Szanowni Państwo, całym działaniem pisowców jest zaprzeczanie temu, co sami głoszą. Nazwali swoją partię „Prawo i Sprawiedliwość” i… uciekają przed prawem i sprawiedliwością jak diabły od święconej wody.
Rodzina to sztandarowe hasło tych niby prawych i sprawiedliwych. Wtóruje im w tym Kościół katolicki, który zabrania duchownym zawierać związki małżeńskie i mieć potomstwo. No, chyba że mowa o dzieciach nieślubnych — co przecież również zdarza się u tych „namiestników Pana Boga na Ziemi”. A przecież RODZINA, DZIECI — to (rzekomo) przesłanie Kościoła. Jezus powiedział: „Pozwólcie dziateczkom przyjść do Mnie.” Ale wiara swoje, a Kościół swoje.
Podobnie nasi słynni obrońcy małżeństwa i nienarodzonych dzieci. Krzyczą o nierozwiązalności małżeńskiego węzła, a około 30% małżeństw kończy się rozwodem. I co na to obrońcy życia? Przecież dzieci z takich związków zostają często pozbawione jednego rodzica. To jaka to miłość do poczętego dziecka?
„Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela.” Niby proste do zrozumienia dla kapłanów, a jednak rzeczywistość bywa zupełnie inna. Jeśli ktoś ma „chody” u hierarchów, może sobie pozwolić na rozłączenie tego „nierozerwalnego” węzła małżeńskiego. Otóż niejaki pan Kurski dostał rozwód kościelny, zostawił żonę i dzieci z poprzedniego związku, i… zawarł drugi kościelny ślub. Można? Można. Kto ma w rodzinie arcybiskupa lub kardynała, albo odpowiednich znajomych, ten widocznie zawsze znajdzie sposób, by ominąć ten „święty” węzeł.
W skrajnie konserwatywnym światopoglądzie kobieta często postrzegana jest jako:
- Strażniczka ogniska domowego, której główną rolą jest rodzenie dzieci, wychowywanie ich i wspieranie męża.
- Uległa i skromna, nieaspirująca do roli w życiu społecznym czy zawodowym.
- Podporządkowana mężczyźnie, który jest „głową rodziny” i autorytetem moralnym oraz decyzyjnym.
- Często odrzuca się ideę równouprawnienia jako „zagrożenie dla tradycyjnych wartości”.
- Tego rodzaju poglądy idą w parze z niechęcią do feminizmu, edukacji seksualnej, liberalizmu, praw osób LGBTQ+ i wszelkich zmian w obyczajowości.
Czyli, podsumowując rolę kobiet w rozumieniu skrajnych konserwatystów i Kościoła: mają być inkubatorami i… zabawkami seksualnymi dla mężczyzn oraz opiekunkami narodzonych dzieci, bo w tym czasie „małżonek” musi odpoczywać i oglądać sport na ekranie telewizora.
To widać nawet w takich sytuacjach, gdy mężczyzna jest kobieciarzem — ma powodzenie. Ale kiedy kobieta spotyka się z kilkoma mężczyznami, od razu słyszy, że jest „puszczalska” lub wprost: k*rwa.
Skrajna prawica to relikt minionych czasów. To beton tak twardy, że skruszyć go bardzo trudno. I co najbardziej widoczne — ci ludzie sami nie przestrzegają głoszonych przez siebie zasad. Zastanawiam się, ilu z tych krzykaczy kazałoby swoim 12–14-letnim córkom urodzić dziecko po gwałcie? A ilu z nich nakazało usunąć niechcianą ciążę? Ilu z tych „świętych” znęcało się lub nadal znęca nad żonami i dziećmi?
Poseł z prawicy właśnie o to został wcześniej oskarżony — a przecież był za „spokojnym, cichym ogniskiem domowym”. Może i było tam cicho, bo żona bała się przez pewien czas odezwać przy tym „rodzinnym drapieżcy”. Czyli coś złego działo się w głowie tego posła, że zaczął wprowadzać w domu rękoczyny. Może też miał złe dzieciństwo? Dlatego niech pan Kaczyński zastanowi się nad swoim kawalerstwem i zamiast nazywać innego człowieka „zbrodniarzem”, niech przeanalizuje własne życie. Może właśnie to jego życie jest tym powodem jego buty i nienawiści w stosunku do innych? Bo inni ułożyli je zupełnie inaczej.
Inne tematy w dziale Polityka