24 listopada odbyła się I tura wyborów prezydenckich w Rumunii, w której 1. miejsce zajął Calin Georgescu, który zdobył 22,94% wszystkich głosów. Rzecz w tym, że owa tura, jak i całe wybory, została unieważniona. Wszystkie kandydatury należy zarejestrować ponownie, wybory muszą jeszcze raz zostać rozpisane przez parlament, a kadencja obecnego prezydenta została przedłużona o kilka miesięcy. Okazuje się, że całemu zamieszaniu winny jest obcy “podmiot państwowy”.
Na około 2 miesiące przed wyborami kampanię rozpoczął Calin Georgescu, kandydat niezależny, skrajnie prawicowy, eurosceptyk, a przez swoich oponentów politycznych określany jako prorosyjski. Nie dawano mu zbyt dużych szans – jeszcze na parę dni przed I turą miał w sondażu około 5% popracia. Kiedy uzyskał najlepszy wynik wśród wszystkich kandydatów, rumuńskie służby odtajniły raport, który mocno zasugerował Rosję, jako podmiot stojący za kampanią i niewątpliwym sukcesem Georgescu. Oskarżono go o manipulacje na tik toku – rosyjskie boty miały rzekomo sztucznie promować jego nagrania, nawet w czasie ciszy wyborczej. Dodatkowo zarzuca się mu niejasne i nielegalne finansowanie kampanii (sam kandydat mówił, że na kampanię nie wydał ani leja). Po niespełna dwóch tygodniach od zakończenia I tury wyborów, Sąd Konstytucyjny Rumunii zadecydował o jej unieważnieniu. Ta decyzja wywołała poważne kontrowersje.
2 grudnia Sąd Konstytucyjny podjął decyzję o uznaniu I tury wyborów. Jednak już 4 grudnia odtajniono raport służb specjalnych, mówiący o tym, że Rumunia stała się celem “agresywnej rosyjskiej operacji hybrydowej”. Następnie 6 grudnia, zaledwie na 2 dni przed zaplanowaną II turą wyborów prezydenckich Sąd postanowił jednak unieważnić poprzednią turę. No i teraz pojawia się pytanie: czy to wszystko jest zgodne z prawem? Otóż wyroki i orzeczenia Sądu Konstytucyjnego są niepodważalne i nieodwołalne, a przecież raptem 4 dni wcześniej SK podjął inną, kompletnie przeciwną decyzję w tej sprawie. Żeby tego było mało, okres składania odwołań od wyników zakończył się znacznie wcześniej, a w komisjach zagranicznych około 37 tys. Rumunów oddało już swój głos na jednego z kandydatów w II turze (tam głosowanie zaczyna się parę dni wcześniej).
Obaj kandydaci wchodzący do drugiej tury są zdecydowanie przeciwni decyzji Sądu. Georgescu uznał ją za zamach stanu. Z kolei Elena Lasconi, prawicowa kandydatka, która zajęła drugie miejsce, określiła ją jako nielegalne “podeptanie demokracji” oraz “ręczne sterowanie procesem wyborczym”. Nie doszło natomiast do żadnych protestów społecznych czy innego rodzaju zamieszek.
Niezależnie od tego czy Calin Georgescu był elementem rosyjskiego ataku hybrydowego czy też nie, Rumunię czeka poważny kryzys. A przynajmniej kryzys zaufania społecznego. Nie da się z intensywnych wyborów prezydenckich zakończonych unieważnieniem i poważnymi oskarżeniami wobec zwycięzcy I tury przejść do porządku dziennego. Ludzie nie wychodzą na ulice i nie protestują, dlatego że wyborcami Georgescu były głównie osoby młode, które oddały głos impulsywnie, przekonane tik tokami, a nie konkretnymi poglądami czy zestawem wartości. Nie da się też ukryć, że Sąd Konstytucyjny swoimi decyzjami jawnie złamał konstytucję, zasłaniając się przy tym potrzebą obrony narodu przed obcym państwem, przez co ludzie sami nie wiedzą, co o tej sytuacji myśleć. Nie zmienia to jednak faktu, że dopóki Sąd swoją zmianę decyzji argumentuje podejrzeniami, a nie twardymi dowodami, dopóty ludzi stających po stronie Georgescu będzie coraz więcej, a cała sytuacja zostanie coraz bardziej postrzegana jako nielegalne zwalczanie niechcianego kandydata na prezydenta przez rumuński establishment polityczny. Zwłaszcza, że ostatnio Georgescu stwierdził, że odcięto mu internet, prąd, ogrzewanie, a policja dokonała przeszukania jego domu. No ale o tym jaka jest prawda, dowiemy się pewnie dopiero za jakiś czas…
Jesteśmy studenckim kołem naukowym, które działa na SGH. Zajmujemy się tematami związanymi z geopolityką w otaczającym nas świecie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka