Skąd się wzięło całe to zamieszanie? Odpowiedź jest oczywista – przez międzynarodowe małżeństwa. Okazało się, że gdy w związku np. Włocha z Polką każdy z rodziców mówił do dziecka w swoim języku, to dziecko idąc do szkoły mówiło swobodnie zarówno po włosku, jak i po polsku. Co więcej dość szybko zaczęło rozróżniać języki mówiąc do taty w jednym, zaś do mamy w drugim. Nasilenie się emigracji Polaków, a także imigracji do Polski obcokrajowców (turystycznie, do pracy lub na studia) oraz wiążące się z tym upowszechnienie tzw. „małżeństw (związków) międzynarodowych” sprawiło, że zjawisko zaczęło się coraz powszechniej „przekradać na nasze podwórko”. Dziś, jak pytam znajomych, to niemal zawsze słyszę odpowiedź, że ktoś, gdzieś, kiedyś słyszał o takiej rodzinie i rzeczywiście maluch „naturalnie” przyswoił dwa (w skrajnych przypadkach – trzy lub cztery) języki. Pojawił się zatem naturalny pomysł – i to nawiasem mówiąc już dość dawno temu, więc nie jest to „wynalazek naszych czasów” – aby spróbować zastosować ten sposób wychowania także w rodzinach jednonarodowych.
Kiedy „sztucznie” należy rozpocząć wychowanie dwujęzyczne? Szkoły są trzy, a nawet cztery. Pierwsza (radykalna) mówi, że już w trakcie ciąży. Całkowite szaleństwo? Nie do końca, bo dziś już nikt nie kwestionuje, że np. muzyka pozytywnie wpływa na rozwój dziecka w okresie ciąży. Nie mniej jednak - jak zaznaczyłem – jest to szkoła „radykalna”. Druga (umiarkowana – której ja jestem zwolennikiem) to aby rozpocząć zaraz po urodzeniu lub trochę później – gdy dziecko ma pół roku. Trzecia (zachowawcza) – dopiero, gdy dziecko opanuje już język ojczysty. Wreszcie czwarta (sceptyczna) – wcale, bo to głupia głupota (tak mówi mój brat)! Uczciwość każe dodać, że wśród filologów największą popularnością cieszy się „szkoła zachowawcza”, ale także ryzyko niepowodzenia całego „eksperymentu” lub zaledwie „pół-sukcesu” jest też tu największe.
Jakie są skutki uboczne? Po pierwsze – mieszanie języków, które trwa zwykle od 0,5 do 1,5 roku zanim dziecko nauczy się rozróżniać języki. Dalszych skutków ubocznych nie znam (co nie znaczy, że nie istnieją). Niektórzy mówią (w tym mój brat), że dziecko później zaczyna mówić w ogóle, ale brak na to dowodów.
Jak tę metodę stosować? Przede wszystkim ważna jest konsekwencja. Nie jest dobrze gdy jedno albo oboje z rodziców mówią raz po polsku, a raz po angielsku. Ważna jest konsekwencja. Jeśli tata mówi do dziecka po angielsku, to nie mówi do niego po polsku – tak jakby nie był Polakiem. Warunek zrozumiały – przeniesiony „na żywca” z małżeństw międzynarodowych. Dodajmy od razu – niemal niemożliwy do spełnienia w praktyce. To jak to obejść? Wprowadzić osobę „trzecią”. Dobrze się tu sprawdza obcojęzyczna (lub udająca obcojęzyczną) niania, która i tak dość powszechnie towarzyszy przy wychowywaniu małych dzieci. Wówczas rodzice w obecności niani mówią do siebie i do dziecka też tylko o angielsku – niejako w geście grzeczności wobec niani – tą wersję podaje się dziecku.
Kilka podstawowych zasad:
1. Dziecko powinno nie wiedzieć, że jest uczone. Nauka ma tu być czymś naturalnym. Stąd nie nazywa się tego nauką, lecz „zanurzaniem w język”. Dziecko opanowuje język w sposób analogiczny jak język ojczysty.
2. „Nauka” musi być przyjemna lub kojarzyć się z czymś przyjemnym. Stąd dobrym dodatkowym „wzmacniaczem” metody są bajki – puszczane z żelazną konsekwencją – tylko po angielsku. Angielski jest kojarzony z bajkami a bajki są fajne, więc angielski jest fajny.
3. Absolutnie nie ma „tłumaczenia słów”. Typu: to jest pies, a po angielsku „dog”. Takie zachowania są szkodliwe. Oczywiście sklepy z zabawkami są przepełnione takim akcesoriami, które właśnie wspomniane „tłumaczenie” serwują i jeszcze tłumaczy się klientom, że to taka mądra zabawka – angielskiego uczy. Przyznam, że krew mnie zalewa, gdy słyszę taką rozmowę w sklepie lub gdy „dobra ciocia” przynosi taką „inteligientną” zabawkę dziecku.
To tak w pigułce oczywiście można by dużo jeszcze pisać. Acha, przedstawiciele wszystkich trzech (czterech) szkół zgadzają się jeszcze co do jednego – metoda dział do 6-7 roku życia (potem tzw. „language box” się nieodwracalnie zamyka). Później jest już całkowicie nieskuteczna i pozostaje nam już tylko „tradycyjna nauka”, czyli … droga przez mękę. Trwa zazwyczaj dziesięć lat zanim dziecko nauczy się swobodnie mówić w innym języku, a nie rzadko – wcale nie osiągnie tego poziomu językowej sprawności, chyba że – wyjedzie za granicę…
Sądzę, że jeszcze wrócę do tematu (jeśli ten wpis spotka się z zainteresowaniem). Odpowiem też chętnie na Państwa pytania. Będę też strasznie wdzięczny (i nie ukrywam, że na to liczę) na Państwa doświadczenia i refleksje odnośnie dwujęzyczności – bez względu na fakt, czy są one „pro” czy „contra”. Jak mawia red. Pospieszalski – warto rozmawiać!
"Zły? - Może. Dobry? - A czemu, nie tak wiele znów pychy we mnie. Dajcie żyć po swojemu grzesznemu to i świętym żyć będzie przyjemnie"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo