Przez kilka ostatnich tygodni polska opinia publiczna rozgrzewana była doniesieniami z izby wyższej polskiego parlamentu, pracującej w pocie czoła nad nową ustawą dotyczącą polskiego sądownictwa (nie będę jej tu nazywał bo popularne, medialne określenia są - na ogół - określeniami czysto wartościującymi).
O efektach i rozstrzygnięciach jakie zapadły w Izbie Wyższej parlamentu - jak nazywany jest czasem Senat - napisano już wiele, w związku z tym chciałbym zwrócić uwagę czytelników na inny - wydaje mi się, że równie ciekawy - wątek debaty jaka miała miejsce w Senacie. W Senacie mianowicie, w ostatnich tygodniach, dzięki innowacyjnym pomysłom pana Marszałka prof. T. Grodzkiego, możemy zauważyć stosowanie na coraz większą skalę metody zarządzania charakterystycznej dla wielu nowoczesnych organizacji gospodarczych czyli OUTSOURCINGU. Marszałek T. Grodzki - jak się zdaje - rozpoczął właśnie proces, niezauważanej przez nikogo, rewolucyjnej restrukturyzacji polskiego parlamentu. Wydaje mi się, że tym rewolucyjnym zmianom należałoby poświęcić nieco uwagi.
Zacznijmy od podstaw. Senat, Izba Wyższa polskiego parlamentu, jest elementem organizacji polskiej władzy ustawodawczej, jest instytucją państwa polskiego powołaną w pewnym określonym celu - stanowienia prawa, dbałości by było ono jak najwyższej jakości. Zajmuje się - między innymi oczywiście - ustawami uchwalonymi w Sejmie i ma za zadanie usunąć z nich wszelkie błędy lub nieprawidłowości. Z tego powodu Senat nazywany jest często "izbą zadumy" lub "izbą refleksji". "Refleksją i zadumą" zajmuje się stu senatorów wybieranych na 4 letnie kadencje. Jednak, by ich intelektualnego wysiłku nie rozpraszać nieistotnymi, urzędowymi formalnościami, koniecznymi w nowoczesnych sformalizowanych organizacjach, ich praca wspierana jest przez kilkuset urzędników z Kancelarii Senatu podzielonych na liczne Biura - jest ich łącznie 11 - nie będę wymieniał, łatwo można sprawdzić. Ważne jest to, że państwo polskie dba, by nasi przedstawiciele, wybrani w celu "refleksji i zadumy" nad stanowionym prawem, mieli dogodne ku temu warunki. Koszt zapewnienia tych warunków do "zadumy" to 220 mln w roku 2019. Można zakładać, że w czteroletniej kadencji wydamy około 1 miliarda złotych tylko na "zadumę" panów senatorów nad przepisami stanowionymi przez Sejm.
To nie jest mało. Tym bardziej zadziwia fakt, z którym mieliśmy do czynienia w ostatnich tygodniach. Okazuje się, że - według Pana Marszałka Grodzkiego - polski senat nie jest w stanie samodzielnie "zadumać się" - z jako takim pozytywnym efektem - nad ustawą sądowniczą, ale potrzebuje do tego dodatkowego wsparcia. I nie chodziło tylko o wsparcie Biura Legislacyjnego Senatu, nie chodziło nawet wsparcie zewnętrznych, polskich "ekspertów", których wsparcie jest czasem niezbędne gdy rozpatrywane są problemy dotykające wąskiej specjalizacji. Pan Marszałek zaprosił zagranicznych prawników z Francji, Niemiec, Holandii by wsparli - mniej wprawionych polskich kolegów senatorów - w "zadumie". Ale tego wsparcia było mało Panu Marszałkowi. Zaprosił jeszcze do pomocy 4 urzędników z Komisji Weneckiej, by ci pokazali nam jak powinno prowadzić się "zadumę i refleksję". Tym samym Marszałek T. Grodzki jako pierwszy w historii Polski wprowadził i usankcjonował "LEGISLACYJNY OUTSOURCING".W gospodarce nie jest to - co prawda - nic nowego.Dzisiaj wiele przedsiębiorstw zleca czy to produkcję (ubrań, butów, komputerów, telefonów komórkowych itp) czy usługi (sprzątanie, transport. księgowość, marketing) dostawcom zewnętrznym, JEDNAK POMYSŁ BY PRACE LEGISLACYJNE W PAŃSTWIE ODDAĆ PODMIOTOM ZEWNĘTRZNYM MIMO ISTNIENIA POWOŁANEJ DO TEGO CELOWEJ ORGANIZACJI JAKĄ JEST SENAT...doprawdy, do tego potrzebny jest umysł innowacyjny, na miarę Marszałka Grodzkiego! Teraz tylko czekajmy na to, aż genialny pomysł senatora PO podchwycą Parlamenty Francji, Holandii, Włoch lub Niemiec i polscy eksperci będą jeździć do stolic tych państw i wspierać ich wysiłki legislacyjne.
By może jednak idea Marszałka Grodzkiego nie wszystkim się spodoba. Pewnie znajdą się tacy. Spróbujmy zatem wziąć Marszałka Grodzkiego w obronę, wcielić się w rolę "advocatus diaboli". Bo tak...ma on, co prawda, stu senatorów do dyspozycji jednak ich wykształcenie ma się nijak do pracy polegającej na tworzeniu i poprawianiu przepisów prawnych (niezależnie czego by dotyczyły). Tymczasem, w senacie zasiadają: inżynierowie (piętnastu), nauczyciele i pedagodzy (trzynastu), lekarze (trzynastu), dziesięciu przedsiębiorców (właściciele hurtowni, cukierni, firm transportowych itp.), rolnicy (siedmiu). Prawników w składzie Senatu jest jedenastu w tym M. Ujazdowski będący właściwie historykiem doktryn politycznych i prawnych, jeden absolwent prawa kanonicznego, poseł Brejza - dr prawa jak się okazuje, lub prawnik który bronił przed sądem B. Sawicką. Taki zestaw to tak jakby w szpitalu na oddziale chirurgii naczyń pracowało 3 pediatrów, 4 seksuologów, 4 górników, 2 krawców i anestezjolog. Ekonomistów w składzie senatorów jest sześciu (ani jednego z tytułem profesora). Ogólnie - i obiektywnie - rzecz biorąc, kwalifikacje zasiadających tam osób do "namysłu i refleksji" nad stanowionym prawem...minimalne - łagodnie mówiąc. Jaki intelektualny wkład może wnieść - na przykład - senator Gawłowski, który licencjat "wypocił" w 2000 roku (32 lata), podyplomowe studia z historii ukończył w 2003, 2005 WSZiA magister (nie doszukałem się z czego) - wszystko w uczelnianych filiach w okolicy Koszalina? - (tak wiem...ma doktorat). A podobnych intelektualnych karier możemy wśród senatorów znaleźć jeszcze kilka.
Co więcej, sytuacja zdaje się pogarszać z wyborów na wybory. Jeśli porównamy sobie skład osobowy Senatu I kadencji i obecnego, okaże się, że w I kadencji Senatu (od 1989 roku) zasiadało 34 profesorów, w tym 10 profesorów prawa i ekonomii. W kadencji obecnej mamy już tylko 8 profesorów, a z prawników właściwie tylko prof. M. Seweryńskiego (i M. Ujazdowskiego). W 1989 roku wybraliśmy do senatu 19 prawników obecnie 11 (z zastrzeżeniami, o których wspominałem). Przypomnę może jeszcze tylko, że w latach 1930-1935 w Senacie II RP zasiadało...32 prawników i myślę, że nikomu nie przyszło do głowy by w uchwalaniu ustaw wspierać się zagranicznymi zasobami.
Podsumowując. Ostanie wydarzenia w Senacie (zagraniczny outsourcing) mogą świadczyć o daleko posuniętej degradacji zdolności do samodzielnego, suwerennego wykonywania zadań do jakich Senat został powołany - przygotowanie i ocena ustaw, i nie jest to proces, który spowodowany został decyzją Marszałka Grodzkiego. Marszałek Grodzki - 'jedynie' - nie widzi w tym niczego niepokojącego i dokonał nie kroku ale "wielkiego skoku" na drodze degradacji tych zdolności. Główną rolę w wieloletnim osłabianiu jakościowym składu osobowego Senatu odgrywają - jak mi się wydaje - partyjne kryteria selekcji kandydatów na stanowiska senatora. Partie polityczne - i tu chyba nie ma wyjątków - nie oczekują od senatorów niezależności i kompetentnej, starannej pracy nad stanowionym prawem. Coraz częściej oczekuje się tylko szybkiego "zatwierdzania" tego co powstało w gabinetach ministerialnych (ostatnie 4 lata) lub tego co powstawało w gabinetach wszelkiego rodzaju lobbystów (czasy PO - PSL -SLD).
Czy na pewno warto wydawać 1 miliard złotych na taki Senat?
Inne tematy w dziale Polityka