social social
9822
BLOG

Wszystko za życie, czyli śmierć idioty

social social Kultura Obserwuj notkę 3

Film S. Penna „Into the wild" (polskie „tłumaczenie" tytułu to „Wszystko za życie") widziałem jakiś rok temu.

Przedstawia on autentyczną historię Chrisa McCandless'a , który po ukończeniu college'u rzucił rodzinę, wyrzekł się pieniędzy, dokumentów, zmienił imię i nazwisko i ruszył w trasę przez Amerykę. Ot, taki film drogi, w czasie którego pokazana jest piękna ideowa postawa naszego bohatera, który miał dość obłudy współczesnego świata i swojej rodziny. Ta postawa prowadzi go na Alaskę, gdzie chce przeżyć swą wielką przygodę. Przygoda kończy się śmiercią. Film skwitowany został krótką rozmową po filmie z moimi znajomymi i tyle. Nic specjalnego. Ocena nasza tytułowego bohatera była jednoznaczna.

Dopiero dzisiaj przypadkiem trafiłem na jakiś artykuł w „stopklatce.pl" poświęcony temu filmowi. Poszperałem po innych portalach i... nie wierzę. Okazuje się, że w Polsce, podobnie zresztą jak w USA czy Anglii, postać McCandlessa traktowana jest pozytywnie. Bardzo często podkreśla się jego wspaniałomyślność (oddał swoje oszczędności na Oxfam), dobroć, szczerość, ideowość, wielkie serce, chęć przeżycia przygody i to, że pomimo ryzyka ruszył realizować swoje marzenia w odległej głuszy z dala od obrzydliwej cywilizacji. Okazuje się również, że stał się on wzorem dla wielu innych, którzy ruszają jego śladem na Alaskę (czy w inne tam lokalne puszcze), wyrzekają się cywilizacji itd.

Ta fascynacja McCandllesem zafascynowała mnie.

Pomijam już rzekomą „wspaniałomyślność" Chrisa polegająca na przekazaniu 24 tys. doalrów na cel charytatywny. Jego wielbiciele zapominają, że to nie on je oszczędził. To był pieniądze odłożone przez jego rodziców, przeznaczone na jego studia.

Pomijam również kontakty z rodziną -  w filmie, podobnie jak i w książce, przedstawiony jest jego fantastyczny (podobno) kontakt z siostrą. Po swoim wyruszeniu w podróż nie dał on jej ani jednego znaku życia. Kompletnie nie przejmował się tym czy ktoś za nim tęskni, cierpi z jego powodu.

To co mnie fascynuje to „Wielka Alaskańska Przygoda" i fakt, że z niewiadomych powodów jego pobyt na Alasce jest traktowany jako wspaniałe, niesamowite, wręcz transcendentalne przeżycie - samemu w głuszy z dala od cywilizacji. A przecież w całości stanowiła ona popis niesamowitej głupoty Chrsia McCandlessa.

Zacznijmy od tego, iż wybrał on się na Alaskę, kiedy jeszcze zalegał tam śnieg, bez żadnego sprzętu, odpowiednich ubrań, przygotowania, czy minimalnej choćby wiedzy o tym jak jeść i jak przetrwać w tych warunkach (efektem tego była nieumiejętność przygotowania mięsa, czy zjadanie trujących roślin).

Kiedy rozsądek wrócił do głowy McCandlessa - okazało się, że nie może przejść przez rzekę, gdyż nie przewidział, iż latem nie jest ona zamarznięta (tak jak wtedy gdy przybył na Alaskę). W tym miejscu warto przeskoczyć do kolejnego punktu związanego z jego przygodą na Alasce, a często poruszanym przez wielbicieli Chrisa, mianowicie „dzicz, głusza". Według tych osób przebywał on daleko od cywilizacji, w głębokiej głuszy. Zapominają oni o jednym, a może nie chcą pamiętać. McCandless mieszkał w tej „głuszy" w porzuconym... autobusie. To cóż to za głusza, do której ktoś wcześniej mógł dotrzeć autobusem? Oczywiście, McCandlessowi mogło się wydawać, że znajduje się z dala od cywilizacji, przede wszystkim dlatego, iż jak na wielkiego podróżnika przystało... nie posiadał przy sobie żadnej normalnej mapy. Gdyby miał, uświadomiłby sobie, że ta znienawidzona cywilizacja wręcz go otacza.

Zwróćmy uwagę na fakt, że ta „głusza" znajduje się... na szlaku turystycznym Stempede Trail, (łącznie ok. 20km długości) pokonywanym co roku przez turystów - pieszo, na motorach i rowerach. Kawałek od miejsca, w którym doszedł do wniosku, że to już koniec, bo rzeki nie da się przejść znajdował  się most. W pobliżu również znajdowała się również stacja badawcza. Kilkanaście kilometrów od miejsca, w którym zmarł, znajduje się autostrada stanowa. Pomijam już fakt, że średnio w promieniu kilometra-dwóch znajdowały się szopy z awaryjnym pożywieniem i ekwipunkiem dla zbłąkanych wędrowców. W tym ostatnim wypadku przyznać jednak należy, że bohater wykazał się pomyślunkiem. Wprawdzie wybrał życie w głuszy i zgodzie z naturą (mieszkając w... autobusie), ale pożywienie brał z tych właśnie utrzymywanych przez Park Narodowy (czyli znienawidzoną przez niego ‘cywilizację') szop. To właśnie jego podejrzewały władze Parku o ich zdemolowanie i opróżnienie. Inną kwestią jest to, że ten kochający przyrodę i naturę człowiek zabił nie wiadomo po co łosia, którego nawet nie był w stanie zjeść (jak stwierdził w jednym z wywiadów pracownik parku, miał on szczęście, że zapach mięsa i krwi nie przyciągnął niedźwiedzi).

Ostatecznie Christopher McCandlles zmarł w „głuszy alaskańskiej", w środku lata, z głodu.

Czy ktoś może mi zatem powiedzieć, co jest romantycznego w tej postaci? Co jest pasjonującego i pociągającego w śmierci samobójczej (a jak inaczej to nazwać?) na szlaku turystycznym, nie aż tak daleko od cywilizacji, w środku lata (i to bynajmniej nie na Saharze)? Na czym polega wspaniałomyślność przy rozdawaniu biednym nieswoich pieniędzy? Co wspaniałego jest w porzucaniu rodziny i ukochanej (podobno) siostry?

Jak to możliwe, że  i książka i film zostały tak gorąco i pozytywnie przyjęte i to nie jako pouczający przykład dla młodzieży (na to jak kończą się takie wygłupy), ale jako swego rodzaju „Biblia", której śladem podążają setki młodych ludzi, a gazetowi redaktorzy i krytycy roztkliwiają się nad ideowością postawy McCandllesa.

Mam nadzieję, że jakiś fan wspomnianego bohatera się tu pojawi i rozwieje moje wątpliwości.

social.

PS

Ewentualnie można uznać, że jesli to nie było samobójstwo, to z pewnością murowana nominacja do Nagrody Darwina.

 

 

A tu głos rozsądku w tej sprawie:

http://nmge.gmu.edu/textandcommunity/2006/Peter_Christian_Response.pdf

social
O mnie social

"Nie jestem zwolennikiem tego, by każdy mógł wyrażać swoją opinię publiczne w sposób nieograniczenie swobodny." "przez całe lata rozumni ludzie uważali, że cenzura powinna być dopuszczalna" Prof. Marcin Król "Nie po to robiliśmy rewolucję, by mieć demokrację" Prez. Mohammad Ahmadineżad "Przyjdą wybory prezydenckie albo pan prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni" Bronisław Komorowski Kontrwywiad RMFFM, 29 kwietnia 2009

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura