Czytamy w „Gazecie Warszawskiej”: Do Warszawy przybył na dni kilka członek Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu, a były naczelny redaktor „Kurjera Poznańskiego“, p. Marjan Seyda, by się z czynnikami kompetentnymi porozumieć w sprawie plebiscytu, który ma być przeprowadzony w obwodzie rejencyjnym olsztyńskim Prus Wschodnich oraz w czterech powiatach po prawym brzegu Wisły.
P. Marjan Seyda spędził, z wyjątkiem pierwszych miesięcy, cała wojnę na zachodzie Europy, najpierw dwa lata jako dyrektor Centralnej Agencji Polskiej w Lozannie, a resztę czasu od chwili założenia Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu, tamże w charakterze jego członka i kierownika Wydziału prasowego, a zarazem specjalisty dla spraw zaboru pruskiego i granicy polsko-niemieckiej. Pierwsze pytanie, które zadaliśmy p. Seydzie, brzmiało z natury rzeczy:
— Czy Niemcy podpuszczą warunki wersalskie, czy nie podpiszą ich?
— Jedno jest pewne — odpowiedział p. Seyda — a mianowicie, że Niemcy rozumieją w całej pełni, że wojny z aliantami wznowić nie mogą. Niewątpliwym jest także, że alianci mają wszelkie po temu środki, ażeby rząd niemiecki do podpisania warunków pokoju zmusić, dość wskazać setki tysięcy żołnierzy armji sprzymierzonych na zachodnim froncie, bezbronność portów niemieckich, możność zbombardowania miast niemieckich, przeprowadzenia blokady itp. Ale zwracani uwagę na słowa wypowiedziane w Wersalu przez przewodniczącego delegacji niemieckiej, a mianowicie, że jeżeli warunki pokojowe będą za ciężkie, i zbyt dla Niemiec upokarzające, natenczas nie będzie siły na świecie, któraby zdołała wymusić gwarancję rzeczywista, że warunki te będą istotnie spełnione. Jakąkolwiek rząd niemiecki zastosuje taktykę w Wersalu czy odmówi podpisu, a „pozwoli się zgwałcić“, czy też podpisze, zastrzegając się, że czyni to „zgwałcony“ — niewątpliwie umyje on ręce i odmówi odpowiedzialności za następstwa tego „gwałtu“. Dla nas oznacza to w praktyce opór niemieckich władz cywilnych i wojskowych oraz ludności niemieckiej na ziemiach polskich, czyli znowuż w konsekwencji — konieczność wyparcia z tych ziem niemieckich władz i wojska siłą zbrojną. Trzeba być na to przygotowanym.
— Czy uważają panowie granice polsko-niemieckie, oznaczone w warunkach wersalskich, za pewne dla nas?
— Gdyby alianci mieli w tej sprawie ustąpić jeszcze raz, po ostatecznym przez nich granic tych ustaleniu, zadokumentowaliby tern samem, że wojny nie wygrali. To też mamy nadzieję, że słuszne są pogłoski, iż, jeżeli co, to nowe granice będą Niemcy musieli przyjąć lub odrzucić en bloc.
— Jak oceniają panowie granice polsko-niemieckie?
— Granica zachodnia odpowiada w zasadniczej swej linii postulatom Komitetu Narodowego Polskiego, choć w szczegółach pewnych odchyla się od nich na naszą niekorzyść. Granica ta, to duża rzecz. Gorzej z Gdańskiem. Nawet, gdyby wbrew wszelkim uchwałom wszystkich kompetentnych komisji alianckich wpływy angielskie spowodowały oświadczenie się Komitetu czterech przeciwko inkorporacji Gdańska do Polski, nawet potem, aż do ostatnich dni przed konferencją wersalską, mieliśmy dwie nadzieje: po pierwsze, że jako wolne miasto wejdzie w rachubę tylko Gdańsk i najbliższa jego oko- - lica, powtóre, że alianci ustanowią suwerenność Polski nad Gdańskiem i przyznają nam prawo utrzymywania w porcie artylerii polskiej. Uchwały w tej mienie nie zapadły po naszej myśli, choć delegacji polskiej przybył w ostatnim czasie sukurs bardzo poważny w postaci prezydenta Paderewskiego, który na szalę rzucił wielki wysiłek woli i pracy. Tak samo zaszła w ostatnim czasie zmiana na niekorzyść w sprawie terytorium na prawym brzegu Wisły; poddano bowiem plebiscytowi (oprócz olsztyńskiego obwodu rejencyjnego) nie tylko powiaty kwidzyński i suski, które w r. 1772 do Polski nie należały, ale dodano do nich jeszcze powiaty sztumski i malborski. Pogorszenie to dla nas bardzo przykre, ze względu zarówno na Wisłę, jak na kolej gdańsko-mławsko-warszawską. W tej właśnie sprawie plebiscytu przybyłem do Warszawy konferować z posłami byłego zaboru pruskiego; teraz pilno mi wracać do Paryża, by stać do dyspozycji delegacji polskiej gdy da aliantom odpowiedź delegacja niemiecka.,
-Praca i rola polityczna Panów dobiega teraz swego punktu kulminacyjnego?
Tak, Panie, czuliśmy to tam w Wersalu, gdzie Polacy należeli do tych, którzy Niemcom stawiali warunki pokoju. Byłem świadkiem tej wielkiej chwili historycznej; pozostanie ona dla mnie największą chwilą mego życia. Zarazem jedna rzecz stała mi w Wersalu plastycznie przed oczyma: tam Roman Dmowski zbierał owoce pracy i walki swego życia; nigdy i nigdzie tak jak tam, nie pojąłem ogromu jego zasług dla Polski.
-Niech Pan będzie przekonany- wtrąciliśmy- że Polska nigdy o nich nigdy nie zapomni. Wysiłkom jego nadludzkim w Paryżu i całej Waszej pracy towarzyszy stale serdeczna i gorąca myśl kraju. Kto był z polskiej strony obecny na konferencji w Wersalu?
-Delegaci Dmowski i Paderewski, poza tym jako sekretarz delegacji Stanisław Kozicki, a ja w charakterze przedstawiciela prasy polskiej.
-A zawarcie przez aliantów pokoju z innymi państwami wymagać będzie jeszcze długiego okresu czasu?
-Sądzimy, że kilku miesięcy. Z naszych kwestii stoi dziś na pierwszym planie sprawa Galicji i Cieszyńskiego wobec bliskiego terminu konferencji pokojowej z delegacją austriacką. Muszę stwierdzić nagą prawdę, że w obu wymienionych sprawach jest interes Polski zagrożony w najwyższy sposób. Zarzuca nam się „imperializm”, ale polski Śląsk Cieszyński chce się oddać Czechom. Część aliantów pragnie niby to wziąć w obronę przed nami Rusinów galicyjskich, ale w rzeczywistości nie o nich im chodzi, lecz o- naftę galicyjską, na której pragnie się rękę położyć za pośrednictwem mandatu Ligi Narodów. Że tu gra rolę nie troska o Rusinów, lecz interes własny odnośnych państw sprzymierzonych, tego dowodem, że kwestii Rusinów zakarpackich nie łączy się ze sprawą Rusinów galicyjskich, lecz oddaje ich się Rzeczypospolitej czesko-słowackiej, jako prowincją autonomiczną. Gdyby nie nafta, nie byłoby dziś takiej presji na rząd polski, by zaniechał ofensywy w Galicji wschodniej przeciwko wojskom ukraińskim.
-Ten sam interes własny, szczególnie Anglii, dążącej do panowania na Bałtyku, jest przyczyną trudności naszych w sprawie ziem polsko-litewsko-białoruskich. I tu nie o Litwinów i Białorusinów chodzi. Nikt też po stronie aliantów nie myśli o unii Polski z Litwą historyczną. Natomiast część aliantów pragnie federacji litewsko-łotewsko-estońskiej pod protektoratem Ligi Narodów, przy czym Anglia pragnie uzyskać od Ligi mandat do sterowania owej federacji bałtyckiej. Mieć na nią rękę, a równocześnie wejść swymi wpływami do wolnego portu gdańskiego, uniemożliwszy Polsce jego posiadanie na własność to rzeczywiście interes. Ażeby zaś módz tę kombinację przeprowadzić, wygrywa się Litwinów przeciwko Polsce, czego konsekwencją przyjęcie litewskiego programu terytorialnego, obejmującą Litwę nie historyczną i nie etnograficzną, lecz tzw. Litwę „powiększoną”, czyli etnograficzną z dodaniem Grodzieńkiego i polskiej części Wileńskiego. Im bardziej niebezpieczeństwo federacji litewsko-łotewsko-estońskiej pod protektoratem Ligi Narodów staje się bezpośrednie, tym bardziej walczyć nam trzeba o to, by uratować dla Polski przynajmniej Wilno i Grodno. Tylko sięgnąwszy granicą polską dostatecznie na wschód, będziemy mieli Polskę wielką i mocarstwową. Tylko wcielając sąsiednie ziemie wschodnie bezpośrednio do państwa polskiego, będziemy mieli Polskę zwartą i silną.
Wówczas też tylko likwidacja na tych ziemiach polskiej własności ziemskiej nie będzie się równała likwidacji tamże polskości w ogóle, chłop bowiem rdzennej Polski będzie mógł choć w części przejmować to, co się będzie usuwało z rąk polskiego właściciela ziemskiego. Ten znowu odpływ pewnej ilości łaknących ziemi z przeludnionej Polski rdzennej umożliwi na jej terenie racjonalne przeprowadzenie reformy agrarnej i zapobiegnie fermentom rolnym.
Wszystko to dowodzi, że żywotny, realny interes Polski wymaga inkorporacji do niej tych ziem wschodnich, które mają cywilizację polską i które zawsze ku Polsce ciążyły i ciążą.
-Czy kraj może w tej sprawie pomóc delegacji polskiej na konferencji pokojowej?
-Owszem i to bardzo. Niech ludność interesowanych ziem manifestuje nieustannie swe żądanie przynależenia do Polski; niech się sejm na te fakty powołuje i ze swej strony daje wyraz woli całego narodu. Nie można pod tym względem zrobić dostatecznie wiele.
W sprawie granicy wschodniej, podobnie jak w kwestii Galicji Wschodniej i cieszyńskiego jest sytuacja nasza na konferencji pokojowej niesłychanie ciężką. Niezbędnym jest olbrzymi, trwały i przede wszystkim zgodny wysiłek- tu zarówno, jak i tam w Paryżu.
Kurier Poznański 1919.05.21-22 nr 116-117
Inne tematy w dziale Polityka