1. Przez kilka dni przestrzeń S24 rozpalona była do czerwoności, niczym Niemcy za czasów Marcina Lutra, przez gorące spory o "Boga", "dobro", "zło" (grzech) i wiarę. Przy czym, często, sama natura pytań, stawianych w tych "odezwach", nie mówiąc już o treściach udzielanych odpowiedzi przez Autorów i wielu komentujących, powodowała, że spór jaki wywoływały trudno było nazwać "konkluzywnym". Ale, paradoksalnie, nawet takie "dyskusje" mają swoją wartość. Można było dzięki nim - i dzięki Adminom, którzy to "zafundowali" - poczuć powiew odległych w czasie, XVI i XVII -wiecznych teologicznych sporów, toczonych w głośnej scenerii religijnych wojen.
Rezultat tych dyskusji jest taki sam jak "od wieków". Wierzący pozostają przy wierze, wątpiący wątpią dalej a i niewierzących takie spory jakoś nie "nawracają". Ponadto takie głęboko emocjonalne, tożsamościowe spory, których przedmiot jest bliżej nieokreślony, powodują też zniechęcenie i "wypalenie" swoją jałowością i brakiem jakichś sensownych ustaleń (poza - oczywiście- zadowoleniem tych, którym chodzi jedynie o manipulację i rozpalanie tych emocji). Tymczasem, dyskusja o tym jaka jest dzisiaj wartość religii, ile jej powinno być w państwie i przestrzeni publicznej, czy powinna być kwestią prywatną czy też powinna przenikać do instytucji publicznych, czy są jakieś granice jej obecności a jeśli tak to gdzie te granice leżą? - pytania te to chleb powszedni zachodnich demokracji liberalnych z jej sporami.
Teologia i filozofia raczej nie rozstrzygną szybko sporu i nie będziemy mieć pewności co do tego, "czy jest Bóg?", "czyj jest Bóg?" (!?!), "czy zło istnieje obiektywnie czy jest brakiem dobra?" itp. Jednak jest coś o czym możemy mówić z pewnością: że są ludzie, którzy w Boga wierzą, tacy, którzy w niego wątpią i są niewierzący. Możemy też z pewnością powiedzieć, że od wieków, wszyscy oni, próbują jakoś ułożyć sobie wspólne życie w społeczeństwie i państwie. To, o co warto się spierać, to forma tego współistnienia, najbardziej wygodna i korzystna dla nich wszystkich. Taki spór może być i konkluzywny i korzystny praktycznie.
2. Z historii i dziejów współczesnych wiemy, że mogą istnieć dwa skrajne typy społeczeństw, w których religia jest obecna: państwo teokratyczne, na wzór dzisiejszego Iranu z władzą ajatollachów i silnym przenikaniem religijnych norm Koranu do prawa państwowego, lub na wzór Afganistanu pod rządami Talibów. Jeszcze bardziej skrajną formą takiego państwa jest Państwo Islamskie (a raczej było). Z drugiej strony mamy model państwa "wojującego ateizmu" na wzór bolszewickiej Rosji, komunistycznych Chin z okresu Mao, czy Kambodży Czerwonych Khmerów. Tu "problem religii" i wierzących miał być "rozwiązany ostatecznie" przez wprowadzenie ideologii "socjalizmu naukowego", przymusowej ateizacji i - często - mordów (fizycznej eliminacji - jak to eufemistycznie nazywano) lub uwięzienia osób duchownych. Czy ktoś z nas, wierzących lub różnie niewierzących chciałby żyć w którymś z tych typów państwa? Czy osoby wierzące w Polsce chciałyby państwa, w którym wydaje się wyrok śmierci (fatfę) na pisarza, satyryka za bluźnierstwo? Czy chcieliby społeczeństwa, w którym jedynym źródłem wiedzy jest "Pismo Święte"a jedyną edukacją szkoły rabiniczne, koraniczne lub seminaria duchowne? Czy niewierzący - z kolei - chcieliby usunąć religię, wierzących i symbole religijne z przestrzeni publicznej (szkół, urzędów, szpitali, wojska) nawet przy użyciu siły (prawa) i napiętnowania osób wierzących?
3. Na szczęście, w Europie, nikt (prawie nikt?) nie stawia nas przed takim wyborem. Spór, jaki się toczy w Europie, nie jest sporem o całkowitą dominację religii nad państwem a jej całkowitą eliminacją (z reedukacją wierzących). Kościół na Zachodzie ma problem z tym, co w socjologii nazywa się "sekularyzacją", czyli procesem trwającym od co najmniej wieku, powolnego odchodzenia od religijnych obyczajów, "bogobojności", tożsamości, której istotnym składnikiem byłaby wiara w Boga. Jego przyczyną nie jest ideologiczna przymusowa "ateizacja" ale naturalny proces "racjonalizacji", charakterystyczny dla modernizujących się (odchodzących od feudalizmu) społeczeństw, których istotnym elementem był Kościół. Także w Polsce mieliśmy do czynienia z tym zjawiskiem...do października 1978 roku, czyli wyboru kardynała Karola Wojtyły na Papieża. Polak Papież zatrzymał w Polsce te procesy, które toczyły się i pod wpływem komunistycznych rządów i pod wpływem tych procesów, które równocześnie zachodziły na Zachodzie. Po śmierci JPII polski Kościół "wrócił do historii" i ponownie musi radzić sobie z "problemami" jakie mają miejsce w Hiszpanii, Włoszech, Irlandii, a wcześniej w Niemczech, Holandii, Szwecji - czyli odchodzeniem ludzi od Kościoła i jego marginalizacją.
Czy zeświecczone społeczeństwo jest lepsze czy gorsze od tego, w którym Kościół był mocniej obecny? Czy puste kościoły na Zachodzie Europy mają jakiś wpływ na stosunek społeczeństwa do starszych, kobiet, dzieci, osób innych ras, wyznań? Czy sekularyzacja jest społecznie korzystna czy prowadzi raczej do wzrostu "społecznych patologii": demoralizacji (seksualnej), alkoholizmu (narkomanii), rozpadu więzi społecznych (rodzinnych, wspólnot sąsiedzkich), dobroczynności i codziennej życzliwości ludzi? Od około 200 lat w Europie, Kościół i wierzący coraz częściej stają przed pytaniem, zastanawiają się nad tym: gdzie w społeczeństwie jest ich miejsce?
To są pytanie, które warto sobie i innym stawiać i o nich dyskutować.
P.s.Wydaje mi się, że warto o tym dyskutować, ale jak widzę "Admini" portalu wolą dyskusję na temat: "Czyj jest Bóg":).
Inne tematy w dziale Społeczeństwo