Uświadomienie sobie faktu przemijania to nie jest doświadczenie budujące. Przeciwnie, dołuje i smuci. Pal licho nasze indywidualne przemijanie, starzenie się. Starzenie dziś przestało już być problemem, jest tyle kremów na rynku. Kremy z ceramidami, lipidami, na dzień na noc i po podwieczorku. Są kremy L'Oreala i creme de la creme Janda - krem oraz podobny w działaniu oliwkowy krem Ziaja, że o kremach dr Eros, czy jakoś podobnie, nie wspomnę. Starzenie i mężczyznom nie sprawia dziś problemu, a łysienie przestało napędzać męskie kompleksy od kiedy Kazio Marcinkiewicz " wyrwał " Izabelę z tomikiem poezji, siedzącą na ławeczce w parku przed pałacem Kensington. Można i łysemu ? Można. Dziś pewnie wyrwałby ławkę. To są nieistotne drobiazgi. Mnie chodzi o nieuchronne przemijanie tzw. naszych czasów, to zasmuca najbardziej. Przemijanie tego co dla nas święte : naszych wartości, naszych spraw, odchodzenie w coraz dalszą przeszłość zdarzeń dla nas ważnych, przeobrażanie miejsc, z którymi wiążemy tyle pięknych wspomnień. To jest smutne. Kogo za 50 lat będą obchodzić nasze czasy, nasze życie, nasze dzisiejsze problemy. Kogo będzie obchodzić, że nie beatyfikowano Krystyny Jandy, a plan Petru spalił na panewce. Kogo to będzie interesowało i rozpalało emocje ? A szkoda bo ja lubię kiedy wkoło jest wesoło.
Dlatego warto czasem udać się do miejsc gdzie czas stanął w miejscu, gdzie wszystko jest takie same jak w epoce Fin de siecle. Gdzie ludzi z pomocą wyobraźni ubrałbyś w stroje z epoki i już masz wrażenie, że udało się zatrzymać czas. Gdzie karuzela jak przed stu laty kręci się w rytm mechanicznej muzyki, a ludziom grającym w petanque nigdzie nie spieszno. Bo po co i gdzie ? Takim miejscem są położone obok siebie dwa francuskie kurorty: Bourboule i Mont - Dore.
Tu u stóp wulkanu Puy de Sancy, najwyższego szczytu Francji - z pominięciem Alp oczywiście - czas stanął w miejscu. O tym, że jednak czas płynie przypominają tylko dwa szemrzące strumyki : Dore i Dogne, które połączone stworzą rzekę Dordogne, a ta tocząc swoje wody połączy się z Garonną, by wreszcie ujść do Atlantyku jako mleczno - żółtawo - zielona Żyronda. A jednak wszystko płynie.
Bourboule i Mont - Dore mają związek z tematem stycznia, czyli kolejami żelaznymi.
Niegdyś tętniące życiem, najważniejsze po Vichy francuskie kurorty, dziś jakieś senne, kasyna zabite dechami, sale balowe również. Nie ma najkrótszej w Europie - 500 metrowej - linii tramwajowej, która dowoziła zgranych do cna klientów kasyna do pobliskiej kolejki linowej, a potem dalej na szczyt... i to był kres. Palnąć sobie w łeb na szczycie Charlannes. Filmowe ? Jak najbardziej. Dlatego lepsze kino niż kasyno.
I dlatego bracia Lumiere termy w Mont - Dore uznali za miejsca nadające się do nakręcenia jednych z pierwszych w historii kina " ruchomych obrazów " Po braciach Lumiere odwiedzali to miejsce wszyscy wielcy francuskiego i światowego kina, łącznie z Charlie Chaplinem.
Merostwo Bourboule
Wcześniej przyjeżdżała z dziećmi i George Sand, co upamiętnia jedna z ulic w kurorcie. Niestety jeszcze nie z naszym Fryderykiem tylko z mężem na legalu. A szkoda, być może bogate w arsen i żelazo wody kurortu podleczyłyby słabe płuca kompozytora. O zbawiennych dla zdrowia właściwościach wód w kurorcie wiedzieli już Rzymianie, o czym świadczą, znajdujące się w mieście , ruiny term. W Bourboule działało pierwsze w świecie sanatorium przeznaczone wyłącznie dla dzieci. Ech ! wpaść do Mont - Dore, korzystać z term, popijać wodę z dzbanuszka, to nobilitowało. A dziś ? dziś nawet ja mogę - za przeproszeniem - stanąć w jakimś pensjonacie w Bourboule. Koniec świata, co za czasy.
Powiesz Szanowny Czytelniku, gdzie tu życie zatrzymane w czasie ? przecież to w czystej postaci przemijanie, drzwi zabite dechami, turystów brak, sanatoria z uwagi na postęp medycyny nie przeżywają oblężenia ( no i dobrze, nie czepiajcie się tego akurat ) Odnaleźć życie zatrzymane w czasie można na stacji kolejki terenowo - linowej na szczyt Kapucyna ( 1245 m.npm ) Tu przynajmniej nie ma wątpliwości czy to kolej żelazna czy winda. Pochylenie stoku to ok. 53 %. Kapucyn to stożek wulkanu, przypominający zakapturzonego mnicha z dłońmi złożonymi do modlitwy. Nie dostrzegłem tego, ale pewnie przeciętny Francuz nie dostrzegłby i w naszym Giewoncie Wałęsy śpiącego z uśpioną teczką, który zbudzony ze snu wyrwał Polskę z okowów komunizmu.
Kolejka na szczyt Kapucyna to najstarsza kolejka we Francji, tu wszystko jest takie same jak 20 czerwca 1898 roku, kiedy w obecności radcy prefektury pana Azneta, koncesjonariusza kolejki pana Giraudona i paru ważnych radców - inżynierów, po sprawdzeniu hamulców, kolejka po raz pierwszy wspięła się na wulkaniczny masyw, górujący nad Mont - Dore.
Tu wszystko jest takie same, takie same wagoniki, to samo otoczenie, te same plenery, a silnik szwajcarskiego Oerlikona pracowicie ciąga wagoniki w górę i w dół. Podróż na szczyt, nie musi być końcem naszego kontaktu z niezwykle piękną, pełną majestatu, krainą francuskich wulkanów. Z Kapucyna, bezpiecznym, wyznaczonym szlakiem możemy powędrować na szczyt wulkanu Puy de Sancy ( 1885 m.npm ) Dopiero tu stwierdzimy, że wszystko stoi w miejscu, jak wybuchł 220 tysięcy lat temu, tak do tej pory nic szczególnie ważnego się tu nie wydarzyło.
PS. Dla tych, którzy nie mają upodobania do górskich wędrówek, a jednak chcieliby zdobyć jakiś wulkan istnieje w Owerni dodatkowa oferta. Na widziany z Puy de Sancy, Puy de Dome ( 1465 m.npm ) można sobie wygodnie wjechać samochodem.
Puy de Dome
To ten szczyt, dzięki któremu mamy barometr ( eksperyment Pascala ) i nie musimy już polegać na tym, że jak łupie w stawach to zmieni się pogoda, na gorszą oczywiście.
A jak łupie w stawach to znaczy, że się starzejemy i tego żadne kremy nie powstrzymają, nawet krem Jandy. Niestety wszystko przemija.
Inne tematy w dziale Rozmaitości