Szanowni Państwo,
Pisowcy mają tendencję do bycia kameleonami, co widać każdego dnia. Po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA polska prawica wiwatowała na stojąco w Sejmie na jego cześć. Radość prawej strony była momentami wręcz komiczna, bo przecież polski Sejm nie służy do tego rodzaju manifestacji.
Minęło zaledwie kilka dni, by okazało się, że według nowej narracji to nie Putin jest wszystkiemu winny – winna jest Europa, a w szczególności Unia Europejska. Prawie każdy amerykański polityk unikał jak ognia stwierdzenia, że to Rosja napadła na Ukrainę. Jeśli już wspominano o Ukrainie, to podkreślano, że nie ma żadnej możliwości, by odzyskała zajęte przez Rosję terytoria. To bardzo niebezpieczny precedens – teraz każdy silniejszy kraj może napaść na słabszy i anektować zdobyte ziemie. Przypomina to Monachium z 1938 roku!
Na początku notki wspomniałem o kameleonach wśród pisowców. Po wszystkich wypowiedziach Trumpa i wiceprezydenta J.D. Vance’a, pisowcy natychmiast wymyślili nową teorię, usprawiedliwiającą te amerykańskie propozycje wobec Rosji. A przecież wygląda to na wielki reset USA względem Rosji – ten sam, który polska prawica wcześniej krytykowała. Dzisiaj jednak jest już „cacy” i Putin może znowu brylować na zachodnich salonach. Nawet – według Trumpa – Rosja powinna wrócić do G8! Przed naszymi oczami Ameryka wykonuje zwrot o 180 stopni względem putinowskiej Rosji, a polscy prawicowi politycy, ze spuszczonymi nosami, zaczynają to usprawiedliwiać. Trudno się temu dziwić, skoro w Sejmie owacjami na stojąco uhonorowano człowieka, który dziś tak ciepło wypowiada się o Putinie i nie wspomina, że agresorem była Rosja i to ona napadła na suwerenną Ukrainę.
W 2016 roku Jarosław Kaczyński stwierdził w jednym z wywiadów, że popiera utworzenie silnej unijnej armii, zdolnej przewyższyć siłą armię rosyjską. Jedynym warunkiem, jaki postawił, było niewtrącanie się Unii w wewnętrzne sprawy państw członkowskich – czyli ograniczenie zakresu unijnego prawa, tak by nie dotyczyło rządzących w Polsce. Jednak ta propozycja szybko trafiła do lamusa, a Zjednoczona Prawica zaczęła krytykować ideę wspólnej europejskiej armii. Argumentowano, że dowództwo takiej armii nie będzie znajdować się w Warszawie i – nie daj Boże – mógłby nią kierować Niemiec. Dziś ci sami politycy głośno domagają się silnej europejskiej armii.
Ale jeśli już miałaby powstać unijna armia, to jak miałaby być zarządzana? Przecież niemożliwe jest, by każdy kraj UE prowadził własną, niezależną politykę obronną. Na przykład Litwa nie miałaby żadnych szans na obronę przed rosyjską armią nawet przez jeden dzień. Nie pomoże tu wzrost uzbrojenia poszczególnych państw – jedyną siłą jest jedność i wspólna armia pod jednym dowództwem. Problemem jest też różnorodność sprzętu wojskowego – jak zauważył dziś marszałek Hołownia, w Europie używa się aż dwunastu różnych modeli czołgów. Jak uporządkować ten rozgardiasz i dostosować go do wspólnego pola walki? Konieczne jest utworzenie jednolitej unijnej armii oraz potężnego przemysłu zbrojeniowego, który jednocześnie wzmocni gospodarki krajów członkowskich.
Obecnie Polska kupuje głównie amerykańskie uzbrojenie, co wzbogaca amerykański przemysł zbrojeniowy. Czy Europa nie mogłaby sama na tym zarabiać, jednocześnie wzmacniając swoje bezpieczeństwo? Jednak do tego potrzebna jest głębsza integracja państw unijnych, a to nie podoba się prawicy. Dąży ona do dalszego osłabienia unijnych więzi i sprowadzenia UE jedynie do wspólnego rynku. Dzisiejsze nawoływania prawicy do zwiększenia wydatków na zbrojenie to w rzeczywistości rozpaczliwa reakcja na wystąpienie Trumpa, którego słowa zaskoczyły zarówno demokratów, jak i skrajną prawicę. Dlatego ponownie próbują „odwracać kota ogonem”.
Pisowcy mogą argumentować, że unijna armia nie jest potrzebna, bo przecież istnieje NATO. Jednak należy pamiętać, że nie wszystkie kraje UE należą do Sojuszu. Austria, Cypr, Irlandia i Malta nie są członkami NATO – kto będzie ich bronił, jeśli Unia nie stworzy własnej i silnej armii?
Inne tematy w dziale Polityka