Dalszy ciąg wpisu o „walce z globalnym ociepleniem". Dziś bardziej o samej ideologii naszych ekologów i ich niebezpiecznym romansie z ideami lewicowymi...
Po pierwsze: zakazać, po drugie: nałożyć podatek
Nie wiem czy ktoś zauważył, ale terminy takie jak „zakaz", „zabronić", „zakazać" są chyba najczęściej używanymi przez działaczy ekologicznych (proszę przejrzeć jakieś przemówienie, dyskusję na forum ichnim, obejrzeć wystąpienie takiego w TVN24). Ewentualnie padają uwagi o konieczności „dotowania" i „dofinansowania" alternatywnych źródeł energii. Oczywiście dotacje te pochodziłyby z budżetu państwa, a to oznacza oczywiście zwiększenie podatków.
Jak wiemy, tego typu podejście jest typowe dla różnej maści socjalistów, a romans między lewicą a walczącymi „ekologami", podobnie jak z innymi „walczącymi" grupami rozmaitej maści jest widoczny od bardzo dawna. Problemem jednak nie wydaje się tu ten „socjalizm" (w końcu, w dzisiejszych czasach, paru socjalistów więcej nie robi nam jakiejś większej różnicy), ale fakt, że hasła szerzone przez zielonych, wydają się zbyt postępowe i rewolucyjne, nawet na tle dzisiejszej postępowej lewicy.
...a przede wszystkim dołożyć bogatym
Co ciekawe bowiem, w programie wspomnianej organizacji „Plane Stupid" równie dużo miejsca co ekologii (a raczej jej specyficznej odmianie), poświęca się zagadnieniom społecznym, ze szczególnym uwzględnieniem tzw. „sprawiedliwości społecznej". Oto kilka argumentów używanych przez tych eko-działaczy:
-
Głównie bogaci korzystają z usług tanich linii lotniczych - większość pasażerów to ludzie o dużych zarobkach, a nawet tacy, którzy posiadają domy zagranicą [latam często RyanAirem i WizzAirem dość często i jakoś tego nie zauważyłem, a chyba ja wiem lepiej niż eko-działącze, gdyż w końcu to ja jestem szkodnikiem latam samolotami a nie oni].
-
Większość podróży lotniczych jest całkowicie „niepotrzebna" - 45% podróży odbywa się do miejsc oddalonych zaledwie o 500 km, gdzie pasażerowi powinni dojeżdżać autobusem lub pociągiem. Jednym z popularniejszych połączeń jest Londyn-Manchester. „Powiedz: koniec z tym!" - nawołują autorzy strony.
-
Linie lotnicze korzystają z odliczeń podatkowych, paliwa zwolnionego z VAT, nieopodatkowanych biletów. Tym samym pozbawiają budżet państwa 10 miliardów funtów, co pozwoliłoby na budowę 2000 szkół, 30 szpitali lub opłacenie studiów trzech milionom studentów (to chyba mój ulubiony eko-argument, rodem ze środkowego Gomułki).
-
Rozwój linii lotniczych sprawia, że Brytyjczycy jeżdżą na wakacje zagranicę, a nie do rodzimych kurortów. Tym samym pozbawiają kraj miliardów funtów, które powinni wydawać w Wielkiej Brytanii.
Kolejni, którzy lepiej od nas wiedzą, gdzie powinniśmy jeździć na wakacje, jak wydawać nasze pieniądze, i co jest nam potrzebne a co nie. Tyle, że powyższa lista, nie jest zbiorem cytatów z podręcznika dla chińskiej młodzieżówki komunistycznej, ale listą argumentów na rzecz konieczności walki z globalnym ociepleniem w Wielkiej Brytanii!
Arbuzy
Za czasów PRL, nazywano arbuzami, działaczy ZSL - „z wierzchu zielony, w środku czerwony". Wydaje mi się, że określenie to znalazło dzisiaj nowe zastosowanie (koalicjant PO stał się tak bezbarwny, że obecnie nie jest już ani zielony, ani nawet czerwony). U nowych ekologów wyraźnie widać bowiem, że pod cienką warstwą zieloną, kryje się bijąca w oczy wojująca czerwień, że pod przykrywką „ekologii", za tymi wszystkim pięknymi hasłami o ochronie zielonych lasów, czystych jezior, misiów panda, pingwinów, zmniejszającej się pokrywy lodowej, kryje się zwykły wydestylowany komunizm.
Oczywiście, jak w przypadku komunistów, głównym obiektem tej walki są bogaci oraz Stany Zjednoczone (co jest o tyle zaskakujące, że obecnie postępowcy w USA mają się często lepiej niż w Europie). Rewolucyjny zapał natomiast, bardzo często uosabia podobizna Che Guevary noszona na koszulkach przez „ekologów" w czasie różnego rodzaju demonstracji. Podobnie jak komuniści, i zresztą cała lewica, jest to grupa, która wie lepiej jak inni powinni żyć, kiedy i gdzie jeździć na wakacje itp. itd. Ekoideologia obejmuje również życie rodzinne, ulubiony przedmiot troski lewicowców. Jeden ze szwedzkich „ekologów" stwierdził jakiś czas temu, że najlepszym rozwiązaniem dla środowiska naturalnego byłoby ograniczenie narodzin dzieci, tak żeby w każdej rodzinie znajdowało się tylko jedno dziecko, gdyż w ten sposób ograniczy się zdecydowanie ilości dwutlenku węgla, które ci potencjalni ludzie emitowaliby do atmosfery przez całe swoje życie. Jan Myrdal, jeden z ważniejszych szwedzkich publicystów, będący w Szwecji tym czym autorytety moralne w Polsce (na całe szczęście w Szwecji nikt tego absurdalnego zwrotu nie używa), który nigdy nie ukrywał swojej sympatii dla Mao i Pol Pota, stwierdził w jednej ze swoich książek, że to co osiągnięto w Albanii za czasów Envera Hodży było autentyczny urzeczywistnianiem tego czego żądają (w Europie Zachodniej) Zieloni i partie ekologiczne.
Można więc powiedzieć, że komuniści, zamienili sztandar czerwony, na czerwono-zielony i przymierzają się do zaprowadzenia do spółki z resztą lewicy, swoistej dyktatury ekoproletariatu, której światła elita poprowadzi nas ku szczęśliwemu jutru. Oczywiście, jak to na lewicy bywa, elita, nawet ta proletariacka, jest tak jakby trochę równiejsza od innych, i dlatego też może pozwolić sobie na rzeczy, na które nie powinni pozwalać sobie inni, ci trochę mniej równi. Samolotami jak wiemy, latać nie powinniśmy, gdyż to szkodzi środowisku. Oczywiście, co innego elita wojujących z globalnym ociepleniem. Trudno bowiem, aby pochłonięci walką eko-przodownicy, na kongres poświęcony globalnemu ociepleniu, który odbył się na wyspie Bali, wybierali się na rowerach czy pociągiem. Podobnie ma się zresztą sytuacja w Europie, tuż za morzem - w Szwecji. Peter Eriksson, Lider Partii Zielonych (Miljopartiet), który w trosce o emisję dwutlenku węgla, dzielnie walczy o wyższe ceny benzyny, opłaty ekologiczne za wjazd do centrum Sztokholmu, podatki za posiadanie samochodów terenowych, czy opodatkowanie biletów lotniczych, sam prywatnie podróżuje terenowym Hyundayem, zapewne po to by skuteczniej móc walczyć z globalnym ociepleniem w terenie....
Reformy w stylu Mao
Całość działalności tych wojowników ekologicznych, o zgrozo ciesząych się powszechnym poważaniem, przypomina mocno sposób rządzenia Mao Tsetunga (często pojawiającego się na ich koszulkach - proszę sobie obejrzeć kilka archiwalnych zdjęć z różnych ich protestów i blokad). Podobnie jak jemu, kompletnie obojętne ekologicznym działaczom są koszty społeczne i ekonomiczne ich eksperymentów.
Sztandarowym przykładem sa tzw. biopaliwa. Jak łatwo było przewidzieć, używanie żywności (potencjalnej) do produkcji paliwa, którego jak wiemy potrzeba dużo (a to oznacza ogromną ilość pól, których produkty wędrują do baków, a nie do brzuchów), skończy się radykalnym wzrostem cen żywności. O ile w krajach takich jak Szwecja, to wzrost cen o dolara ma większego znaczenia, o tyle w różnego rodzaju Gabonach i Kongach oznacza to głód dla milionów ludzi. Pomijam już fakt, że w wielu krajach Azji i Ameryki Południowej wycina się lasy tylko po to by siać pod biopaliwa - co dla mnie jako „ekosceptyka" (podoba mi się ta poprawniacka nowomowa) może i znaczenia nie ma, ale dla „ekoentuzjastów" (słodziutkie te zwroty) to chyba to powinien być problem, czyż nie?
Konsekwencje stosowania biopaliw idą jeszcze dalej. Pierwszą z nich są pomysły wprowadzenia nakazu produkcji tylko samochodów ekologicznych. Na obecnym etapie rozwoju, te samochody są drogie, zwłaszcza, że badania nad nimi też kosztują potworne pieniądze. O ile p. Arnold Schwarzeneger, jako gubernator, może sobie propagować ekologiczne samochody, o tyle, dla statystycznego Kowalskiego czy Svenssona może być to wydatek nie do przejścia. No, a ponieważ na badania nad takimi ekosamochodami z ekosilnikami stać będzie nieliczne fabryki, to i się wielkie koncerny pozbyć będą mogły przy okazji różnego rodzaju konkurencji słabszej.
O ile jednak wariant wspomniany wyżej jest mocno odległy (na szczęście są jeszcze ludzie, którzy myślą na tym świecie). O tyle na innych polach konsekwencje wprowadzenia biopaliw stają się coraz bardziej odczuwalne. Mianowicie, w Szwecji wprowadzono nakaz by każda stacja benzynowa posiadała specjalny zbiornik na etanol, który jest bardziej przyjazny dla środowiska. Ekolodzy klaszczą z radości. Efekt: duża część małych stacji jest zagrożona upadkiem, gdyż nie stać ich na budowę takiego zbiornika. O ile w Sztokholmie to może i pół biedy, o tyle na północy Szwecji oznacza to problem dla całej lokalnej społeczności. Stacje te pełnią zwykle też funkcję poczty, jedynego sklepu spożywczego itd. Teraz do sklepu będą mieli miejscowi po kilkadziesiąt kilometrów - wszystko to dla ekologii.
Oczywiście - ekolog jest pozytywny i ma na to rozwiązanie: dotować ekosamochody i badania nad ekosilnikami, dotować stacje benzynowe, by mogły sobie mieć taki zbiornik. Tylko, że co to dla mnie za różnica, że zapłacę mniej za samochód, ale za to więcej w podatkach, by ten samochód móc wyprodukować???? Bo te dotacje pochodzić będą przecież z podatków - wyższych oczywiście, gdyż innych lewica nie zna.
Kolejny przykład - W czasach, gdy np. przemysł lotniczy już przeżywa głęboką zapaść z powodu wysokich cen paliw, kiedy zapowiada się, że nawet 30 linii zbankrutuje do zimy, dalej nawołują oni do nakładania kolejnych to podatków na bilety lotnicze, co przecież jeszcze bardziej linie lotnicze dobije. Organizacja Tyndall Centre for Climate Change Research idzie jeszcze dalej i proponuje (obok, rzecz jasna nowych podatków) wprowadzenie zakazu (zakazu - jakże by inaczej) lotu samolotami pełnymi tylko w połowie. Jak w praktyce ma to wyglądać, tego nie wyjaśniają (tzn. mam lecieć z Arlandy do Nottingham, biorę urlop, jadę na lotnisko i tu niespodzianka, lotu nie będzie bo jest tylko połowa pasażerów). Czy ma być tak jak z autobusami w Azji, że stoi na przystanku i czeka, aż się zbiorą wszyscy pasażerowie?
