Okazuje się, że wypoczynek na Mazurach nie idzie w parze z ochotą do dokonywania regularnych wpisów na blogu. Trochę to wina wieczornych rozmów Polaków jak i wina bałkańskich przypalanek z Gór Świętokrzyskich. Zatem odwołanie się do notek z przeszłości jest jedynym, dostępnym rozwiązaniem.
Węgorzewo z drona. Okolice ulicy Braci Ejsmontów
Wielkie Jeziora Mazurskie jak i całe Mazury to spokojna, nostalgiczna kraina, w skali Europy unikalne miejsce. Niewiele od czasów Ernsta Wiecherta i Arno Surminskiego się tu zmieniło...od czasów Wańkowicza również. Tylko ludzie inni - przesiedleńcy - dziś mocno osiadli. Te same jeziora, te same leśne dukty, zapach Puszczy Piskiej ten sam, spokój jezior, lipcowy kolor wody inny niż z początku września, bezpieczne śródlądzie, pewnie przez stale widoczną linię brzegową. To tylko pozory. Przychodzi bowiem taki dzień jak 21 sierpnia 2007 roku i na mazurskie jeziora spada - jak grom z jasnego nieba - biały szkwał. Bezpieczna rynienka Jeziora Mikołajskiego zamienia się w rozszalały Bałtyk z falami na 3 metry i wystarcza pół godziny, by 60 jachtów znalazło się pod wodą, a 12 żeglarzy straciło życie. Te jeziora wymagają respektu i czasem robią egzamin z żeglarskich umiejętności, doświadczenia i rozwagi. Często jest to egzamin bez prawa do poprawki. Taki egzamin ze znajomości kapryśnych, mazurskich jezior zdaliby celująco, nie mam wątpliwości, dwaj wytrawni żeglarze - bliźniacy, Piotr i Mieczysław Ejsmontowie.
Im wszystko się udawało, nie dali rady jedynie Hornowi, ale czy tylko oni ? Zaginąć szturmując Horn to dla żeglarza nie dyshonor. Bracia Ejsmontowie urodzili się w 1940 roku w Grodnie, wówczas okupowanym przez Sowietów. Można więc założyć a priori, że otrzymali solidną antykomunistyczną szczepionkę. W rodzinach repatriantów takie " szczepienie " było standardem. Podobni do siebie jak dwie krople wody, zawsze razem. Odróżnić ich od siebie nie sposób, stanie się to dopiero możliwe, kiedy Piotr wstawi sobie - jak na wilka morskiego przystało - złoty ząb. Prawdziwa historia braci Ejsmontów zacznie się z przybyciem rodziny repatriantów - rozbitków z Wielkich Ejsmontów, z Grodzieńszczyzny, na Ziemie Odzyskane. Początkowo osiedlają się w Kętrzynie, następnie po otrzymaniu przez ojca pracy na kolei, zamieszkują w Węgorzewie.
Tu łapią wodniackiego bakcyla, bo nie sposób nie złapać bakcyla mieszkając nad Mamrami. Pływają na czym się da, na własnoręcznie kleconych tratwach z prześcieradłem w roli żagla, na starych poniemieckich łódkach, a z pojawieniem się żeglarskich klubów organizowanych przez Ligę Przyjaciół Żołnierza, przesiadają się na Omegi i Dezety.
Połykają literaturę marynistyczną i tak rodzi się pomysł na rejs dookoła świata. Jednak czas komuny to nie klimat na takie fanaberie. Zlikwidowany Polski Związek Żeglarski działa jako sekcja przy ministerstwie kultury fizycznej, polscy żeglarze nie uczestniczą w międzynarodowych imprezach, nie istnieją żadne kontakty ze środowiskiem żeglarskim na Zachodzie, pozostaje jedynie żeglowanie na śródlądziu i obłożone restrykcjami żeglowanie zatokowe. Bracia jednak nie kapitulują, podejmują pracę na kolei w Wegorzewie i cały czas planują rejs życia. Siedzenie w kasie biletowej i oglądanie czerwonych świateł wagonów wyjeżdzających w szeroki świat z położonego na krańcach owego świata Węgorzewa, okazuje się ponad ludzkie siły i bracia decydują się na krok szalony.
W sierpniu 1959 roku jadą do Szczecina, wypożyczają niewielki bezbalastowy jacht " Powiew " i podejmują pierwszą próbę ucieczki z Polski, wyprowadzając w pole WOP. Po 10 godzinach walki z szalejącym Bałtykiem zawijają do portu Ronne na Bornholmie, wprawiając Duńczyków w niemałe zdziwienie. Naiwni, dumni z wyczynu zgłaszają się do polskiego konsulatu z prośbą o prowiant informując jednocześnie, że są w trakcie rejsu dookoła świata. Koniec rejsu nie może być inny : w kajdankach, w asyscie ubeków wracają z Kopenhagi do Polski. Pięć miesięcy - do sprawy - spędzą w goleniowskim więzieniu. Wówczas wydarza się rzecz dziwna. Mimo, że na polskim sądownictwie łoży się cień sędziów w rodzaju Stefana Michnika, brata Adama, to są jeszcze sędziowie w Rzeczypospolitej - nie tylko w Berlinie ( na odpowiedzialność Brechta ) - u których " przestępcy " nie wzbudzają odruchu potępienia, tylko sympatię. Do tego dochodzi brawurowa obrona mecenasa Łuczywka, to też jakiś przedwojenny odprysk prawdziwych adwokatów, i bracia wychodzą wolni. Nie zarzucając planów powziętych w dalekim Węgorzewie.
Potem przychodzi powołanie do służby wojskowej - dziwna sprawa - “ ktoś trzyma parasol nad braćmi, Neptun albo ktoś wyżej. Bracia z historią ucieczki z PRL - zostają powołani do Marynarki Wojennej. Potem wydarza się następna dziwna rzecz. Braciom pozwala się na osobne zamustrowanie na jachtach szkolnych " Polonia " i " Wielkopolska " Jedyną restrykcjąj est to, że bracia nie mogą razem wychodzić w morze. Tym razem - opierzeni już żeglarze - nie popełniają błędu z 1959 roku. Wychodzą w morze osobno, Piotr prowadzi turystyczny rejs do Kopenhagi, a Mieczysław uczestniczy w regatach na Bałtyku. Mieczysław, kapitan jachtu - pierwszy po Bogu -“ pod pretekstem choroby prowadzi jacht do Kopenhagi. Symulowanie choroby było konieczne, ponieważ w owym czasie, drugim po Bogu na jachcie opuszczającym polskie wody terytorialne, był ubek. Bracia zwracają się do duńskich władz z prośbą o azyl.., i azyl z takim życiorysem, dostają. Władze Kopenhagi przydzielają azylantom mieszkanie z dwuletnią czynszową wolnizną. Bliźniacy podejmują pracę w kopenhaskiej tkalni i tyrając 12 godzin na dobę, ciułają pieniądze na jacht większy niż ich pierwszy, uprowadzony " Powiew " œ Po roku kupują kadłub, taklują, chrzczą imieniem "œ John " œ na cześć swojego politycznego idola Johna Kennedy`ego i ruszają w wymarzony rejs.
Dziś powiedzielibyśmy, fantastyczny zabieg pijarowski, nazwać jacht imieniem nieżyjącego Prezydenta USA. Myślę jednak, że to nie była kalkulacja pijarowska, to był szczery podziw dla Kennedy`ego za jego wołanie o wolność dla ludzi za żelazną kurtyną, za jego " Ich bin ein Berliner " z 1963. Bracia płyną z zamiarem złożenia wieńca na grobie Kennedy`ego na cmentarzu w Arlington. Neptun tymczasem zaspał, nie czuwał nad braćmi. Jacht zostaje staranowany przez tankowiec i bracia wracają do Kopenhagi, nie porzucając marzeń. Za odszkodowanie kupują drugi jacht " John II " i w maju 1968 roku ruszają na bodbój oceanów. Tym razem, też z przeszkodami, udaje się pokonać Atlantyk. Determinacja braci, ich pragnienie żeglowania, umiłowanie wolności działa na wyobraźnię, więc tym razem dostają profesjonalne pijarowskie wsparcie. Wolna Europa relacjonuje zmagania wolnych żeglarzy z Atlantykiem. Wreszcie najmniejsza łupinka z polską banderą, jaka kiedykolwiek pokonała Atlantyk, zawija na Florydę i cumuje przy kei w Miami w Wigilię Bożego Narodzenia 1968 roku. To kawał szlaku od Węgorzewa. Dopiero teraz okazuje się, że zabieg pijarowski - taki mimochodem - zaczyna działać. Bliźniacy zostają zaproszeni na Kapitol, przyjęci przez senatora Kennedy`ego, witają amerykańskich astronautów z misji Apollo 8... i wypełniają przyrzeczenie złożone w Kopehadze : w asyscie wojskowej składają wieniec na grobie Johna Kennedy`ego. Jednak to nie Happy End.
Oceany czekają. Bracia zbierają - wśród Polonii - fundusze na jednostkę zdolną do oceanicznej żeglugi. Kwesta nie wystarcza jednak na zakup oceanicznej skorupy i bracia prawie rezygnują. Ale od czego są w rodzinie dobre ciocie ? Od tego właśnie. Kochana ciocia Emilia Markiewicz - Marks zamieszkała w Detroit oddaje oszczędności życia i bracia kupuja upragniony jacht. Teraz można już zacząc zmagania z Neptunem. Z nowojorskiego portu bracia wyruszają 12 lipca 1968 - już nie jachtem John III tylko jachtem " Polonia " plan rejsu zakłada dopłynięcie do Wysp Kanaryjskich, potem skok do Przylądka Dobrej Nadziei, Ocean Indyjski,
Australia, Pacyfik i prawdziwe wzięcie się za bary z Neptunem. Nie udaje się dotrzeć do Kapsztadu, bracia zawracają uszkodzonym jachtem do Rio de Janeiro.
Atlantyk okazał się mocniejszy niż 7 metrowa łupinka i dwóch zdeterminowanych żeglarzy.
Tymczasem dobra pogoda się kończy, pozostaje czekanie na dobre wiatry. Bracia postanawiają pokonać Neptuna z zaskoczenia, etapami. Najpierw opłynąć Patagonię i ten niezwyciężony Horn. Potem zawrócić, dać w pysk Hornowi drugi raz i popłynąć zgodnie z pierwotnym planem. To był plan zuchwały, tego Neptunowi robić nie wolno. Trzecim załogantem, dobranym w Rio, był 22 - letni Wojciech Dąbrowski, syn polskich emigrantów, wspierających braci w ich rejsie dookoła świata.
"Polonia "wypłynęła 17 grudnia 1969 z Puerto Deseado ( Pragnienie ) Do portu w Rio Gallegos, przy wejściu do Cieśniny Magellana, nigdy nie dotarli. Przywaliły ich miliony hektolitrów atlantyckiej wody. Neptun zwyciężył, ale czy naprawdę zwyciężył ? Czy bracia Ejsmontowie byli wariatami ? Nie, nie byli. Byli tymi z naszego gatunku, którzy chcą widzieć i wiedzieć więcej niż tylko widać z pobliskiego pagórka. Dzięki takim ludziom nie siedzimy na drzewie i w naszym dziennym menu jest coś więcej niż tylko banany. Choć niektórzy zamienili banany na telewizory
PS. Wegorzewo pamieta o braciach. Maja swoją ulice, port i regaty o memorial braci Ejsmontow.
Inne tematy w dziale Rozmaitości