Wieczorem we wtorek 3 grudnia, Prezydent Korei Południowej Yoon Suk-Yeol ogłosił stan wojenny, który miał powstrzymać „siły antypaństwowe” pośród opozycji.
Był to pierwszy taki incydent, odkąd Korea stała się demokracją w latach 80. Kilka godzin później prezydent uchylił wydany dekret o wprowadzeniu stanu wojennego. Doszło do tego zgodnie z prawem, po większościowym odrzuceniu go przez parlament.
Główna partia opozycyjna względem prezydenta, Partia Demokratyczna, uznała to za próbę zamachu na demokrację. Podczas stanu aktywność polityczna byłaby zakazana, a media podlegałyby kontroli.
Przed obradami parlamentu służby specjalne zdążyły wkroczyć do środka budynku przez wybite okna, aby wdrożyć dekret prezydenta, a następnie zabarykadowały wejścia. Później przed budynkiem parlamentu zaczęły się nerwowe demonstracje oraz starcia między policją, a protestującymi obywatelami.
Sytuacja była dość szokująca dla większości obserwatorów życia politycznego Korei, którzy wskazują na brak doświadczenia politycznego prezydenta. Ich zdaniem, decyzja była wynikiem narastającej od miesięcy frustracji na opozycję, nieustannie blokującą jego inicjatywy. Eksperci utożsamiają również decyzję Suk-Yeola z obawą przed możliwą utratą władzy w następnych wyborach prezydenckich, przypadających na 2027 rok.
Po burzliwych wydarzeniach w kraju Partia Demokratyczna podjęła decyzje o przedstawieniu obecnemu prezydentowi ultimatum: albo poda się do dymisji, albo zderzy się z procedurą impeachmentu. W konsekwencji won południowo koreański uległ deprecjacji względem dolara amerykańskiego, a Stany Zjednoczone wyraziły swoje zaniepokojenie aktualną niestabilnością rządów.
Jesteśmy studenckim kołem naukowym, które działa na SGH. Zajmujemy się tematami związanymi z geopolityką w otaczającym nas świecie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka