Kierowniczka wolontariuszy oddziału radioterapii, M. uszyła stroje dla pomocników, św. Mikołaja, elfików. Święty był w czerwonej kurtce, ale był za chudy jak na dziada mroza i musiał upchnąć pod nią jakąś poduszkę. Poduszka opadała co rusz i w sumie wyglądało to na 9 miesiąc: - A pan to w ciąży? - nie wytrzymała jakaś pacjentka. Idąc w dzwoniącym stroju przez korytarze, czułam się jak wędrowny zakład psychiatryczny. Dzwonki odpadały czasem od czubka kapcia i wtedy nieśliśmy je w dłoniach, dzwoniąc jak ministrant na wejście.
Pielęgniarki na chemii "przechodniej" były przygotowane i przywitały nas zwartą drużyną świętych Mikołajów.
W ciągu 3 godzin obskoczyliśmy pół naszego budynku oraz przeciwległy budynek dyrekcji. Kto się nawinął pod rękę w poczekalni, w biurze, dyżurce i na podwórzu, ten dostawał cukierki od ZPC Odra w Brzegu. Dyrekcja, którą też odwiedziliśmy, nie pozostała dłużna i wystartowała do nas z tacą czekoladek. Za chwilę prezenty nam sie skończyły i dzwoniące towarzystwo w zielonych czapkach z dzwonkami, z tacą, workiem i grającym tranzystorem na ramieniu ("Love me tender") szorowało podwórzem z powrotem do szatni, czyli do magazynu. Ludzie pękali ze śmiechu.
Dla tych leżących, czyli stacjonarnych, mieliśmy kosmetyki od firm Ziaja, Eris i Oceanic. Św. Mikołaj wyciągał z pokoi każdego, kto potrafił chodzić, i kazał mówić wierszyki lub dowcipy. - Nie zna pan wierszyka? A "Wlazł kotek na płotek", taki przebój, pan zna?? - zachęcał. Smutny staruszek w kacie, zakryty po uszy kołdrą, o skórze jak kora drzewa, nie miał siły się uśmiechać. Najpierw nie zareagował. Wodził tylko wzrokiem za cyrkowcami. Potem znów odwróciłam się do niego i patrzę, a jego usta - taka wąska kreseczka, zastygły w słabym uśmiechu. Leżał tak cichutko i tylko patrzył, patrzył. Gdy życzyłam mu tego, czego życzy się tu zawsze, i obiecałam modlitwę, w tych jego szarych, zmęczonych oczach pokazały się łzy.
Polecieliśmy dalej. Kapcie przemokły mi w błocku na podwórku i kiedy przyszła moja zmienniczka, dostała onuce ciepłe, prosto z kaloryfera. Drużyna - wciśnięta między jeden boks a drzwi do łazienki i kolejny boks - przepakowywała kolejne porcje kosmetyków. J. przy małym stoliczku nadal produkowała kartki z życzeniami. Burcząca pani sprzątaczka ustawiała nas, bo to była jej pora sprzątania, a dla pielęgniarek przebierania się. Zmienił się św. Mikołaj, doszły nowe elfiki. Ruszyli na trzeci oddział. Dzwonki dzwonią, karawana toczy się dalej.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości