Przeszedłem Dublin wzdłuż rzeki Liffey a potem zygzakiem w poprzek przez większość mostów i mostków rozpiętych nad rzeką. Odwiedziłem te miejsca, które polecał mój przewodnik " Eyewitness Travel " i o irlandzkich wystawiennikach czyli w wolnym tłumaczeniu ekshibicjonistach, powoli zaczynałem mieć złe zdanie. Przed większością muzeów, które poleciła mi odwiedzić - oprócz wspomnianego przewodnika - małżonka moja Zofia, nie odnotowalem kolejek. Kładłem to jednak na karb środka tygodnia, w weekendy jak sądzę jest lepiej. Zniechęcony poszedłem do więzienia - muzeum Kilmanhaim. Nie mając pewności czy dobrze idę o drogę zapytałem napotkaną staruszkę... i ta staruszka zbudowała moją opinię o mieszkańcach Dublina jako ludziach niezwykle sympatycznych i uczynnych. Wiem, że jedna staruszka nie czyni wiosny, czy jak to było ? To nie jest miarodajne, ale czy ja nie mam prawa do subiektywnych odczuć ? Staruszka wzięła mnie pod rękę i pochwaliła, że idę do więzienia. Czy można sobie wyobrazić lepszą pochwałę ? Cały czas trzymając pod rękę powiedziała żebym koniecznie odwiedził irlandzkie muzeum sztuki nowoczesnej w dawnym Royal Hospital. To niedaleko - dodała - nie pożałujesz. Irlandzkie muzeum sztuki nowoczesnej. Rzeźba " Niezrealizowane marzenia Kowalskiego z roku 1998 "
To trzymanie za rękę było jakieś polskie, czułem w staruszce ziomalkę. Zachowała się jak taka polska - dobrze znana - babuleńka. Angielka nie zachowałaby się w ten sposób, oczywiście z usmiechem wskazałaby drogę, wszystko odbyłoby sie z najwyższa uprzejmością, ale inaczej.
W więzieniu wreszcie natrafiłem na kolejkę, ale to chyba w więzieniach norma, wiadomo widzenia.
Więzienie Kilmanhaim
Po wyjściu z więzienia skierowałem się do muzeum sztuki nowoczesnej i tu było kompletne rozczarowanie, gdyby nie jakaś impreza integracyjna irlandzkiej marynarki wojennej nie byłoby żywego ducha, prócz spacerujących po rozległym parku. Załamany postanowiłem odwiedzić browar Guinnessa przy St James's Gate, w nadziei, że tu spotkam kogoś z kim będę mógł się napić.
Odbiorcy sztuki przez duże " S " mogą się pukać w czoło, mogą się nawet z politowaniem uśmiechać, że ja uważam piwo za dzieło sztuki, ale takich kolejek, takiego rejwachu, tylu autobusów, dorożek i taksówek nie ma przed żadnym dublińskim muzeum, a może i nawet przed British Museum w dzień powszedni. To jest prawdziwa sztuka marketingu, jak - bazując jedynie na zwyklym ciemnym piwie - zbudować legendę, która przyciąga ludzi z całego świata ? W 2014 roku Guinness Storehouse odwiedziło milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy osób.
Tej największej atrakcji Dublina mogłoby nie być gdyby nie Arthur Guinness - syn piwowara, który w grudniu 1759 za 45 funtów rocznie wydzierżawił na 9000 lat - więc trochę czasu nam jeszcze zostało - stary, zamknięty od 10 lat browar przy St. James's Gate. 34 - letni Guinness wiedząc, że w Londynie furorę robi ciemne, mocne piwo zwane porterem postanowił produkować podobne piwo dla Dublińczyków. Oprócz oczywiście piwa jasnego, takiego jakie nauczył sie warzyć przy ojcu, arcybiskupim piwowarze z Cashel. Na dobrą sprawę to nie tylko Guinnessa mogłoby nie być, portera również mogłoby nie być. Powstanie portera to rezultat źle pojętej gospodarności - jakbyśmy dziś powiedzieli. Jak głosi wieść gminna jakiemuś londyńskiemu piwowarowi podczas suszenia zanadto przypiekł się słód i tak na dobrą sprawę należało słód dać świniom, a nie warzyć piwo całkowicie niezgodnie ze sztuką piwowarską. Rezultatem tego pierwszego " eksperymantelnego " warzenia było piwo niezwykle mocne, które z miejsca przypadło do gustu tym, którzy snobami na pewno nie są i niekoniecznie interesuje ich jakiś wysublimowany smak, oni potrzebowali trunku, który szybko wali z nóg dając wytchnienie obolałym plecom. Tymi, którzy wypromowali portera byli londyńscy tragarze i dokerzy z Billingsgate i Covent Garden. Szlachetnie dziś brzmiące słówko porter to wszak angielski tragarz.
Jednak doświadczony piwowar Guinness postanowił produkować portera według własnej receptury, innego niż jego londyński odpowiednik i tak narodził się " Stout " piwo legenda. Piwo z kremową pianką, która nigdy nie opada, podtrzymywana azotem - oryginalnym patentem browaru przy St James's Gate. Jednak nie z tego względu rekomendowałbym piwo. Dla mnie Guinness to piwo, które może pić każdy, bez najmniejszych wyrzutów sumienia, nawet będąc w trakcie odnowy moralnej, wszystko zostanie nam odpuszczone. Ja nie wiem czy jest gdzieś na świecie browar, którego gigantyczne tanki sąsiadują bezpośrednio z kościołem parafialnym pw. św. Jakuba.
Nie wiem również czy jest piwo, które mogło powstać dzięki testamentowemu zapisowi arcybiskupa Cashel, który przeznaczył całkiem sporą - na owe czasy - kwotę 100 funtów, swojemu chrześniakowi, z przeznaczeniem na browar. Jakiż silny charakter miał ten Arthur Guinness, dostać 100 funtów na browar i nie przepić ? Mocarz. Ja bym przepił.
Dziś przy niedzieli też pozwolę sobie przepić niewielką kwotę. Zaraz po obiedzie idę do lokalu i wybiorę sobie Piwo i Snacki, na dobry początek. Oczywiście zgodnie z tematem notki tylko Guinness. Czytelnikom zalecam podobny wybór, dziś Piwo Okocim jest passe.
Inne tematy w dziale Rozmaitości