I ciągle widzę ich twarze,
ustawnie w oczy ich patrzę -
ich nie ma – myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze.
Teatr mój widzę ogromny,
wielkie, powietrzne przestrzenie,
ludzie je pełnią i cienie,
ja jestem grze ich przytomny.
Przyznam szczerze, że po " żółtej rewolucji " miałem zamiar opuścić salon24. Zdecydowałem jednak inaczej, bo nie ma w polskim necie miejsca, gdzie możnaby w podobnie krótkim czasie napotkać i cieszyć się taką ilością ekspertów od wypadków lotniczych, pilotów jumbo jeta, teologów, hodowców koni arabskich, politologów, ekonomistów, dendrologów i recenzentów teatralnych. Ostatni tydzień przejdzie zdecydowanie do historii salonu jako " tydzień recenzentów teatralnych " Tak szeroki wachlarz specjalności czasem reprezentuje na salonie jedna i ta sama osoba.
Ja wprawdzie nie mam ambicji bycia recenzentem teatralnym, choć to już druga notka poświęcona " Klątwie " Wyspiańskiego. Powiedzieć " Klątwie " to spora nieścisłość, jest tam bowiem Wyspiańskiego tyle ile w roztworze homeopatycznym jest czynnej substancji. Gdyby prawa do spuścizny po autorze " Wesela " miała jeszcze jego rodzina, to nie mam wątpliwości, że jego nazwisko bezwzględnie spadłoby z afisza. Mielibyśmy szczęśliwy koniec mistyfikacji i hochsztaplerki związanej z podpieraniem się klasyką i wciskaniem ciemnemu ludowi, że nie zna się na prawdziwej sztuce za grosz.
Jak napisałem wyżej nie mam ambicji bycia recenzentem, ale - używając nomenklatury lotniczej - mam ze wszystkich salonowych recenzentów najwięcej godzin " wylatanych " w teatrze. Ja najzwyczajniej w świecie pracowałem w teatrze i mam pokaźny materiał porównawczy, obejrzałem całkiem sporo przedstawień na scenie macierzystej, na festiwalach teatralnych, w objeździe i na gościnnych występach. Dodatkowo miałem polonistkę, zapaloną teatromankę, z którą bardzo chętnie włóczyliśmy się po teatrach. Stąd być może mam ambicję bycia widzem, którego teatr nauczyłby uniwersalnej estetyki, nauczyłby rozpoznawania prawdziwego piękna, także szacunku dla myślących inaczej niż ja i żyjących według innych zasad i reguł niż moje. Czy można pisać o przedstawieniu teatralnym, którego się nie widziało ? Oczywiście. Przecież każdy to robi u cioci na imieninach zapraszając ciocię na film, który widziała nasza koleżanka, a niekoniecznie my sami. Po to wymyślono instytucję krytyka. Z porad krytyka korzystamy decydując się na obejrzenie spektaklu w teatrze, idąc do kina, a nawet chcąc kupić książkę. Krytyk to ktoś pilnujący naszego portfela. Ktoś kto powiada, że jesteśmy bardzo inteligentni i wyrobieni teatralnie i musimy rekomendowany spektakl mieć w swoim " portfolio " widza. Pieniędzy nie zmarnujemy. Czasem mówi, że powinniśmy spektakl obejrzeć, ale wcale nie musimy, bo strata żadna. Innym razem powiada, że powinniśmy iść raczej na wódkę niż do teatru. Pójście na wódkę będzie dla nas korzystniejsze.
Ja podpieram się krytykiem nie byle jakim, bo samym Janem Wróblem. Jan Wróbel to nie jest jakiś moher, ani ciemnogród, Jan Wróbel to żaden tępy pisowski prostak w pisowskich gumiakach. Jan Wróbel to 100 % przedstawiciel warszawskiej, postępowej inteligencji. To człowiek którego zaprasza się zawsze do TVN i TOK FM jeśli jest coś do skomentowania, bądź zrecenzowania. Otóż Jan Wróbel o spektaklu w Teatrze Powszechnym powiada :
" To jest hitlerowskie przedstawienie oparte całkowicie na zasadzie: nienawidź i czyń co chcesz, nienawiść cię wyzwoli, w nienawiści jest wyzwoleńczy potencjał. Bardzo wielu przedstawicieli Polski tolerancyjnej, demo-lewicy, szlachetnych i miłych ludzi, prawie ze łzami w oczach oklaskuje tych młodych Hitlerków. Dawno nie byłem tak przejęty, może w mniejszym stopniu tym ohydnym przedstawieniem, ale tą afirmacją płynącą od sporej części widowni. Nie, w żadnej mierze, nie ma dla tego poparcia "
Jeśli ktoś sądzi, że po drugiej, " postępowej " stronie jest miejsce na różną ocenę przedstawienia w Teatrze Powszechnym, to się grubo myli. W dyskusji pod recenzją Wróbla na gazeta.pl, Wróbel został zatłuczony komentatorskimi pałami michnikowych hunwejbinów, wcześniej pohańbiono go nazywając zwykłym pisowcem. " Zabicie " Wróbla naprawdę źle wróży i zwiastuje chyba nową wersję rewolucji kulturalnej szykowanej nam przez Michnika. Wtedy też zabito nieskończoną ilość wróbli.
Czy teatr musiał uciekać się do inscenizacji, która aż tak wystraszyła Jana Wróbla. Wcale nie musiał. Teatr przez 2,5 tysiąca lat swojej historii zgromadził taką ilość środków artystycznego wyrazu, że powiedzieć może nam wszystko. Żeby zebrać wszystkie teoretyczne prace o teatrze i wszystko co o teatrach i inscenizacjach spisano, nalezałoby zbudować sporą bibliotekę. Jest z czego korzystać. Nowożytny teatr poddał najprzeróżniejszym inscenizacyjnym zabiegom niemal cały, powazny europejski dorobek dramaturgiczny. Poddał takim eksperymentom, że autorzy gdyby żyli to po premierze już by nie żyli. Mimo to teatr przetrwał, bo w tych eksperymentach jednak o coś chodziło. W kopulacji na proscenium nie chodzi o nic, a rzyganie na scenie nie niesie w sobie żadnych treści poza treścią żołądkową. Wprawdzie Stanisławski uczył aktora, że ma dać z siebie wszystko, ma grać całym sobą, ale w tych naukach na pewno nie szło o kopulację, ani nawet jej imitowanie na czymkolwiek. W czasach Stanisławskiego takie rzeczy można było obejrzeć, a nawet przeżyć gdzieś w zaułkach Tagańskiego rynku, już za ćwierć rubla. Teatr nie był do tego potrzebny, od tego były lupanary. Widz nie potrzebuje wyświetlonej na teatralnym horyzoncie dupy Szwejka, kiedy ten w II akcie powie - A teraz Szwejk pójdzie sobie do sracza.
Widz nie potrzebuje tego, bo autor dramatu, autorzy przedstawienia mają do widza zaufanie, wiedzą, że to ktoś teatralnie wyrobiony i polegają wyłącznie na jego wyobraźni, bo teatr - mając mniejsze możliwości techniczne niż film - częściej bazuje na wyobraźni widza. A wyobraźnia to coś czego nie posiada, żadne bydle prócz człowieka. Dlatego bydle nigdy nie tworzyło i nie stworzy prawdziwej sztuki.
Kiedy okażemy się widzami tak wyrobionymi jak Jacek Żakowski i autorka najbardziej infantylnej recenzji teatralnej w Gazecie Wyborczej, jaką zdarzyło mi się przeczytać, kiedy przebrniemy już przez inscenizacyjny bełkot na scenie Teatru Powszechnego, to staniemy przed tym teatrem ze świadomością, że coś z tym chrześcijaństwem, a w szczególności z katolicyzmem jest nie tak. Mamy z tym problem, gdzieś tam na marginesach wiary występują zjawiska, z którymi musimy się zmierzyć i pokonać.
Jeśli przyjmiemy takie założenie, to musimy również przyjąć, że i islam ze swoimi wyznawcami stwarza problemy, z którymi trzeba się zmierzyć. Stwarza problemy i nic nie pomogą pobożne zaklęcia " damy radę " giną bowiem ludzie i ginąć będą. Problem nie jest wydumany, widzi go widz roztropny jak na dłoni. Widzi go nawet niemiecki oberprokurator, który stwierdził, że wyczerpał już wszystkie techniczne i osobowe możliwości nadzorowania śledztw w sprawie islamskiego terroryzmu.
Berliner Ensemble
Wyobrażam, więc sobie, że wrażliwi społecznie twórcy z Berliner Ensemble zmierzą się z tym problemem. Mam nadzieję na obejrzenie w teatrze nad Sprewą spektaklu o problemach jakie Niemcom sprawia islam, w analogii do " problemów " jakie nam stwarza chrześcijaństwo. Wyobrażam sobie, że będzie to spektakl utrzymany w podobnym klimacie i poetyce jak nasze przedstawienie w stołecznym teatrze. Oczywiście bez przesady i efektów specjalnych, np. wysadzeniem w powietrze teatralnego foyer. Taki spektakl obowiązkowo musi opowiedzieć widzom o zabójstwach honorowych i mordowaniu niewiernych. Powinien dotknąć problemu 12 - letnich dziewczynek wydawanych za mąż i wykorzystywanych seksualnie przez 50 - letnich mężów. Co, że inne uwarunkowania kulturowe ? Nie ma tłumaczenia, istnieją przecież i szanujemy tzw. wartości uniwersalne. W hipotetycznym dramacie w trzech odsłonach na pewno powinna znaleźć się scenka z Bacza bazi, czyli kopulacja afgańskiego chłopca z uroczym pasztuńskim pasterzem. Ale po cóż ja mam podpowiadać twórcom teatralnym jakieś rozwiązania ? Oni mają wyobraźnie niczym nie krępowaną, dlatego są wybitnymi inscenizatorami łamiącymi wszelkie tabu, a ja jestem tylko prostym widzem płacącym za bilet. Jeśli taki spektakl będzie mi dane obejrzeć to wszystko co napisałem wyżej chętnie odszczekam.
Wiem że nie odszczekam, bowiem żaden z tych tchórzy mieniących się artystami, mówiących, że przekraczają granice niedostępne dla zwykłego zjadacza chleba nie zrealizuje takiego spektaklu. Oni mają wszak świadomość i artystyczną wyobraźnię, wiedzą że po premierze znowu wszystkie budynki publiczne rozświetli kolor czarny, czerwony i żółty, a wszyscy którzy byli już Charliem wykrzykną, że teraz są Bertoltami Brechtami. Ci tchórze nie pójdą na to.
Bertolt Brecht dumający.
Inne tematy w dziale Kultura