Śpiąca królewna Unijka zdaje się nie zauważać, że w wyścigu do zielonej ekonomii odsadzają ją azjatyckie tygrysy. Czy zasapana, zdoła jeszcze dobić do czołówki? I czy proklimatyczne inwestycje są nam w ogóle potrzebne?
Zmiany klimatu i bezpieczeństwo energetyczne wyglądają z każdego zakamarka. Wchodzą Europejczykom do lodówek – w postaci produktów spożywczych
z etykietą wskazującą ich „ślad węglowy”, czyli emisje CO2 związane z produkcją i transportem. Rozsiadają się w sypialni – w lampeczce przy łóżku już niedługo nie uświadczymy tradycyjnej żarówki.
Tymczasem kryzys finansowy postrzegany jest przez wielu ekonomistów jako znakomity moment na przestawienie światowych gospodarek na nowe tory. Ochrona klimatu i bezpieczeństwo energetyczne stały się ważną częścią kryzysowej kuracji, czyli pakietów stymulacyjnych.
Po co, z punktu widzenia obywateli, są pakiety stymulacyjne? Naturalnie, „by żyło się lepiej”.
Co to oznacza?
Oznacza to zachowanie (lub stworzenie nowych) miejsc pracy i stymulowanie przedsiębiorczości w warunkach stagnacji lub recesji. Nie tylko po to, byśmy z radością i pasją codziennie mogli pójść do pracy (zakładamy tu oczywiście, że wszyscy, zimowym świtem, podążamy do pracy z radością i pasją). Również po to, by pilnie pracujący Polacy zasilili budżet państwa i nie dopuścili, by dziura budżetowa stała się dziurą czarną.
Co ważne, reanimacja gospodarki powinna mieć na uwadze długofalowy interes państwa i obywateli - w tym bezpieczeństwo energetyczne i ochronę klimatu. Oraz konkurencyjność gospodarki – dziś oznacza to inwestowanie w nowoczesne rozwiązania zgodnie z zasadą „kto pierwszy, ten lepszy”.
A czego to nie oznacza?
Nie oznacza to inwestowania pod dyktando przemysłu, bo interes przemysłu niekoniecznie jest interesem państwa i obywateli.
Państwu jest wszystko jedno, czy obywatel ranną porą (i z pieśnią na ustach) wyruszy do pracy w elektrowni węglowej, czy też na farmie wiatrowej. Byle by wyruszył i zapłacił podatki. Stąd też, mając na względzie bezpieczeństwo energetyczne i zmiany klimatu, rozsądnym jest inwestowanie w niskoemisyjne technologie i efektywność energetyczną. Tu są szanse dla małych i średnich przedsiębiorstw. Są też miejsca pracy (wg. Fundacji Efektywnego Wykorzystania Energii w samym sektorze efektywności energetycznej do roku 2020 zatrudnienie znajdzie
300 000 Polaków).
Rządy państw unijnych, niczym troskliwe pielęgniarki, powinny wbić strzykawkę z pieniędzmi we właściwy pośladek – czyli wykorzystać nagłą chorobę gospodarki do przestawienia jej na nowe, przyjazne klimatowi tory.
Tymczasem
wg giganta bankowego HSBC Unia pielęgnuje swoją gospodarkę w krótkowzroczny sposób. Zaledwie 10% zastrzyku finansowego (sumarycznie w ramach unijnego
Planu naprawy gospodarczej oraz pakietów stymulacyjnych poszczególnych członków UE) zostało przeznaczone na odnawialne źródła energii czy efektywność energetyczną.
W tym czasie Chiny przeznaczyły na zielone inwestycje 34% swojego pakietu, Australia – 40%, a Korea Południowa – aż 80%!. Stany, z 12% udziałem zielonych inwestycji w ramach American Recovery and Reinvestment Act idą z Unią ramię w ramię.
UNEP oszacował zielone inwestycje w Chinach na 218 mld USD a w Stanach – na 94 mld. Przyjazne klimatowi inwestycje w Unii opiewają na 90 mld USD.
I Unia i Stany, stosując tak zachowawczy plan naprawczy, dają fory państwom azjatyckim. Chińczycy, Koreańczycy i Japończycy zgarną pionierską premię, to tam powstaną zielone miejsca pracy.
Niby to rozumiemy, niby europejscy przywódcy maja świadomość tego wyścigu do zielonej prosperity. Gordon Brown przecież napisał ostatnio
w Newsweeku: “te gospodarki, które najwcześniej dokonają zielonej rewolucji, zgarną najwyższą nagrodę”.
Przytoczone liczby mówią jednak same za siebie. Co więcej, kryzysowe kuracje w Unii Europejskiej charakteryzują się wewnętrzną sprzecznością.
Pakiety Francji, Niemiec i Włoch z jednej strony rozpoznają potrzebę inwestycji w redukowanie emisji gazów cieplarnianych, z drugiej – przeznaczają wielkie środki na programy zakupu nowych samochodów, nie stawiając wystarczających wymagań co do poziomu emisji CO2 tych pojazdów. Przez najbliższe dziesięciolecia te samochody będą jeździć po drogach, a unijni przywódcy zachodzić w głowę, jak wywiązać się ze zobowiązań dotyczących emisji gazów cieplarnianych. Takie pakiety stymulacyjne odpowiadają na zapotrzebowanie koncernów samochodowych, ale czy na pewno są w interesie państwa i obywateli?
Klimat nie domaga. Unijna gospodarka niedomaga. A ze służbą zdrowia (czyli polityczną wolą skutecznego leczenia tych chorób) jakoś kiepsko.
Inne tematy w dziale Polityka