Pisarz leżał na dziewczynie, a ponieważ było ciepło, bo była wiosna i dwa, dziewczyna miała naprawdę śliczne oczy i uśmiechała się do niego – ociągał się ze wstaniem. Dziewczyny też ta cała sytuacja specjalnie nie martwiła, nawet wręcz przeciwnie i pewno dlatego się uśmiechała...
Człowiek szczyci się tym, że góruje nad zwierzętami, bo posiada cywilizację, kulturę, rozum i wolną wolę (albo tak mu się zdaje). Aby to, co chcemy pokazać, było bardziej obrazowe, zejdźmy z abstrakcji i przyjrzyjmy się bliżej życiu jakiegoś konkretnego rozumnego bytu, jednego z miliardów żyjących współcześnie w jakimś dużym mieście, powiedzmy polskim...
Oto Remigiusz Wróz, znany pisarz kryminałów. Właśnie skończył swoją krótką impresję literacką. Była to jego osobista refleksja na temat genezy II Wojny Światowej, oparta na teorii Efektu Motyla i wpływie entropii na ludzkie społeczeństwa.
Remigiusz trochę zgłodniał, więc postanowił wyjść z domu i kupić coś na obiad.
Obok osiedla, w którym mieszkał, przebiegała linia autobusu 999, którą lubił podróżować, albowiem dziwnym trafem było tam zawsze mało ludzi. Poza tym linia ta miała bardzo długą i zawiłą trasę przebiegającą przez dziwne miejsca i zakamarki. A Remigiusz zawsze uwielbiał różne niesamowitości i inne nietypowe rzeczy.
Już miał zamknąć drzwi, gdy zadzwonił telefon.
Nie był to jednak aparat, w który wgapia się dzisiejsza smartfonoidalna młodzież – ale prawdziwy telefon stojący na kominku w jego pokoju.
Tak, Remigiusz uwielbiał stare rzeczy, dawne czasy, prostotę i funkcjonalność, dlatego posiadał tradycyjny, piękny model z lat 60. XX wieku, nieco tylko przerobiony elektronicznie, aby móc działać w nowych warunkach.
Remigiusz nie znosił smartfonów i mediów społecznościowych, które jego zdaniem robiły nowym pokoleniom wodę z mózgu.
Podobnie jak nowych supermarketów i dyskontów, które jakiś ekonomista porównał do pasożytniczych guzów nowotworowych, wysysających soki z otoczenia, gdzie najpierw stosowano rozproszony dumping, czyli sprzedawanie towarów poniżej wartości, obrzydliwie skuteczne manipulacje i zwyczajne kanty, wywołując przy okazji upadek małych firm i sklepów rodzinnych, a potem wzrost nierówności społecznych przez zawłaszczanie i monopolizację zasobów rynkowych oraz transfer zysków za granicę pod pozorem opłat licencyjnych, które spółka-córka w danym kraju płaciła firmie macierzystej z zagranicy – unikając przy okazji płacenia podatków i wykazując straty w rocznych sprawozdaniach.
To było naprawdę sprytne: korporacje, dzięki swoim funduszom zagranicznym – było stać na dopłacanie do interesu przez lata w nowym kraju, dzięki czemu przyciągały ogłupiałe, szare masy nowych konsumentów, które, biedne, myślały, że tak będzie zawsze: obficie i tanio – zabijając jednocześnie niezależne sklepy.
Dopiero, kiedy większość małych sprzedawców padła, tak jak się to stało z małymi, rodzinnymi księgarniami w Wielkiej Brytanii, po wejściu na tamtejszy rynek Amazonu – zaczynały podnosić ceny, bo nie miały już konkurentów. To się sprawdzało zawsze i w każdym kraju. Niezależnie od branży. Wymagało tylko czasu.
Efektem tego całego procesu była konsolidacja firm i kapitału, powstawanie oligopoli, w rękach których znajdowało się coraz więcej własności, środków produkcji, dóbr, ziem i pieniędzy. A ponieważ świat to sieć naczyń połączonych – jeśli komuś przybywało, to wszystkim innym musiało ubywać, chociaż trudno było to udowodnić wprost, przedzierając się przez zawiłą topologię powiązań spółek rozsianych po całym świecie, systemów finansowych, łańcuchów dostaw i transferów pieniężnych.
W efekcie narastały nierówności społeczne i, jak można było zauważyć – proces ten nawet ostatnio przyspieszył, za nic mając epidemie, wojny czy kryzysy. Moglibyśmy nawet powiedzieć, że wszystko to raczej katalizowało zyski największych beneficjentów tego całego sprytnego systemu.
Do analizy takich złożonych topologicznie sieci, rządy ostatnio zaczęły korzystać ze sztucznych inteligencji, które przekopując się przez góry danych, były w stanie zrobić to, do czego już od dawna nie był zdolny żaden, nawet najbardziej inteligentny człowiek, a nawet zespół ekspertów, mających za zadanie ścigać korporacje unikające, za pomocą bogatych technik kreatywnej księgowości – płacenia podatków i transferujące swoje fundusze do obszarów offshore, czyli rajów podatkowych.
