Trwa ogólnonarodowa dyskusja na temat "spontanicznych" marszów we wszystkich większych miastach Polski. Liczebność owych zgromadzeń spowodowała dość powszechną analizę przyczyn tego stanu rzeczy. Oczywiście, pojawili się samozwańczy liderzy tych manifestacji, a nawet zarządy i rady.
Wszelka opozycja gwałtownie się do tego ruchu przyznaje i chce przy jego pomocy urosnąć w siłę. Wspomniana liczebność tych manifestacji jest też wynikiem nie tylko uczestniczeniem w nich żądnych niefrasobliwego życia młodych "dam", lecz także przedstawicieli tych grup społecznych, które czują się zagrożone w swoich przywilejach przez władz PIS. Jest to całkiem spora część społeczeństwa - to oczywiście tak określona przez siebie "kasta", to ludzie na stanowiskach w aparacie administracyjnym samorządów, w uczelniach, w spółkach SP, w państwowym przemyśle, to wreszcie świat artystyczny i tzw. twórcy. Także przedstawiciele wszystkich opozycyjnych partii tłumnie zasilili marsze "za wolną aborcją". Wszyscy wymienieni uważają, że ich dobre "ustawienie się" w wyniku wieloletniego wzajemnego świadczenia sobie uprzejmości w przedsiębiorstwach, w sprawach sądowych, na uczelni, w zdobyciu stanowiska itp., itp. może się poprzez modernizacyjne działanie rządu skończyć.
Biorąc to wszystko pod uwagę, te kilkudziesięciotysięczne marsze w W-wie i kilkunastotysięczne w innych dużych miastach, nie stanowią wielkiej rewolucyjnej siły. To manifestacje dobrze świadczące o polskiej demokracji, która dopuszcza możliwość swobodnej wypowiedzi - także na ulicach. Paradoksalnie, taki spory jednak ruch, któremu w pewnym stopniu sprzyjał fakt zwolnienia młodzieży z nauki (oczywiście - relatywnego zwolnienia) oraz dogodna pogoda w czasie "złotej jesieni" - nie spowodował powstania realnej siły mogącej zrealizować naprędce skleconych żądań i haseł. Zasadnicze "ideowe" hasło ruchu: "Sp..." usłyszeli zarówno marszałek Grodzki, redaktorzyna Lis (który już kilkakrotnie namawiał do przejęcia siłą władzy) jak i lider stosunkowo młodej i "postępowej" partii - Hołownia. Najwyraźniej liderom (samozwańczym) z niejaką M. Lempart na czele zaczęło się wydawać, że są zdolni samodzielnie (w drodze rewolucji) obalić rząd i przejąć władzę. Ani to śmieszne, ani straszne - po prostu infantylne.
Kilka słów dotyczących przypadku wspomnianej Lempart. Prof. M. Środa nazwała ją nawet Wałęsą naszych czasów. Tak, ma pewne cechy wspólne. Można ją określić jako "wiecowego krzykacza" w myśl zasady "im ktoś ma większy deficyt rozumu, tym jest głośniejszy". Historia zna takie przykłady; krzykaczowi powierza się władzę i on później realizuje całkiem odmienne od spodziewanych (przez jego nominatów) sprawy, a nawet w razie protestu po prostu ich eliminuje.
Taka ciekawostka - ktoś z powołanej (a jakże) komisji konsultacyjnej użył nawet dwukrotnie zawołania hiszpańskich rewolucjonistów z 1936 r.: "No pasaran".Ale jednak przeszli, a czołowa ich liderka "La passionaria" - Dolores Ibarruri jako jedyna azylantka Stalina spędziła w Związku Radzieckim kilkadziesiąt lat życia. W tle tego "spontanicznego" ruchu pojawia się "Krytyka polityczna" jak i niejaki Kramek, który też głosił hasło zmiany polskiego rządu. Ponieważ wymienieni mają dobre relacje z Rosją i Niemcami, to kwestia ewentualnego azylu jest załatwiona...
Jeszcze jeden drobny fakt wart jednak odnotowania - osobiście "nobilitował" wspomnianą radę konsultacyjną niejaki Boni. Osobnik znany z tego, że jako przewodniczący mazowieckiej Solidarności donosił na nią bezpiece, później ciągnąc na kasę, był członkiem dwóch rad nadzorczych PTE nadzorujących działanie OFE - to oczywiście skutkowało spijaniem bogatej śmietanki kosztem przyszłych emerytów, którym gromadzony kapitał nie chciał się powiększać, tylko malał.
Ostatnio ów Boni okazał się człowiekiem bez honoru, gdyż spoliczkowany przez JKM nie wyzwał go na pojedynek i nie przeprowadził sprawy sądowej...
Oddzielnym zagadnieniem, równie ważnym jak wyżej poruszane, a może nawet ważniejszym jest kwestia całkowitej kulturalnej degradacji młodego pokolenia. Ono wręcz pasjonują się swoim brakiem wychowania, swoim barbarzyństwem, brakiem poszanowania dla jakichkolwiek wartości, czy świętości. To poważny problem i świadczy zarówno o postawie i poziomie dorabiających się rodziców, jak i o zaniedbaniach wszystkich poprzednich ministrów oświaty i wychowania. To temat na następny artykuł. Sądząc z zapowiedzi ministra Czarnka -
pojawiło się w tej mierze światełko w tunelu...
Wbrew wymienionym papierom jestem humanistą. Piszę od kilkudziesięciu lat - przeważnie do szuflady. Kieruję się maksymą: Amicus Plato, sed magis amica veritas. Gotów jestem zawsze wysłuchać i odpowiedzieć na rzeczowe argumenty.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo