Środowisku sędziów, choć niezbyt licznemu, nie sposób odmówić pomysłowości i konsekwencji w sprzeciwianiu się reformom sądownictwa forsowanym przez rząd. Jak tłumaczy to mecenas Dubois, są to przecież ludzie mądrzy i wykształceni, którzy dobrze wiedzą, na czym polega bycie sędzią. Co prawda, zdarzają się wśród nich zdrajcy i reżimowi kolaboranci, ale zostali oni odpowiednio naznaczeni i zmarginalizowani.
Patrząc na dzisiejszy „marsz tysiąca tóg” można jednak zadać pytanie, dlaczego w podobny sposób na forsowane przez rząd reformy nauki i szkolnictwa wyższego nie reaguje środowisko naukowe, a zwłaszcza jego „najwyższa kasta”, czyli profesorowie belwederscy. Jest ich w przybliżeniu tylu, ilu sędziów, są tak samo mądrzy i wykształceni i również oni dobrze wiedzą, na czym polega bycie profesjonalistą w ich zawodzie. No i także oni mogą zakładać togi! Mimo to reformowanie nauki przebiega bez poważniejszych zakłóceń.
W dodatku rozpoczęte przez min. Kudrycką i bynajmniej nie odcięte żadną „grubą kreską” przez min. Gowina reformy trwają w najlepsze dzięki wytężonej pracy samych naukowców (w tym władz jednostek akademickich i wielu profesorów o znanych nazwiskach i cenionym dorobku). Ale im jakoś nikt nie zarzuca zdrady wspólnych interesów i sprzeniewierzenia się ethosowi zawodu, nie są oskarżani o kolaborację z reżimem ani piętnowani w niepublicznych mediach, nie spotykają się też z groźbami zemsty do któregoś tam pokolenia. Wprost przeciwnie – obiektem nagonki stają się przeciwnicy reform, w dodatku wyśmiewani jako miernoty naukowe nie notowane w odpowiednich bazach i z mizernymi indeksami cytowań.
A przecież, nawet jeśli uznać słuszność ogólnych postulatów „umiędzynarodowienia nauki” – sztandarowego hasła prowadzonych reform – to już dużo trudniej zaakceptować konkretne rozwiązania mające prowadzić w tym kierunku (np. prześladowanie humanistów za to, że używają w swoich publikacjach języka ojczystego, kompletnie absurdalne i ciągle zmieniane punktacje czasopism i wydawnictw, konieczność „wypełniania slotów” – najlepiej artykuł za tyle a tyle punktów i nie za dużo monografii, co zmienia instytucje naukowe w odpowiednik fabryki, gdzie trzeba wyprodukować określoną ilość śrubek i gwoździ, czy wreszcie zapowiadane konsekwencje parametryzacji i ewaluacji, które obmyślono zgodnie z logiką obozów pracy: kto nie wykona normy, temu zostaną obcięte racje żywnościowe).
Wszystko to razem sprawia wrażenie realizacji jakiegoś koszmarnego snu biurokraty i wręcz urąga inteligencji tych, którzy w swoich obowiązkach zawodowych mają wszak „brak posłuszeństwa w myśleniu”. Niestety, szacowna profesura, nawet jeśli coś tam sobie myśli na temat aplikowanych nauce reform, to jednak przezornie powstrzymuje się od działania i póki co nie zdobyła się na jakikolwiek gest porównywalny ze spektakularnymi akcjami środowiska sędziowskiego. Co musiałoby się stać, aby na ulice Warszawy wyszły togi profesorskie?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo