Powoli urządzamy się na nowym. Wprawdzie karawaning nie jest dla mnie nowym doświadczeniem, bo w końcowce lat 80 - tych XX wieku ( jak to brzmi ! ) jeździliśmy po Polsce przyczepą - samoróbką, a potem Volkswagenem Transporterem, adaptowanym na campervana, teraz jest jednak bardziej komfortowo.
Choć jest prawie tak samo jak w PRL - u. Wszystko mamy zryczałtowane. Tak zwane media, czyli woda, prąd i odprowadzanie ścieków. Raz zapłacone i media dostarczone.
Gaz niestety nie, w PRL - u było lepiej bo gaz mieliśmy w ryczałcie. Plusem obecnego, naszego położenia jest to, że nie płacimy council taxu.
Generalnie znaleźliśmy sposób na dramatyczny wzrost kosztów utrzymania. Nas nie dotyczy szokujacy, niemal szekspirowski dylemat, którym straszą brytyjskie media: heating or eating. My mamy i heating i eating, a nawet i drinking się trafia.
Trzeba się integrować
A pojutrze robimy zwrot przez rufę i wyruszamy do Dover. A póki co, parę fotek. Jesteśmy w miejscowości, której nazwy wymienić się nie podejmę, bowiem Bóg obdarowując języki samogłoskami i spółgłoskami językowi walijskiem przydzielił chyba tylko dwie samogłoski. Już wjeżdżając do dwujęzycznej Walii widzimy, że coś jest nie tak. Bo normalnie nazywające się graniczne miasteczko Buckley, po walijsku nazywa się Bwcle. A zwykły zwrot " myj ręce po wyjściu z toalety " brzmi " golchwch eich dwylo " A kamping nazywa się chyba Penrhiv Fwnrch, czy jakoś tak podobnie. Nie podejmuje się rozumienia czegokolwiek w tym niezwykłym języku.
Ujście granicznej Dee ( Dyfdrwy ) do Zatoki Liverpoolskiej. Czas odpływu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości