1. Historia est magistra vitae - mawia stare łacińskie powiedzenie, przypisywane Cyceronowi i w dzisiejszych czasach częstokroć po nim powtarzane w Polsce i na świecie. W Polsce zresztą mamy swoje własne przysłowie, które tę mądrość upowszechnia: "Mądry Polak po szkodzie" - to przysłowie doceniające doświadczenie życiowe w gromadzeniu zbiorowej jak i indywidualnej mądrości. Potoczna obserwacja jednak dowodzi, iż trafność tego powiedzenia nie obowiązuje automatycznie i bezwarunkowo, że pozytywne i bolesne nauki jakie czasem daje - różnym społeczeństwom i narodom - historia, z trudem trafiają do potocznej świadomości oraz świadomości elit rządzących.
Spróbujmy jednak zastosować tę starożytną maksymę do "lekcji historii" jaką było Powstanie Warszawskie. Czy to wydarzenie może nas czegoś nauczyć dzisiaj, po 78 latach? Co nam ono mówi, jakie płyną z niego wnioski dla dzisiejszego społeczeństwa i państwa? Wydaje mi się, że takie postawienie pytania ma nieco więcej sensu i wynika z niego więcej korzyści niż z bezużytecznych i chyba niekonkluzywnych sporów na temat jego ówczesnych i dzisiejszych korzyści, racjonalności i celowości. Chociaż, z drugiej strony, oczywistym jest, że osoby zainteresowane Powstaniem i sporem wokół niego toczonym nieco inne korzyści będą w nim dostrzegać i wyciągać wnioski.
2. Zacznijmy zatem od aspektu militarnego. Powstanie Warszawskie uczy, mówi dobitnie po raz kolejny (nie tylko na przykładzie historii Polski), że konflikt militarny wygrywa się dzisiaj (ale jest tak chyba od czasów średniowiecza i wynalezienia kuszy) dzięki przewadze w uzbrojeniu jaką daje przewaga technologiczna. Klęska Powstania wynika wprost z dysproporcji sił i środków jakimi dysponowało Państwo Podziemne i AK w Warszawie oraz hitlerowskie Niemcy. Rozpoczynanie walki w mieście, w sytuacji gdy można było uzbroić w broń ręczną jedynie co dziesiątego żołnierza (nie licząc granatów) licząc na to, że do zwycięstwa poniesie powstańców "furia zemsty" (słowa gen. A. Chruściela "Montera" w trakcie jednej z narad Komendy Głównej AK przed Powstaniem) mogła skończyć się tylko tak jak się skończyła - masakrą. Dzisiaj wśród polemik o sensowności PW wyczytać czasem możemy, że krytycy walk w Warszawie w 1944 roku są/byli przeciwnikami zbrojnej walki i oporu. Wydaje mi się, że jest dokładnie odwrotnie. To co wielokrotnie krytycy PW powtarzali (chodzi mi o zawodowych historyków, w tym byłych żołnierz i powstańców – np. J. Ciechanowski lub W. Pobóg - Malinowski) to słowa o absurdalnym rozkazie walki w sytuacji GDY WOJSKO JEST WŁAŚCIWIE BEZBRONNE, nie posiada dostatecznych środków do zrealizowania wyznaczonych, militarnych celów. A tak właśnie było w Warszawie w 1944 roku. Jeśli zatem coś pozytywnego ma dzisiaj wynikać z dramatycznych walk w Warszawie 78 lat temu to...nasze zainteresowanie stanem naszej dzisiejszej polskiej armii i jej uzbrojeniem, zdolnością do obrony kraju. Pierwszy sierpnia powinien być dniem, w którym Minister ON składa publiczny raport, w którym - dla szacunku poległym w Warszawie powstańcom i ludności cywilnej, którą powinni chronić - ma wykazać w jaki sposób zwiększył siłę i wyposażenie armii, w jaki sposób środki przeznaczane na obronność zwiększają techniczny potencjał naszych fabryk i naszą militarną niezależność...bo nie przypuszczam by szczególne admirowanie tego wydarzenia naszej historii było równocześnie akceptacją sytuacji, w której „polski lotnik i na drzwiach od stodoły poleci” a Iskandery strącał będzie z procy (karabinka Grot).
3. Przypomnijmy sobie pewien fakt historyczny. We Wrześniu 1939 roku Warszawa skapitulowała po trzech tygodniach obrony. Miasta broniło wówczas około 100 tys. zawodowych żołnierzy, uzbrojonych w artylerię, czołgi i ciężką broń maszynową. Jednak i to było za mało wobec absolutnej dominacji Niemców w powietrzu i w ciężkiej artylerii. Na co zatem liczyli przywódcy Powstania wydając decyzję o walce w Warszawie? Czym się kierowali przedłużając niemiłosiernie walkę i cierpienia ludności cywilnej miasta? Z opracowań historyków mówiących o wydarzeniach w ostatnich dniach lipca 1944 roku wiemy, że przywódcy Państwa Podziemnego liczyli i na rychłe wejście wojsk sowieckich do Warszawy, które według "Montera" 31 lipca miały już wjeżdżać na Pragę, i na rychłą ucieczkę wojsk niemieckich oraz na ewentualną pomoc Brytyjczyków i Polskiej Brygady Spadochronowej, gdyby zawiódł wariant pierwszy i drugi. Jak wiemy wszystkie te założenia okazały się błędne. Ani Niemcy nie byli tak słabi jak sądzono, ani Sowieci nie wkraczali na Pragę - wręcz przeciwnie, 30 lipca właśnie ruszył niemiecki, pancerny kontratak w kierunku Radzymina i Wołomina a nadzieje na wsparcie brygadą Sosabowskiego były zwykłymi mrzonkami (zresztą zrzucanie spadochroniarzy na miasto nasycone już wojskiem i bronią maszynową mogło skończyć się tylko kolejną katastrofą – czego poniekąd doświadczyła 1 PBS zrzucana we wrześniu 1944 r. pod Arnhem). Krótko mówiąc: decyzja o Powstaniu wydana została w wyniku serii tragicznych błędów w ocenie sytuacji militarnej i politycznej (iluzje podejmujących decyzje o PW o interwencji u Stalina przywódców USA i Anglii wzruszonych krwawiącą Warszawą). Właściwie Powstanie w Warszawie wybuchło 1 sierpnia "przez pomyłkę". Gdyby decydujący o Powstaniu Bór - Komorowski i Delegat rządu na Kraj (Jankowski) mieli wgląd w rzeczywisty stan wydarzeń, decyzji o walce nie powinni wydawać (na pewno dniem W nie powinien być 1 sierpnia). W konsekwencji mieliśmy spontaniczną prowizorkę. Zamiast realizacji precyzyjnie zaplanowanych, przygotowanych i wcześniej ćwiczonych zadań mieliśmy chaotyczną improwizację okupioną ogromnymi stratami w atakach na cele, których w ówczesnej sytuacji zdobyć się nie dało. Czy z tej serii pomyłek wypływają jakieś wnioski dla dzisiejszych (z ostatniego 30-lecia) decydentów? Zastanówmy się ile zmian w Polsce, ustaw, reform w kraju wprowadzano bez należytego (co się okazywało po kilku latach a czasem nawet miesiącach) rozpoznania, wiedzy, analiz. Wymieńmy kilka:
"plan Balcerowicza" z otwarciem rynku dla firm zagranicznych, przy równoczesnym podniesieniu stóp procentowych kredytów i obłożeniem podatkiem wzrost wynagrodzeń w firmach państwowych (krytykowany przez prof. W. Kieżuna, powstańca "ikonę"), prywatyzację polskiego sektora bankowego, energetyki, ubezpieczeń, telekomunikacji - odkupowanych później po (często) znacznie wyższych cenach. Dodajmy do tego reformę ubezpieczeń (OFE), szkolnictwa (wprowadzone gimnazja, redukcja znaczenia szkół zawodowych), służby zdrowia (kasy chorych). Żyjemy wciąż w chaosie podejmowanych przez rządzących i zmienianych o 180 stopni decyzji i wprowadzanych zmian (ostatnie lata nie są tu wyjątkiem). Wciąż decyduje nie racjonalna, profesjonalna analiza obiektywnych uwarunkowań ale prymat polityki w podejmowaniu decyzji, chciejstwo i wyobrażenie, że rzeczywistość dostosuje się do naszych życzeń. Na szczęście, za te nieprzemyślane zmiany nie płaciliśmy już krwią ale "tylko" pieniędzmi...grubymi miliardami złotych. Czy - przez wzgląd na ofiarę Powstania można dzisiaj oczekiwać od polityków czegoś więcej niż tylko dbałości o własne interesy lub uleganie różnym lobby (krajowym i zagranicznym)? Czy od ich wyborców można oczekiwać by zamiast skandowania „cześć i chwała” rozliczali polityków za każde (postulowane lub realizowane) kosztowne głupstwo – nawet jeśli to politycy ulubionej partii?
Słyszy się czasem opinię, wśród obrońców decyzji o rozpoczęciu PW, że „Powstanie było nieuchronne”, że Warszawa i tak spłynęła by krwią, krwią przelaną przez Niemców (niezależnie od Powstania) lub przelaną później przez Sowietów. Nad Warszawą – w tym wyobrażeniu - ciążyło jakieś nieuchronne fatum, niczym w greckiej tragedii. Warszawa przez „los” skazana była na zagładę. Jednak wydarzenia historyczne dowodzą, że mogło być inaczej. Miasto mogło przetrwać, duża część ludności cywilnej przeżyć. Aż dziw bierze, że wielu apologetów „krwawej ofiary” Warszawy tego nie widzi. Dowodzi tego przykład losów PW na Pradze.
Powstaniem na Pradze dowodził płk. Antoni Żurowski, żołnierz o pięknej wcześniejszej bohaterskiej karcie walki z bolszewikami w 1920 roku (był ranny w walkach pod Warszawą) oraz uczestniczył w walkach w 1939 roku broniąc wschodnich granic Polski przed Armią czerwoną jako dowódca jednego z batalionów KOP oraz później pod rozkazami gen. W. Orlik - Ruckemanna. W 1944 roku został komendantem AK obwodu Praga. Płk Żurowski po kilku dniach walki z regularnymi wojskami armii niemieckiej - widząc jej bezcelowość i brak szans na powodzenie nakazuje (po porozumieniu ze Sztabem AK) wstrzymanie walk i oddanie się do niewoli lub przejście wojsk do konspiracji. W efekcie – na Pradze nie było żadnych odwetowych masowych mordów niemieckich na ludności cywilnej, nie zniszczono Pragi - tym bardziej nie wyburzano jej systematycznie i celowo dom po domu. Warszawska Praga została sobą zachowując swoją przedwojenną tożsamość. Czy tak mogło wyglądać powstanie i losy Warszawy na jej lewym brzegu? A dlaczego nie? Wystarczyła tylko decyzja głównodowodzącego Powstaniem. Wystarczyła odwaga inna niż tylko odwaga wysyłania młodych chłopaków bez broni na bunkry z karabinami maszynowymi i nieco mniej kalkulacji politycznych (zwodniczych jak się okazało). Jak widzimy nie trzeba wymyślać jakichś fantastycznych alternatywnych wariantów dla losów Warszawy – poza jej całkowitym zniszczeniem. Wystarczy spojrzeć na drugi brzeg Wisły.
4. Co jeszcze nam mówi, czego uczy dzisiejszy kult Powstania Warszawskiego i jego tragicznej ofiary? Kultywując tragedię Powstania Warszawskiego zapominamy, odsuwamy na dalszy plan coś, z czego powinniśmy być przede wszystkim dumni, o czym powinniśmy uczyć młodzież i co przede wszystkim powinniśmy promować. To budowa Państwa Podziemnego w czasie okupacji. Mrówcza, pozytywistyczna praca tysięcy, setek tysięcy ludzi organizujących - poza działalnością zbrojną - podziemne instytucje kultury, sztuki, prasę podziemną, sądownictwo, edukację (100 tys. absolwentów szkół średnich), pomoc społeczną (ratowanie "dzieci Zamojszczyzny", Żegota), uniwersytety. Setki, jeśli nie tysiące, absolwentów tych "tajnych kompletów" zginęło potem w Powstaniu...a mogło być inaczej. W Powstaniu Warszawskim ginęły przyszłe elity. Poeci, naukowcy, absolwenci tajnych uniwersytetów. Czy gdyby nie było Powstania zabrakłoby nam bohaterów walki? Oczywiście, że nie! Mieliśmy swoich lotników z bitwy o Anglię, mieliśmy czołgistów Maczka, spadochroniarzy Sosabowskiego, mieliśmy zdobywców Monte Cassino i wywiad, który zdobył rakietę V2. Od lutego 1944 trwała akcja Burza za terenach "zabużańskich": Wołynia, Wileńszczyzny, Lwowskiego. Każde z tych regionalnych Powstań miało swoich bohaterów, tak jak i akcja "Burza" w Lubelskiem i Białostockiem i na Podkarpaciu. O zdobywcach Kołobrzegu i Berlina z 1 AWP nie wspominając!
Śmierć elit w Powstaniu Warszawskim, ich wypędzenie i zniszczenie miasta wraz z całym dziedzictwem jej kultury ułatwiło potem sowietyzację kraju. Zabrakło tych, którzy w nowej, komunistycznej rzeczywistości prowadziliby dalej podziemne instytucje pomocy społecznej, kultury, edukacji, nawet w rodzinnej skali mikro, gdy w początku lat 50-ych groziły za to surowe represje. Ich tragiczna śmierć lub wywiezienie do obozów koncentracyjnych przesłoniła jednak ten pozytywistyczny wysiłek ludzi budujących Państwo Podziemne. My tych ludzi nie kultywujemy, my tych ludzi nawet nie znamy lub zapominamy, (tak jak nie pamiętamy płk. A. Żurowskiego) - przez kult "krwawej ofiary" Powstania. A dzisiaj wzorów takich postaw - "heroizmu pracy" potrzebujemy chyba najbardziej. Potrzebujemy ich i na pomnikach i w nazwach ulic. To także byli bohaterowie. Dzisiaj zapomniani.
Inne tematy w dziale Kultura