Co czeka Ukrainę w epoce Trumpa?
Kilka dni temu urząd prezydenta USA objął - po raz drugi w historii - D. Trump. Nie będę z tej okazji rozprawiał o tym jakie to może mieć konsekwencje dla USA, Polski, Europy czy ogólnie - dla świata ale chciałbym bliżej przyjrzeć się temu w jakiej sytuacji, w tym momencie, po blisko trzech latach wojny, znalazła się Ukraina, której los (z czym zgadza się już nawet prezydent W. Zełeński a nie tylko V. Orban) zależy w wielkim stopniu od dalszych decyzji podejmowanych na Wzgórzu Kapitolińskim.
Kilkumiesięczne wstrzymanie przez kongres USA pod koniec 2023 roku kolejnego pakietu pomocy militarnej i budżetowej dla Kijowa wartości ponad 60 mld USD dowiodło tego, o czym mówił Orban jeszcze w 2022 roku, że wojna w Ukrainie będzie trwała tak długo, jak długo Ukraina będzie otrzymywała wsparcie ze strony USA. Dodał jeszcze:
"To zabrzmi brutalnie, ale nadzieja na pokój nazywa się Donald Trump". - dodał węgierski premier.
Kilka tygodni później w innym wywiadzie stwierdził:
“Ukraina może kontynuować walkę tylko tak długo, jak długo Stany Zjednoczone wspierają ją pieniędzmi i bronią. Jeśli Amerykanie chcą pokoju, to będzie pokój”.
Co prawda ukraińskie MSZ ostro odpowiedziało Orbanowi, stwierdzając że:
"Wypowiedzi premiera Węgier Viktora Orbana świadczą o patologicznym lekceważeniu Ukrainy i narodu ukraińskiego, który opiera się rosyjskiej agresji, a także o jego własnej politycznej krótkowzroczności" - jednak obecne nerwowe wyczekiwanie władz Ukrainy na kolejne oświadczenia Trumpa lub ludzi z jego otoczenia na temat wyobrażeń władz USA o sposobie osiągnięcia pokoju na Ukrainie dowodzi tego kto w tych słownych potyczkach miał rację.
Dzisiaj, po blisko 3 latach wojny możemy powiedzieć, że Ukraina i jej władze, stoją przed wyborem kilku możliwości, z których jednak żadna nie wydaje się dla tego państwa bezpieczna. To jak specyficzna "ukraińska ruletka", jednak w takiej odmianie gdzie tylko jedna komora na naboje w rewolwerze jest pusta i daje szanse przetrwania graczowi. Ukraina bowiem stoi obecnie - metaforycznie rzecz ujmując - na skrzyżowaniu, na którym ma do wyboru jedną z dwóch głównych dróg (inne możliwości, jak zmiana stanowiska Trumpa i zwiększenie pomocy militarnej Ukrainie uważam za mało prawdopodobną):
1. przyjąć wynegocjowaną wkrótce przez Trumpa i Putina umowę, zgodnie z którą będzie musiała pogodzić się z utratą przynajmniej obwodu Ługańskiego i Doniecka (a prawdopodobnie i Chersońskiego i Zaporoża, które wraz z Ługańskiem i Donieckiem Rosja włączyła w skład swojego terytorium), bez żadnych gwarancji na wstąpienia do NATO a nawet określenie swojego statusu jako państwa "trwale niezaangażowanego" czy też:
2. zdecydować się na odrzucenie tej propozycji i kontynuować dalszą walkę, tyle że bez finansowego i militarnego wsparcia USA, niższym wsparciem Niemiec (co zadeklarował już kanclerz O. Scholz) ale z deklarowanym wsparciem pozostałych krajów NATO.
Problem jednak w tym, że pierwsza i druga droga prowadzi Ukrainę do do dalszej degradacji (w różnych wymiarach), nieprzewidywalnych wewnętrznych konfliktów, wstrząsów, rozliczeń i politycznej niestabilności.
Wybór pierwszej drogi wiązał się będzie z konieczność wyjaśnienia społeczeństwu ukraińskiemu zasadność i sensowność prowadzenia 3 letniej wojny i związanych z nią ogromnych strat, która kończy się gorszymi warunkami niż te, które ustalone były w marcu-kwietniu 2022 roku i nazywane od miejsca negocjacji "porozumieniami stambulskimi", nie mówiąc już "Porozumieniach mińskich" z 2015 roku - tak przynajmniej będzie to przedstawiać propaganda rosyjska i część wewnętrznej opozycji w Ukrainie, wywodzącej się z prorosyjskiej Partii Regionów. Z drugiej strony, część sił politycznych będzie przedstawiała taką umowę jako kapitulację a nawet zdradę. Przyjęcie takich ustaleń może się także wiązać z oporem przynajmniej części armii gotowej walczyć "do końca". Trudno sobie wyobrazić by obecne władze Ukrainy i państwo mogły te napięcia przetrwać bez negatywnych dla siebie konsekwencji. Nie ma tu miejsca by wątek możliwego rozwoju sytuacji na Ukrainie po przyjęciu proponowanych przez Rosję "warunków pokoju" rozwijać - to temat na oddzielną długą opowieść.
Zatem może druga droga? Walka z nadzieją na to, że Rosja, jej gospodarka się załamie, że ponoszone straty doprowadzą tam w końcu do buntów wobec władzy i Rosja ustąpi i wycofa swoje wojska albo przynajmniej walka w celu poprawy pozycji negocjacyjnej? Jednak ta droga wydaje się jeszcze bardziej niebezpieczna. W 2024 roku zaostrzyły się i stały widoczne wszystkie problemy z jakimi państwo ukraińskie boryka się od początku swojego istnienia a jakie w końcu doprowadziły do ogromnego spadku zaufania i utraty autorytetu armii w społeczeństwie, grożącym załamaniu jej zdolności obronnych w najbliższym czasie. To w konsekwencji może doprowadzić do dowolnego dyktowania warunków pokoju przez Rosję. Zacznijmy jednak od początku.
Historia generała D. Marczenki
Pod koniec listopada 2022 roku, generał Dmytro Marczenko, otoczony aureolą obrońcy Mikołajowa i zdobywcy wyzwolonego właśnie Chersonia, przechadzał się ulicami miasta wśród wiwatujących na jego cześć nielicznych mieszkańców, którzy tam zostali po odejściu z miasta wojsk rosyjskich. Zapowiadał wtedy szybkie wyzwolenie pozostałych ziem okupowanej przez Rosjan Ukrainy:
"My zawsze idziemy do przodu. Wkrótce wyzwolona zostanie cała Ukraina. Nie mamy zamiaru brać Moskwy. Moskwa nie jest nam potrzebna. Niech tam żyją sobie sami na swoich śmieciach” - powiedział dopytywany przez korespondenta PAP.
Należy w tym miejscu zaznaczyć, ze tego rodzaju wypowiedzi wśród przedstawicieli ukraińskiej armii i władz Ukrainy można było wtedy usłyszeć niemal codziennie i były wyrazem ogólnej euforii panującej w ukraińskim społeczeństwie, karmionej opowieściami mediów o słabości, nieprzygotowaniu rosyjskiej armii, głupocie rosyjskiego dowództwa z jednej strony i o wysokim kunszcie ukraińskiego dowództwa, męstwie i wysokim zmotywowaniu szeregowego żołnierza ukraińskiej armii. W ukraińskich mediach często w tym czasie prezentowany był numer specjalnej linii telefonicznej, gdzie podawano do wiadomości świeżo mobilizowanym rosyjskim żołnierzom szczegóły możliwości oddania się do ukraińskiej niewoli a ukraińscy dziennikarze wyrażali wówczas poważną troskę o to czy Ukraina dysponuje wystarczającą liczbą miejsc dla poddających się rosyjskich żołnierzy. W anglojęzycznej mil-blogosferze rządził Denys Davidoff, ukraiński bloger, rysujący na mapie strzałki ukraińskich "pancernych pięści" rozbijających rosyjską obronę na Zaporożu i docierających do Krymu.
Przypominając sobie to wszystko być może niektórzy czytający uśmiechają się pod nosem jednak nie to było moim celem. Tak naprawdę ciekawe w tym wszystkim jest odpowiedź na pytanie: jak to się stało, że sytuacja militarna i polityczna Ukrainy wygląda dzisiaj CAŁKOWICIE inaczej? Jak to się stało, że dzisiaj, po dwóch latach, generał D. Marczenko, niedawny bohater, stwierdza:
"Wszyscy dobrze wiemy, i nie odkrywam tu żadnej wojskowej tajemnicy, jeśli powiem że nasz front się posypał" - a w dalszej części wypowiedzi wskazał jako przyczynę m. in. brak ludzi i "rozbalansowanie dowodzenia". W innej swojej wypowiedzi z tego okresu (koniec października 2024) podważał sensowność ukraińskiej operacji w obwodzie kurskim (10 min 30 sek. filmu) w sytuacji ponoszonych od roku porażek w obwodzie donieckim. Tydzień po tych wypowiedziach media ukraińskie podały informację, że gen.Marczenko "z powodów zdrowotnych zmuszony jest zwolnić się z armii".
Historia żołnierza S. Gniezdiłowa i 155 SBZ
Jednak wraz z odejściem gen. Marczenki problemy ukraińskiej armii (brak ludzi i złe dowodzenie) nie znikły. Wręcz przeciwnie - zaostrzały się coraz bardziej. Problem dezercji i samowolnego opuszczenia jednostki wojskowej (dla uproszczenia nie będę ich tu odróżniać) nagłośniła pod koniec września 2024 roku "sprawa Siergieja Gniezdiłowa", żołnierza ukraińskiej 56 Brygady Zmechanizowanej, 24-letniego ochotnika, wcześniej studenta dziennikarstwa, który w wieku 19 lat podpisał kontrakt z armią i w 2019 roku rozpoczął służbę wojskową biorąc udział w walkach od początku wojny w 2022 roku (w linku program autorstwa Радіо Свобода o sprawie Gniezdiłowa).
Pod koniec września 2024 roku zdecydował się on samowolnie opuścić swoją jednostkę, nagłaśniając to publicznie w wielu wywiadach udzielanych później mediom, zwracając uwagę na brak rotacji walczących bez przerwy od 3 lat jednostek i brak zapisów o możliwości demobilizacji w uchwalonej, kilka miesięcy wcześniej przez ukraiński parlament, ustawie o mobilizacji. Brak odpowiednich regulacji powodował, że jedyną drogą odejścia ze służby z ukraińskiej armii jest śmierć, ciążka rana lub dezercja. Tak czy siak rozpoczęcie służby równa się z wyrokiem, tyle że mniej lub bardziej ciężkim. W ukraińskiej armii w 2024 coraz częściej żołnierze wybierają ryzyko wyroku za samowolne opuszczenie oddziału.
Oczywiście stwierdzenie "coraz częściej" to eufemizm na oznaczenie zjawiska, które w II połowie 2024 roku przybrało postać w ukraińskiej armii masowo narastającej KATASTROFY, stając się najczęściej występującym przestępstwem na Ukrainie. Określenie masowej katastrofy jest jak najbardziej na miejscu jeśli weźmiemy pod uwagę to, co stało się w 155 ukraińskiej Samodzielnej Brygadzie Zmechanizowanej, szkolonej od marca 2024 roku i wyposażonej we Francji w nowoczesny sprzęt. Żołnierze tej Brygady po przetransportowaniu jej w rejon walk pod Pokrowskiem masowo zdezerterowali w czasie walk (uciekło ponad 1700 żołnierzy) co doprowadziło do rozformowania jednostki na początku stycznia tego roku.
Na podstawie danych z ukraińskiej prokuratury możemy stwierdzić, że o ile w ciągu lat 2022-2023 rozpoczęto w prokuraturze około 30 tysięcy spraw karnych wobec ukraińskich żołnierzy, którzy samowolnie porzucili swoją jednostkę lub zdezerterowali, to tylko w pierwszej połowie 2024 roku przybyło kolejnych 30 tysięcy (tyle ile w ciągu dwóch lat wcześniejszych) a w II połowie 2024 roku prokuratura rozpoczęła śledztwa wobec kolejnych 60 tysięcy żołnierzy. Daje to łącznie około 90 tysięcy przypadków (to więcej niż co dziesiąty ukraiński żołnierz) w jednym roku, z dramatycznie rosnącą tendencją. Przy utrzymaniu się takiej tendencji w 2025 roku opór ukraińskiej armii może załamać się w ciągu pół roku/roku - na co najwidoczniej liczy W. Putin.
Dodajmy do tego, a właściwie uściślijmy, że te przedstawione dane mówią o liczbie rozpoczętych spraw w prokuraturze a nie rzeczywistej liczbie przypadków dezercji, która może być jeszcze wyższa ale jest niezgłoszona przez dowódców oddziałów lub sprawa zgłoszona prokuraturze - z powodu skali zjawiska i obciążenia prokuratury - nie została formalnie rozpoczęta.
Wobec S. Gniezdiłowa, młodego ukraińskiego ochotnika do armii, który zgodnie z ustawą nie podlegałby nawet mobilizacji ze względu na swój wiek, toczy się obecnie sprawa sądowa, w której grozi mu wyrok do 12 lat więzienia. Czy jego historia może zachęcić innych do wstąpienia do wojska?
"TCK większym wrogiem niż Rosja"
Historia S. Gniezdiłowa jest tylko objawem głębszego problemu Ukrainy. Problemem tym jest utrata zaufania dużej części społeczeństwa (przynajmniej tej męskiej części, w wieku poborowym) do armii czy państwa ukraińskiego ogólnie mówiąc. Problem polega na tym, że S. Gniezdiłowa i innych służących od kilku lat bez przerwy żołnierzy wojsko zwolnić "do cywila" nie chce bo już mało kto za Ukrainę chce walczyć dobrowolnie (dłuższej opowieści trzeba by żeby opisać powody zmiany postaw). Czasy kolejek do ukraińskich "wojenkomatów" skończyły się w 2022 roku. Obecnie, jak się szacuje, około 6 milionów ukraińskich obywateli w wieku poborowym nie odnowiło swoich aktualnych danych dotyczących miejsca pobytu (do czego zobowiązywała ich uchwalona w połowie kwietnia 2024 roku ustawa) broniąc się w ten sposób przed możliwością powołania do wojska.
Państwo ukraińskie w tej sytuacji radzi sobie urządzając na ulicach miast i wsi "polowania" na mężczyzn w wieku poborowym, co nazwane zostało potocznie "busyfikacją". Polowania (lub safari jak proceder ten określany jest w internecie) urządzane są przez pracowników TCK ("Terenowe Centra Komplektowania" - czyli ukraińskie komendy uzupełnień). Wygląda to tak, że z podjeżdżającego busa z zaciemnionymi szybami wypada kilku rosłych wojskowych i złapaną ofiarę, po sprawdzeniu dokumentów, wrzucają siła do samochodu wywożąc do siedziby TCK a potem już na poligony w celu przeszkolenia. Masowość tego zjawiska dokumentowana wieloma (setkami) filmów w yt doprowadziła do tego że w 2024 roku mundur ukraińskiego żołnierza, widziany na ulicy miasteczka czy wsi, nie wywołuje już dzisiaj radości i wdzięczności miejscowej społeczności ale coraz częściej rodzi strach lub agresję, tym bardziej że odnotowano przypadki zabierania z ulic ludzi niepełnosprawnych umysłowo oraz pobić ze skutkiem śmiertelnym w siedzibach TCK. Ogólnie rzecz biorąc, gdyby tego rodzaju przypadki miały miejsce w Rosji "zachodnie" media raczyły by nas dziesiątkami programów mówiących o nowym "rabstwie" w Rosji i bezprzykładnym łamaniu praw człowieka.
W tym samym czasie ukraińskie media pełnie są przemówień i wypowiedzi przedstawicieli europejskich i ukraińskich władz, w których mowa jest o Ukrainie broniącej "europejskich wartości" i demokracji przed "rosyjskim imperium zła". Ludzie, których pozbawiło się prawa opuszczenia swojego kraju i na ulicach grozi im porwanie lub pobicie przez pracowników TCK, najwidoczniej zaczęli postrzegać ten problem nieco inaczej.
Czy ukraińskie państwo zdało egzamin? - lekcja dla Polski.
Coraz bardziej negatywne wobec państwa nastroje dzisiejszego ukraińskiego społeczeństwa nie są oczywiście kształtowane jedynie przez działalność pracowników TCK. Media ukraińskie (niekoniecznie te mainstream-owe) wciąż donoszą o coraz to nowych aferach przedstawicieli władzy, odnalezionych w domach przez przedstawicieli prokuratury milionach dolarów w gotówce lub pomnożenia majątku przez komendantów obwodowych TCK, urzędników komisji stwierdzających inwalidztwo (MCEK - przypadek N. Krupy), czy ostatni przypadek głównego psychiatry Sił Zbrojnych Ukrainy Oleha Druzia, którego majątek zwiększył się ostatnio o milion dolarów. Co ciekawe ten wojskowy psychiatra oskarżany był już w 2017 roku, gdy był szefem oddziału psychiatrii w Głównym Szpitalu Wojskowym w Kijowie, o przyjęcie łapówki za stwierdzenie o nieprzydatności do służby wojskowej, jednak jego sprawa utknęła wówczas w sądzie. To wszystko podważa motywację Ukraińców do walki jaką prezentowali na początku wojny. Wtedy jednak społeczeństwo w pierwszym odruchu sprzeciwu "wzięło sprawy w swoje ręce" nie oglądając się na działania państwa. W momencie gdy ten spontaniczny zapał się wyczerpał okazało się, że dogłębnie skorumpowane, źle zarządzane instytucje państwa nie są w stanie rozwiązać problemów, od których rozwiązania zależy jego istnienie.
Ten ukraiński przykład to także lekcja dla Polski. Można zadać sobie pytanie: Czy państwo, które żyje w "przedwojennych czasach" - jak twierdzi D. Tusk - stać na to by jednym z punktów programowych czynić "likwidację CBA"? Czy ta zapowiadana likwidacja instytucji powołanej do walki z korupcja, oglądając przypadek Ukrainy, wzmacnia Polskę i jej zdolności obronne czy może te zdolności osłabić? Czy ogłaszanie w Polsce "demokracji walczącej" (z opozycją) jednoczy społeczeństwo w tych "przedwojennych czasach" czy czyni je bardziej podatnym na oddziaływanie zewnętrze?
Ucząc się z ukraińskiego przykładu możemy wyciągnąć lekcję (nie tylko tę jedną), że nawet najbardziej patriotyczne postawy społeczeństwa obywatelskiego mogą zostać stłamszone przez niekompetentną władzę, zarządzającą osłabianymi instytucjami. Ukraina zapłaci za to wielką cenę (już płaci) - czy będzie to cena tylko wysokiej emigracji, ograniczenia czy może utraty suwerenności - to czas pokaże.
Inne tematy w dziale Polityka