Działaczom ekologicznym obojętne jest to, że drastyczne ograniczenie ruchu lotniczego, zwłaszcza tego o charakterze wakacyjnym, może oznaczać katastrofę finansową dla państw żyjących z turystów - jak Tajlandia, Mauritius, Seszele, Egipt - państw, które (zwłaszcza w przypadku tych wysp) nie mają żadnych źródeł dochodu, że dziesiątki, może nawet setki tysięcy ludzi stracą pracę - co w tych krajach oznacza często nędzę, gdyż innej pracy brak. Obojętne im jest, co to oznacza dla osób pracujących na tzw. „tanich lotniskach", które zwykle ulokowane są przy małych miastach, gdzie często brak jakiś innych miejsc pracy. Nie mówię już o np. zwykłych relacjach między ludźmi, np. dla mnie, jako osoby mieszkającej poza granicami Polski, ma to ogromne znaczenie, że mogę tanio wybrać się do kraju, a moja rodzina/znajomi mogą mnie odwiedzić - wcześniej było to niemożliwe (proszę sprawdzić sobie ile kosztuje i jak długo płynie prom z Gdańska do Nynashamn). Dla ekologów nie ma to znaczenia (jeśli chodzi o relacje rodzinne, to by mnei nie zdziwiło, gdyby byli oni prywatnie blisko idei Mao dotyczących rodziny, więc może im to rzeczywiście obojętne). Podobnie jak Mao kwitują to stwierdzeniami o nieuniknionych kosztach postępu/ochrony planety (to maoistowskie stwierdzenie, że reformy są w 70% dobre, a tylko w 30% złe), a jeśli chodzi o utratę miejsc pracy powtarzają jak mantrę o konieczności tworzenia miejsc pracy w przemyśle tworzących nowe ekologicznie technologie. Z pewnością znajdą tam pracę stewardessy, sprzedawczynie ze sklepów wolnocłowych, pracownicy zamkniętych stacji benzynowych z Norrlandu, barmani z Pukhet, pokojówki z Szeszeli, taksówkarze z Bali...
Kolej
No, kolejny pomysł to zastąpienie w ruchu krajowym samolotów pociągami plus rozbudowa linii kolejowych. Jestem fanem kolei, ale czasami zastanawia mnie, czy gdzieś tam na końcu tej walki z globalnym ociepleniem nie siedzą jacyś szefowie różnych Bombardierów, Siemnsów i jakiś Eurotuneli. Jakoś tak to się zbiega z tym, że akurat w wyniku rozwoju linii lotniczych tanich, szybkie pociągi zaczęły stawać się coraz bardziej nieopłacalne. Jak wiem natomiast, budowa linii kolejowej np. ze Sztokholmu do Malmo (wraz zakupem taboru) to kontrakty opiewające na sumy wiele większe niż budowa dwóch lotnisk. No, ale może to ja tylko taki podejrzliwy jestem:) Poza tym urządzającym moje życie ekologom, obojętne jest to, że pociągiem z Kopenhagi do Sztokholmu jadę 6 godzin, a samolotem lecę godzinę. Do Kiruny ze Stokholmu lecę ok 2h, a pociągiem ponad 12 godzin. Oczywiście można budować linię szybką, tylko dla kogo??? Dla tych 20-50 osób dziennie?? Co jest bardziej szkodliwe dla krajobrazu szwedzkiego - samolot na niebie, czy most i tory przeprowadzane przez różnego rodzaju doliny rzek, lasy (proszę zbudować linię w Szwecji z pominięciem lasów...), po których jeździć będą dwa pociągi dziennie (aktualnie jeździ z Kiruny do Sztokholmu 1 pociąg, dotowany przez państwo oczywiście)? Pomijam już, że zastąpienie ruchu lotniczego kolejowym w całej Europie oznacza zwiększoną produkcję szyn, podkładów, lokomotyw, wagonów itd. A jak to, zdaniem ekologów wpływa na środowisko. Tu oczywiście pojawi się odpowiedź, że jest to zadanie dla naukowców, by opracować ekologiczne metody produkcji - na to mają czas. Natomiast z samolotami czasu nie ma - zakazać i to już teraz, dlaczego??
Niemożliwe?
Czy zatem nie wygląda to jak budowa policyjnego eko-państwa, czy raczej „dyktatury eko-proletariatu"? Przecież jeszcze nie tak dawno temu, nie wydawało się absurdem (nawet umiarkowanym lewicowcom) dodatkowe ekoopłaty za latanie samolotem, limity emisji dwutlenku węgla, czy też fakt, że walka z globalnym ociepleniem stanie się niepodważalnym dogmatem na równi z prawami mniejszości, czy równouprawnieniem, obok których żaden chcący się liczyć polityk nie może przejść obojętnie. Jak jeśli nie zalążkiem państwa policyjnego, nazwać można funkcjonowanie w Szwecji „policji śmieciowej" (soppspion), której pracownicy uzbrojeni w aparaty fotograficzne i lunety sprawdzają i dokumentują kto i jak segreguje śmieci? Brzmi jak absurd? Cóż, tak też myślała pani Anita Niklasson z Umea, która nie mogąc wcisnąć swojej doniczki do kontenera, postawiła ją obok. Najpierw została przesłuchana przez policję, następnie odbył się proces sądowy. Pani Anicie groziło nawet sześć miesięcy pozbawienia wolności. Ostatecznie skończyło się na grzywnie. Ta kontrola państwa nie obejmuje tylko i wyłącznie śmieci. Latem roku 2006, cała Szwecja przejęła się losem Stena, rybki akwariowej. Sten mieszkał w hotelu w Eslov. Jak na rybę przystało, mieszkał w małym, przypominającym słoik, akwarium. Akwarium to stało na blacie recepcji. Akwarium to przyuważyła pani Ulla, inspektor ochrony zwierząt z miasteczka Tierp. Do hotelu natychmiast ściągnięto inspekcję, która stwierdziła, że ryba ma za mało miejsca, bo „wszystkie zwierzęta mają prawo czuć się bezpiecznie" i zgodnie z prawem „ryba musi być przechowywana w zbiorniku o pojemności od 40 do 60 litrów". Właścicielom hotelu zarzucono znęcanie się nad zwierzęciem.
Niestety ta, wydawałoby się absurdalna wizja eko-dyktatury, staje się powoli realnym bytem i zagrożeniem. Zwłaszcza, że ludzie ci dostali wyraźnie zielone światło, nie tylko od przeróżnych postępowych kręgów (jak np. Komitet Noblowski), mediów, ale także czołowych polityków - już teraz bowiem policja brytyjska doszła do wniosku, że ekologom, którzy wdarli się na dach parlamentu, „ktoś" musiał pomóc. Można się tylko domyślać, że tym „ktosiem" nie był jakiś podrzędny woźny.
To zielone światło sprawia, że barachło to jest kompletnie bezkarne. Proszę pomyśleć co by się stało, gdyby ktoś z Państwa wszedł sobie na płytę lotniska i blokował ruch, obwiesił ministerstwo transparentami, spuszczał się po linie z dachu parlamentu by wypisać jakieś bzdury, napadał na kutry wielorybnicze, wchodził do portu do strefy wolnocłowej i przykuwał do statków? I proszę odpowiedzieć sobie na pytanie teraz dlaczego żadne konsekwencje nie spotykają działaczy ekologicznych, którzy takich czynów się dopuszczają. Jak to jest, że oni mogą włamywać sie do siedziby prezesa Rady Ministrów w Warszawie - nie wiadomo jaki mają cel, widać tylko, że spuszczają się na jakiś linach. I ich nic a nic za to nie spotyka. Przykład pozytywny dają Anglicy, którzy część tych, którzy blokowali lotnisko Heathrow zatrzymali podejrzewając o próbę przeprowadzenia zamachu terrorystycznego (a to pozwala na trzymanie ich w areszcie dłużej niż zwykle).
Różnica pomiędzy komunizmem, a jego ekologiczną mutacją jest taka, że w tym ostatnim wypadku, w przeciwieństwie do większości krajów komunistycznych, działaczy tych do władzy wyniesie dobrowolnie i radośnie otumaniona gawiedź w ramach procesu zwanego „demokracją".
social.
PS
A już osobną sprawą jest kwestia tego kto to całe towarzystwo finansuje - jakoś w/s gazociągu północnego nasi ekolodzy dzielni milczą...
Źródła:
www.planestupid.com
http://www.aftonbladet.se/nyheter/article383033.ab
http://www.aftonbladet.se/nyheter/article369166.ab
www.metro.co.uk
http://www.aftonbladet.se/klimathotet/article406763.ab
http://www.metro.se/se/article/2006/10/09/09/4034-23/index.xml
"Nie jestem zwolennikiem tego, by każdy mógł wyrażać swoją opinię publiczne w sposób nieograniczenie swobodny."
"przez całe lata rozumni ludzie uważali, że cenzura powinna być dopuszczalna"
Prof. Marcin Król
"Nie po to robiliśmy rewolucję, by mieć demokrację" Prez. Mohammad Ahmadineżad
"Przyjdą wybory prezydenckie albo pan prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni"
Bronisław Komorowski
Kontrwywiad RMFFM, 29 kwietnia 2009
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka