Pani Wspinaczkowa, która odwiedziła nas wczoraj, wróciła dzisiaj, i to z synem. - Czekaj, czekaj - przyjrzałam się człowiekowi z boku, no żeż kurna chata, toż to mój kolega z obozów studenckich! Pani Wspinaczkowa o mało nie usiadła, a nie usiadła, bo już od dłuższego czasu siedziała przy naszym stoliku. Pogadalim, pośmialiśmy się z niespodziewanego spotkania. Pani trudno było odejść od nas, ale w końcu ruszyła do innych stoisk.
Wróciła za pół godziny. - Nie mam już siły - powiedziała nieśmiało - syn powiedział: "Lepiej wracaj do dziewczyn na stoisko 21, tam sobie odpoczniesz". Ryknęliśmy śmiechem, bo wyszło na to, że klienci uważają nasze stoisko za swój dom. Gadamy tak i gadamy, a tu do stolika podchodzi jakaś skromnie ubrana starsza pani, na oko po 70, i odzywa się: - Szukam czegoś o PRL, ale u was nie ma... - Jak to nie ma?! - krzyknęła Pani Wspinaczkowa, zanim zdążyli odezwać się sami sprzedawcy - A TO, to co jest? - i pokazała jej Coryllusa "Dzieci PRLu". Po chwili dowiedziała się, że pani szuka książek o PRL, bo w PRL było bardzo dobrze, i nieprawda, że półki puste, wszystko można było dostać, i były sklepy, gdzie szynka zwisała od sufitu, i można się było ubrać. - Dobrze było?! - nie wytrzymała Pani Wspinaczkowa - A ile pani miała dzieci? - Dwoje - odpowiedziała tamta. - A to ja mam więcej! - odpaliła Pani Wspinaczkowa. Tamta nie dała za wygraną, i z wielką energią zachwalała stanie w kolejkach. Na koniec Pani Wspinaczkowa zaczęła tracić cierpliwość. - Szynka, szynka, kto widział szynkę. A kto te czasy dobrze wspomina?! Dyskusja trwała, niektórzy się wkurzyli, a niektórzy pośmiali, ale pani książkę kupiła. I tak Pani Wspinaczkowa, nasza własna klientka, pomogła nam opchnąc książkę Coryllusa innej, przygodnej klientce.
Nalewki, Ufko, nie było, były znowu czekoladki. I była woda mineralna w dwóch wielkich butlach. Stała pod stolikiem i jak ktoś się nie tak poruszył, waliła się ta butla pod nogi klientów, stojących po drugiej stronie. - Łap butlę, bo leci...!!!! - to było stałe hasło. Więc jedna osoba łapała butlę, druga rozmawiała z Panią Wspinaczkową, a w tym czasie ktoś trzeci rozmawiał z panem, którego siostra zostawiła 300 stron wspomnień z Ravensbrueck, albo z panem, którego wuj walczył u "Ognia", i z pewnym językoznawcą, poetą, który z galanterią ucałował dłoń każdej z nas na powitanie.
Coś tam poszło, najwięcej "Bestii" Płużańskiego (książka o sędziach stalinowskich), której podobno księgarnie nie chcą, a u nas najlepiej schodzi. Ludzie przychodzili, kazali pozdrawiać blogerów, przyszła moja sąsiadka i zdziwiła się, że to mnie czyta, ktoś kręcił nosem, że nie spotkał tu "pana Konwickiego". Stanie po drugiej stronie stolika jest warte polecenia. Bez dwóch zdań.
Tu można kupić moją książkę z blogu: "Gdy świat jest domem": http://sklep.emmanuel.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości