, jak i wnuki są oficerami Wiliam jest pilotem, a Harry komandosem (nawet uczestniczył w misji wojennej) - to własnie kwestia honoru.
W Hiszpanii - poprzednio "panujący" król Juan Carlos w ramach przygotowania do kierowania państwem ukończył bodaj trzy akademie wojskowe. Był najpopularniejszym politykiem w całej Iberolandii. Skutecznie potrafił zapobiec wojskowemu zamachowi stanu w 1981 r.
W Norwegi (już kilkadziesiąt lat temu - syn króla został powołany "w kamasze" i grzecznie musiał odbyć obowiązkową służbę wojskową.
A co u nas? U nas owszem za komuny był pobór, ale już syn sołtysa od "woja" się wymigiwał. Nawet na studiach powszechne było zjawisko zwolnienia z obowiązkowego przedmiotu jakim było "wojsko". Oczywiście zwalniani byli synalkowie notablów, lekarzy i inni którzy potrafili przy pomocy kasy "załatwiać".
Kiedy zaczęła się nie na żarty walka z komuna - zaczęto "palić komitety" - wydano wszystkim władykom broń osobistą i w niektórych urzędach również karabiny (Kałachy). ale okazuje sie, że owi władcy zarówno urzędów centralnych, jak i terenowych nie mieli przedtem broni w ręku. Potrzebne było przeszkolenie. Akurat pełniłem funkcje szefa uzbrojenia w jednym z miast wojewódzkich. Dan o mi to zadanie - z satysfakcja potraktowałem wszystkich (z urzędu wojewódzkiego, z komitetu partyjnego z prokuratury i z sadów) jako rekrutów. W części teoretycznej na pytanie, kto miał w życiorysie jakiekolwiek przeszkolenie wojskowe - odpowiedzią była głucha cisza. NIKT. Oczywiście - wszyscy po studiach (gdzie było obowiązkowe "wojsko") - tylko nie dla "właścicieli" państwa. Wszyscy chłopy 30- 50 lat dobrze utrzymani, zdrowi jak byki. ale zwolnieni "ze względów medycznych".
To ilustruje stosunek tej kasty do obrony Ojczyzny. Obawiam się, że niewiele sie w tej mierze zmieniło. Sztampowa ustawa o obowiązku obrony, to stanowczo mało. Czas odwołać sie do polskiej tradycji rycerskiej. Szlachetnie urodzony, to synonim rycerza. Szlachcic miał obowiązek "stawać" w razie wojennej potrzeby. To nawet nie musiało być zapisane - ten, który n ie "stawał" - automatycznie wykluczał się ze stanu rycerskiego, tracił prawo głosu, tracił prawo do urzędów, tracił szlachectwo. Zresztą nie tylko w Polsce. W czasach całkiem nowożytnych - w Rosji; w czasie przeglądu bojarów z odpowiednim rynsztunkiem - w razie jakichś braków - kniaź Ramodanowski potrafił pozbawić bojara majątku, tytułu i wtrącić go do tiurmy. W starożytności bywało jeszcze gorzej (ale to "inne czasy")...
Tak więc brak jest w Polsce kontynuacji szlachetnego odniesienia do państwa - odniesienia, które właśnie można wyrazić przyjęciem na siebie roli Obywatela-Rycerza. Obywatela przygotowanego do obrony Ojczyzny. Najwyższy czas przestać traktować państwo jako aparat przemocy narzucony siłą przez wrogie nam ośrodki. Państwo jest teraz "nasze" i warto go bronić, by nie przestało być nasze. Silna armia, to gwarancja poważnego traktowania nas przez innych - przykładem jest tu (ciągle jeszcze barbarzyńska) Turcja, którą wszyscy poważnie traktują z racji posiadania silnej armii (np. nowoczesnych samolotów posiada ok 10 razy więcej niż Polska).
Wbrew wymienionym papierom jestem humanistą. Piszę od kilkudziesięciu lat - przeważnie do szuflady. Kieruję się maksymą: Amicus Plato, sed magis amica veritas. Gotów jestem zawsze wysłuchać i odpowiedzieć na rzeczowe argumenty.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka