W głośniej sprawie państwa Wojnarowskich sąd przyznał wysokie odszkodowanie od szpitala, który odmówił kobiecie ciężarnej skierowania na badania prenatalne. Rodzice chcieli na podstawie tych badań zadecydować o ewentualnej aborcji.
U dziecka, które miało być poddane badaniom prenatalnym, podejrzewano ciężką wadą genetyczną, wymagającą bardzo drogiego leczenie hormonem wzrostu, nie refundowanego przez NFZ. Ponieważ szpital odmówił skierowania na badania, dziecko urodziło się żywe, mimo że w istocie wadę genetyczną miało.
Wiele osób uważa wyrok sądu za sprawiedliwy, gdyż dzięki niemu chore dziecko, potrzebujące drogiego leczenia, dostanie pieniądze na to leczenie. Ale są tu trzy ogromne problemy.
Pierwszy problem: dziecko dostanie pomoc tylko dlatego, że rodzice chcieli jego śmierci, a lekarze się temu przeciwstawili. Nie mają żadnej pomocy te rodziny, w których rodzice nie biorą pod uwagę możliwości aborcji (a więc nie domagają się badań prenatalnych, których wyłącznym celem jest zdecydowanie, czy dokonać aborcji).
To nie jest żadna sprawiedliwość. Sprawiedliwością byłaby pomoc dla chorych dlatego, że są chorzy i pomocy potrzebują, a nie dlatego, że decyzję o ich nieuśmierceniu podjęto wbrew prawu. Żyjesz nielegalnie, za to należy Ci się odszkodowanie; gdybyś żył z tą samą chorobą, ale legalnie, to odszkodowania by nie było - taki jest sens tego wyroku.
Drugi problem jest taki: co państwo oferuje rodzicom ciężko chorych dzieci? Aborcję i tylko aborcję.
W dyskusjach politycznych o ewentualnych zmianach ustawy aborcyjnej problem z reguły jest przedstawiany jako kwestia wolności: zastanawiamy się, czy ustawa powinna dawać kobiecie wolność (prawo) do aborcji w takim czy innym przypadku. Nikt nawet nie wspomina o tym, że kobietę możnaby zmusić do aborcji.
Ale na tym przykładzie widzimy, że rzeczywistość jest dużo gorsza. Widzimy, że gdyby lekarze postąpili zgodnie z prawem i przepisali badania prenatalne, to rodzina Wojnarowskich nie miałaby wolności w sprawie aborcji: po wyniku badań ukazującym ciężką wadę genetyczną, byłaby albo aborcja (na koszt NFZ), albo nieszczęście: dziecko absolutnie wymagające drogiego leczenia i brak pieniędzy na to leczenie. Bo w Polsce są pieniądze na leczenie wielu chorób, są pieniądze na legalne aborcje, ale pieniędzy na hormon wzrostu dla tego dziecka jakoś nie ma.
Trzeci problem: z wyroku wynika, że lekarze mają obowiązek uczestniczenia (pośredniego) w aborcji.
Co prawda żeden lekarz w Polsce nie jest zmuszany do bezpośredniego dokonania aborcji, ale z badaniami prenatalnymi już jest inaczej: według wyroku lekarz ma obowiązek wydać skierowanie na takie badania, jeśli jest podejrzenie, że płód ma wadę genetyczną. A przecież takie skierowanie, to nic innego, jak pierwszy krok do aborcji.
Na dodatek same badania są zwykle inwazyjne, bezpośrednio powodują poronienie w jednym przypadku na 200: na każde 200 wykonanych badań przypada jedna smierć płodu (to jest problem niezależny od tego, że skądinąd celem badań jest decyzja o ewentualnej aborcji).
Nie widzę, jak lekarz zdecydowanie przeciwny aborcji (na przykład katolik, który swą wiarę traktuje poważnie) mógłby zgodnie z sumieniem wydać skierowanie na takie badania.
Tu mamy do czynienia z czymś zupełnie innym niż samo prawo do aborcji: lekarz ma obowiązek (a nie tylko prawo) uczestniczenia w działaniach, których celem jest przygotowanie aborcji. Nikt nie pyta lekarza, co na to jego sumienie.
O podobnym procesie (sprawa Alicji Tysiąc): http://www.skubi.net/tysiac.html