Dlatego Remigiusz, który z racji swojego wykształcenia znał wszystkie te sztuczki od podszewki – lubił jeżdzić do tego małego, klimatycznego sklepiku, który położony był w pięknej zielonej okolicy, pełnej drzew i kolorowych kwiatów, i prowadzony był przez pewną miłą, starszą panią i jej wnuczkę.
Tak więc nasz pisarz, autor poczytnych kryminałów, zatrzymał się nagle, kiedy usłyszał dzwonek swojego telefonu. Zaczął zastanawiać się nad tym, czy aby nie wrócić się do mieszkania i już jął iść w kierunku pokoju, kiedy nagle potknął się o coś leżącego na podłodze. Był to dywanik, prezent od jakiejś fanki, z napisem „I Love You”. Zamachał tragicznie rękami w nadziei utrzymania równowagi, co pomogło o tyle, że zamiast rozbić sobie nos – wylądował na miękkiej kanapie, którą zresztą zrobił sobie sam, bo był też niezłym stolarzem.
Był to pierwszy taki moment, w którym do jego życia wtrącił się przypadek, o którym pisał.
* * *
Przypadek, jak wiadomo, to brat Chaosu, który jest z kolei bliskim krewnym o wiele potężniejszej od niego siły – Entropii.
Entropia była dziś jednak dla Remigiusza łaskawa, bo nie rozbił sobie nosa, co było szczęśliwym zdarzeniem numer jeden. Może dlatego, że ją zainteresował, jako szczególny byt rozumny, bo tworzący inne byty w swoich książkach.
Tymczasem nasz bohater poleżał sobie trochę na swojej kanapie, podumał, podrapał się po głowie i wstał. Dotarło do niego, że już nie zdąży na swój ulubiony autobus o numerze 999, którego rozkład ściągnął sobie kiedyś z internetu, wydrukował i powiesił na ścianie w kuchni.
Ten autobus był nietypowy i miał przyjemną trasę, ale rzadko jeździł, więc bohater naszej historii postanowił pójść sobie do sklepiku na piechotę. Tak naprawdę to nie było wcale daleko, bo autobus zataczał wielokrotne kółka i jego trasa była chyba stworzona dla turystów lubiących egzotykę.
Idąc ulicą Miejską, Remigiusz zaczął zastanawiać się nad przypadkiem, który kieruje ludzkimi losami, i nad entropią, która prędzej czy później je unicestwia. Ludziom wydaje się, że świat jest niczym miasto, do którego wystarczy mieć odpowiednią mapę i już – pomyślał. – Można iść przez życie, pokonując kolejne uliczki, i w końcu dojdzie się tam, gdzie się chce.
Wystarczy więc zrobić sobie życiowy plan, a potem trzymać się go.
Tak przynajmniej twierdzą liczne poradniki z serii „Jak być pięknym, zdrowym i bogatym”, produkowane ochoczo przez celebrytów, których nadreprezentacja w księgarniach w postaci połączonej makulatury grafomaństwa, mitologii i pobożnych życzeń, wywiera wcale interesujący wpływ na nasze, oszczędnie czytające, społeczeństwa. Uniwersalna rada z tych natchnionych dzieł brzmiała: zaplanuj swoje życie, ciężko pracuj, realizując ów plan, poza tym bądź sobą i bla, bla, bla, a będziesz szczęśliwy i spełniony.
A guzik. Życie jest proste i przyjemne, ale... tylko czasami i tylko dla nielicznych.
Dla tych na przykład, którzy posiadają na tyle wysoki iloraz inteligencji, że mają znacznie szerszą perspektywę w oglądzie świata – czyli widzą to, czego nie widzi mało bystra większość. Jest jeszcze druga garstka szczęśliwców: tych, co urodzili się bajecznie bogaci oraz odziedziczyli wielki spadek i wpływy. No i wreszcie trzecia grupa – ludzi, którzy zupełnym przypadkiem znaleźli się w odpowiednim czasie i miejscu, a jeszcze byli na tyle przytomni, aby to zauważyć i wykorzystać życiową szansę.
Dla całej reszty życie jest dalekie od prostoty i przyjemności. Przypomina raczej wielki labirynt pełen dziur i innych przeszkód, na które można wpaść.
Dodatkowo, pani Entropia co pewien czas wypuszcza czarne łabędzie, czyli zdarzenia, których nikt się nie spodziewa – co powoduje, że nie możemy tak naprawdę niczego do końca planować. Mamy wrażenie kontroli swojego życia oraz posiadania wolnej woli, ale, jak to wychodzi w coraz większej ilości badań – to iluzja. Tak naprawdę nie jesteśmy panami swojego losu, lecz jego obserwatorami.
* * *
Na początku Remigiusz nie wierzył w te nowe naukowe teorie. Aż pojawił się najpierw jeden czarny ptaszek, a z nim wirus z rodziny SARS, który zakaził cały świat i zmusił wielu ludzi nie tylko do noszenia masek, ale i przewartościowania swojego życia, a innych po prostu przenosząc na tamten świat.
Ludzkości jednak, pomimo ogólnego marazmu, udało się w zadziwiająco szybki sposób opracować szczepionki i problem się rozwiązał. Do czasu.
Bo Chaos i jego siostra Entropia – mieli już co do mieszkańców Ziemi swoje plany i konsekwentnie dążyli do ich realizacji. Wypuścili więc drugiego, większego czarnego ptaka, który przyniósł wieści ze Wschodu: pewien autokrata z Rosji, który miał ambicje równie duże i chore, co opisany wcześniej niemiecki malarz – napadł na swojego sąsiada – Ukrainę, po czym zaczął systematycznie wybijać mieszkającą tam ludność. Dlaczego? Hmm...
Wydawałoby się, że ludzie już dość nauczyli się o wojnach, i w XXI wieku takie rzeczy nie powinny się zdarzać. A jednak istnienie entropii nie tylko w kosmosie, która powoduje wychładzanie i śmierć całych wszechświatów, ale także w świecie ludzi i ich chromych umysłów spowodowało, że...
W tym momencie Remigiusz przerwał swoje rozmyślania, podniósł głowę i zobaczył przed sobą cudowne, zielone oczy dziewczyny, która też szła ulicą Miejską pogrążona w rozmyślaniach, i też sekundę wcześniej uniosła na chwilę głowę.
To był drugi moment, w którym tego dnia zaingerował przypadek.
Remigiusz i dziewczyna wpadli na siebie, a ponieważ on był zdecydowanie od niej cięższy, przewrócił ją na plecy i tylko jeszcze, w jakimś nieziemskim refleksie, zdążył chwycić jej płaszcz, tak że biedaczka nie walnęła się w potylicę, a łagodnie osunęła na ziemię.
Pisarz leżał na dziewczynie, a ponieważ było ciepło, bo była wiosna i dwa, dziewczyna miała naprawdę śliczne oczy i uśmiechała się do niego – ociągał się ze wstaniem. Dziewczyny też ta cała sytuacja specjalnie nie martwiła, nawet wręcz przeciwnie i pewno dlatego się uśmiechała.
Aby nie rozwlekać za bardzo tej historii, bo pewnie czytelnicy już pragną dowiedzieć się, dlaczego w ogóle o tym wszystkim napisałem – dokonamy błyskawicznego montażu akcji, tak jak się to dzieje w niektórych filmach – i przeskoczymy tak z 8 lat do przodu.
* * *
Remigiusz i Alicja – bo tak się nazywała ta dziewczyna – siedzą sobie właśnie w restauracji i jedzą zupę z soczewicy i czosnku (bardzo dobra, polecam), a obok nich chłopczyk i dziewczynka, które, jak dobrze się domyślacie, są ich dziećmi.
Już rozumiecie, czemu napisałem tę historię?
Jeśli 8 lat temu w pokoju Remigiusza nie zadzwoniłby telefon od jego agenta literackiego, to ten pierwszy nie spóźniłby się na autobus i zrobił zakupy w ulubionym sklepie mieszczącym się na skraju lasu.
Jednak wtedy – nie poznałby swojej przyszłej żony.
Powiem więcej. Gdyby Remigiusz i Alicja szli tylko minimalnie szybciej albo minimalnie wolniej, to również nigdy by się nie spotkali, bo okno czasowe nakładających się koincydencji, kiedy to oboje wyruszyli na spacer, a później skręcili w ulicę Miejską z dwóch krańców miasta, miało może kilkanaście sekund długości.
O ich małżeństwie zadecydował więc kaprys losu.
Moglibyśmy nawet powiedzieć, że Remigiusz zainteresował się przypadkiem, więc przypadek zainteresował się Remigiuszem.
Zabawa w Boga to prowokujący esej z elementami fikcji, napisany przez autora powieści science fiction oraz eksperta w dziedzinie sztucznej inteligencji. Książka stawia fundamentalne pytania o przyszłość naszej cywilizacji, łącząc literacką wyobraźnię z głęboką wiedzą technologiczną.
Lech jest pisarzem, niezależnym wydawcą, dziennikarzem naukowym, ekspertem AI oraz artystą grafikiem i kompozytorem muzyki elektronicznej. Zna kilka języków programowania, w tym Python, w którym tworzył własne modele sztucznych inteligencji w czasach, kiedy nie było jeszcze Chatu GPT czy Midjourney. Od zawsze entuzjasta sztucznych i naturalnych inteligencji, zwłaszcza rodzaju żeńskiego, oraz nauki, techniki, wiedzy i zdrowego trybu życia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura