Najwięcej problemów, podczas ostatniego pobytu na Ukrainie, sprawił mi radziecki aparat marki " Zorki 4 ", a to za sprawą całkowitego zakazu fotografowania. Wojna to wojna, rzecz poważna i niebezpieczna. Jednak mając powinności wobec czytelników mojego bloga, zdjęcia jednak wykonywałem z zachowaniem pewnych zasad bezpieczeństwa i mając jednocześnie przygotowaną jakąś formułkę tłumaczącą moje zachowanie. Musiałem to robić, bowiem zwykle okraszam notki serią zdjęć, pełniących rolę akapitów. Jestem zwolennikiem barejowskiej zasady " prawdy czasu i prawdy ekranu " co w moim przypadku brzmi " prawda czasu i prawda rolki formatu 24x36 " Pierwsze nieprzyjemne zdarzenie miałam wczesnym rankiem na peronie IV lwowskiego dworca.
Wykonałem zdjęcie nr 1, czyli tablicę informującą w którą stronę się udać w przypadku alarmu bombowego. Nagłe szarpnięcie za ramię i korpulentna pani, o ładnym licu tonem znanym z radzieckich filmów, choć po ukraińsku, pyta - Chto dozvolył wam fotografuvaty ? Wyjaśniłem zgodnie z nieprawdą, że jestem tu pierwszy raz, że właśnie przyjechałem, jest wojna i dbając o własne bezpieczeństwo chcę mieć ewidencję podręcznych schronów.
Do schronu
Wyjaśnienie przyjęła jednak dość władczo powiedziała, że - cytuję - zawiduje załem oczikuwania nomier czotyri, więc oko na wszystko mieć muszę. Potem już za każdym razem kiedy czekałem z napiętą migawką, ktoś zwracał mi uwagę, że jest wojna i zdjęć robić nie wolno.
Tramwajarka, gdyby mogła zatrzymałaby tramwaj i skuła mi mordę za zrobienie jej zdjęcia. Tu tramwajarki są bardziej krewkie nie nasza Henia Krzywonos
Najbardziej nieprzyjemnie było na ulicy Hruszewśkoho, dawniej św. Mikołaja, przed pierwszą siedzibą Uniwersytetu Jana Kazimierza. Dziekan wydziału zoologii niemal wyrwał mi aparat z rąk, złorzecząc i pomstując po ukraińsku. Spytasz drogi czytelniku skąd wiem, że to był dziekan ? To proste, był łysy i miał skórzaną teczkę, reszta osób na zdjęciu była młoda, miała włosy i była bez teczek, zatem prosta dedukcja wystarczyła by zidentyfikować niegościnnego dziekana - służbistę.
Ulica św. Mikołaja, jeden z wydziałów lwowskiego uniwersytetu.
A dlaczego zoologii ? Ano dlatego, że rzucił się na mnie z jakąś wyczuwalną, zwierzęcą agresją. Zdjęcie prokuratury obwodowej też robiłem z ukrycia. Przed wojną ( II światową ) było tu inaczej bowiem w obecnej prokuraturze przy obecnym Prospekcie Szewczenki mieściła się, przy ówczesnej Akademickiej Lwowska Izba Przemysłowo - Handlowa, więc wpaść w interesach, zrobić słitfocie można było bez problemu.
Dawna ulica Akademicka, Lwowska Izba Przemysłowo - Handlowa, dziś prokuratura obwodowa
Największego jednak pietra miałem przy ul. Łyczakowskiej, tu już żartów nie było. Budki wartownicze, betonowo - stalowe szykany. Wiadomo komenda obwodowa ukraińskiej straży granicznej. A przed wojną ( II światową ) wiadomo, znane wszystkim Lwowiakom koszary 16 pułku Ułanów Jazłowieckich.
Koszary 16 Pułku Ułanów Jazłowieckich.
Hej dziewczyny w górę kiecki
jedzie ułan jazłowiecki !
Takie zawołanie przechowało się w mojej rodzinie. Musiały to chwackie być junaki z tych ułanów jazłowieckich.
Wszystko tu kiedyś było inne. Trochę tej paranoi antyfotograficznej nie pojmuję. W czasach totalnej penetracji satelitarnej, w czasach kiedy wszyscy chodzimy na sznurkach kart płatniczych, logowań w telefonie, tankowania paliwa pod czujnym okiem kamer CCTV, takie ograniczenia są pozbawione sensu. Poza oczywiście fotografowaniem transportów wojskowych i lotniska Jasionka. Wszystkie wykonane zdjęcia, nawet lepszej jakości, odnaleźć można bez trudu na Street View.
Hall dawnego Sejmu Krajowego, dziś Uniwersytet im. Iwana Franki. Tu też spięcie z ciecie w kwestii zdjęć.
Mamy sytuację rodem z Barei, zapamiętaną przeze mnie z Torunia. Zakaz fotografowania Poczty Głównej z możliwością zakupienia na poczcie pięknej widokówki z pocztą, której kategorycznie fotografować nie wolno. Podobna sytuacja z mostem przez Wisłę. Zakaz fotografowania, a na Placu Rapackiego, w kiosku Ruchu piękna " odkrytka " jak to kiedyś nazywano, z Mostem im. Józefa Piłsudskiego, którego wówczas nie wolno było tak nazywać. Szpieg to miał kiedyś klawe życie. Kupił w Toruniu dwie widokówki, wysłał do centrali i pieniążki na koncie. Choć i dziś w Polsce Tuska szpiedzy Kremla nie mają źle. Vide casus szpiega Rubcowa. Traktowany z wielką estymą i polską gościnnością przez służby Tuska, broniony przez Wiertniczą i Wyborczą, jakby to był co najmniej Hans Kloss, a to był zwykły postsowiecki Stirlitz. I na tym wypada mi zakończyć tę notkę. A jutro może coś o Stryjskim Parku ?
Inne tematy w dziale Polityka