Siukum Balala Siukum Balala
2138
BLOG

Promem przez Wisłę

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

I znowu jesteśmy nad królową rzek polskich. Nie sposób ją ominąć w drodze z zachodu na wschód. A i podróż w górę lub w dół dostarcza niemało atrakcji. By wprowadzić odpowiedni, wiślany nastrój, notka przypominająca sprzed dwóch lat. Podróż z pól Lubelszczyzny szlakiem spławianego  do Gdańska zboża. Bo jak mawiają klasycy blogerskiego gatunku: po to się ma dorobek, by z niego w odpowiednim momencie skorzystać. 

image

Prom z Kazimierza do Janowca 

Smutek jakowyś pod sercem mi się zagnieździł kiedym się w poprzek Wisły pod Kazimierzem przeprawił. Smutek, że tak tu pusto, że ruch na wodzie żaden. Jeno ten prom do Janowca i jakiś stateczek białej floty, pyrkoczący pod Kazimierzem w dół i w górę Wisły. To wszystko. 

Nasz stosunek do Wisły jest dziwaczny, z jednej strony królową naszych rzek nazywamy, a jednocześnie tyłem do Wisły stoimy. Spójrzmy choćby na Wisłę w Warszawie, nie zobaczymy podobnego obrazka w żadnej europejskiej stolicy. Po praskiej stronie niemal przedsionek " amazonki " gąszcz nie do przebycia. W ubiegłym roku przeszedłem praskim brzegiem od mostu Poniatowskiego aż za most Siekierkowski, po czym przeprawiłem się łodzią do Wilanowa.

Brzeg Wisły w stolicy to busz, a na rzece ruchu żadnego. Poza regularnie kursującą łodzią między Wałem Miedzeszyńskim, a plażą Zawady żadnej pływającej jednostki, nawet pływającej rekreacyjnie. Dzika rzeka w środku europejskiej stolicy. Łachy, łęgi, łozy i kozy. Nawet kozom lekko tu nie jest, bo włodarz stolicy nie zadba, a z piachu pożytek jeno piaskarze mają i Gierymski Aleksander. Bo obraz swoją cenę obecnie ma. Zatem i kozy zdychają, bo z rzeki wyżyć nie mogą. Wisła tymczasem toczy swe wody leniwe i pożytku z tego nie ma żadnego. Zmrużyłem tedy oczy i przywołałem obrazy jak drzewiej tu bywało. Jakim to rdzeniem naszej gospodarki była Wisła w czasach Jagiellonów, podczas dwustuletniego, mocarstwowego epizodu w naszej historii. Jaki tu ruch był, jaki rejwach w kazimierskim porcie. Już to skrzypią szkuty załadowane zbożem w swojej drodze do Gdańska. W Kazimierzu w czasach największej prosperity funkcjonowało ponad 100 spichlerzy, z czego kilka zachowanych - z innym dziś przeznaczeniem - zaświadczają o dawnej wielkości i skali obrotu gospodarczego generowanego przez rzekę.

image

Kazimierski spichlerz 

Cóż tedy w " ryzy " w dół Wisły chodziło ? Podstawowymi jednostkami kołyszącymi się wzdłuż gdańskiego i krakowskiego traktu w Kazimierzu, były oczywiście szkuty. Łodzie poważne, zrobione w zgodzie ze szkutniczym rzemiosłem. Burty grube na 6 cali, maszty i całkiem liczna załoga, 16 - 20 flisów, na czele z szyprem, najważniejszą po armatorze osobą na szkucie. 

Do tego przydał rzemieślnik uczony

Z oblego drzewa tak maszt wyniesiony,

Iż sterczy k'niebu z zawiesistą reją,

 Gdzie wiatry wieją. 

Właścicielem szkuty był z reguły bogaty szlachcic, który czasem puszczał się w " ryzę " do Gdańska, by zasmakować wielkiego świata i interesu dopilnować. Jeśli wierzyć znanemu ówczesnemu, niezawisłemu blogerowi, wiernemu prawdzie Janowi Chryzostomowi Paskowi, który takie podróże odbywał, rejza taka przy " chyżej wodzie " brała dni osiem. A Wisła rzeka kapryśna, mam tu przed sobą, pomiary " chyżości " wody za rok 1904. W dwóch następujących po sobie miesiącach : 12, 25 września i 15 października prędkość Wisły wynosiła odpowiednio - 0,41 m/s , 0,71 m/s i 0,84 m/s. Równie ważny dla ówczesnych flisów, zwanych też spławnikami był poziom Wisły. Tu też jak na rzekę całkowicie dziką wahania poziomu wody są spore. W 1901 roku odnotowany w Zawichoście średni stan rzeki wynosił 138, natomiast najniższy w październiku 70, a w czerwcu aż 382. Trzeba tedy było puszczać się do Gdańska z wiosną, kiedy tylko kra zeszła. Tak też najwięksi, najbardziej przedsiębiorczy śmiałkowie ruszali w dół Wisły. Tak o tym opowiada niejaki Sebastian Klonowic, nasz znamienity lubelski poeta. 

Bo kiedy flis zasmakuje komu 

Już się na wiosnę nie zastoi w domu 

Już ciecze ze krą do Gdańska w komiędze 

                                boi się nędzę.  

Ruszali wczesną wiosną przy wysokim poziomie wody. Szły " w kolei " czyli w konwojach, szkuty i półszkuty. " Frocht " bardzo poważny, bo 25 - 45 łasztów zboża z kazimierskich spichlerzy. Policzmy : Łaszt polski, miara objętości = od 3 do 3,8 m3, tona zboża to ok 1,5 m3, zatem łaszt to ok. 2 ton. Widzimy, że ładunek poważny, ciężki, szli jednak pewnie prowadzeni przez retmana, znającego rzekę jak zły szeląg. Cieszący się najwyższym wśród flisów przestiżem retman, szedł przodem na mniejszej łodzi, wtykając w miejsca niebezpieczne łoziny, znacząc szlak dla sztabnika i sternika. 

Wszystka myśl flisowa na Wiśle pływa 

za swoim retmanem jak za hetmanem 

Warunki pracy na szkucie były trudne, szlak wiślany pełen niebezpieczeństw. Flisacy spali pod gołym niebem, w drodze powrotnej mieli większy komfort, choć żegluga pod prąd, " z wiatrem w oko " łatwa nie była. Jednak nie pełniący wachty mogli choć wyspać się na słomianych matach, którymi wykładano ładownie, co zapobiegało zaparzeniu, czy zawilgoceniu ładunku. Szły tedy szkuty w dół i w górę Wisły wśród pokrzykiwań sternika przy " rudlu " i pokrzykiwań " sztabników " i " podsztabników " na dziobie szkuty ( sztaba ) Sztabnik musiał mieć doświadczenie i wiedzę. Przyjętemu na termin tzw " roczniakowi " na pewno na sztabie wachty nie wyznaczano.

Wisła jednego roku szła jednym korytem, a w miejscu koryta z ubiegłego roku czekała niczym rafa, niebezpieczna łacha. Szypot, ktorego wcześniej nie było, " niebieska woda " to wszystko znaki do odczytania z wody. To miało ogromne znaczenie, w czasach kiedy nie można było wezwać przez radio holownika z Płocka. Postawienie szkuty na łasze, sciągnięcie z łachy 40 tonowej jednostki to nie było lekkie zadanie. Szleje na piersi, brodząc w Wiśle, czasem przy użyciu koni z brzegu, udawało się szkutę wyrwać z łachy. Tak o tych dramatycznych momentach pisze Klonowic w swoim " Flisie " 

A jeśli szkuta uwiąźnie na haku,

Już tu sęk na cię flisie nieboraku;

Już ci tu grochu, już na tym 

 Wytchnie przykładku.

Już tu bobrować w takowej przygodzie,

Już przyjdzie brodzić i nurzać się w wodzie

Nie wspominajże w ten czas złego wroga,

 Lecz wzywaj Boga.

Mieli flisowie i na kapryśną rzekę sposoby, kiedy przy niskim stanie rzeki, jakiś odcinek stawał się nieżeglowny, potrafili postawić szkutę w poprzek nurtu i pozwolić rzece działać. Po dwóch - trzech dniach woda wybrała piach spod szkuty, i można było dalej sunąć do Gdańska. 

Czasem jednak zdarzała się, rzecz najgorsza - utrata ładunku. A potem problemy z wierzycielami, armatorami, czasem utracona załoga, a czasem załoga domagająca się zapłaty za wykonaną robotę. I z szanowanego szypra stawaliśmy się osobą wyjętą spod prawa. Robota na Wiśle nie należała do łatwych i przyjemnych, nie była to na pewno rekreacja. Szczególnie dla flisów spławiających drewno w postaci na w pół zanurzonych tratw, flisów, którzy przez cały sezon brodzili w rzece, " laskując " nieustannie, starając się dostarczyć ścięte w Puszczy Sandomierskiej sosny do kupca w Toruniu, czy Gdańsku. Jak żmudna to była robota i jak ciężka zaświadcza niech fakt, że spławienie tzw. sosny taborskiej, najdoskonalszego materiału na maszty ówczesnych żaglowców, zajmowało aż pół roku. Tyle trzeba było czasu, by dostarczyć drewno najpierw z Lasów Taborskich do Ostródy na Jezioro Drwęckie, a potem Drwęcą do Wisły, wreszcie Wisłą do Gdańska, bądź Nogatem do Elbląga, czy Królewca. 

Oczywiście na wiślanym szlaku szkuty nie były jedynymi jednostkami. Równie popularną łodzią, była wspomniana przez Klonowica komięga. Już samo brzmienie nazwy nie świadczy, że była to jakaś zwinna - jak przykładowo " bat wiślany " - jednostka. 

Lepiej na bacie pomniejszym 

W tym zajedziesz gdzie chcesz 

mniejszym 

Który nadobnie zrobiony 

Od mistrza w kunszt ozdobiony 

Żeglowna sprawność komięgi była taka sobie, ponieważ była to zbita z bali, zwykła prostokątna skrzynia, bez " sztaby " bo dziobu komięga nie posiadała. 

Załoga to 9 - 11 ludzi, siedzących wzdłuż burt z " pojazdami " ( wiosłami ) w " drygawkach " czyli naszych dzisiejszych dulkach. Robota nużąca i ciężka, podobna do losu galernika. 

Z tą różnicą, że po wykonanej robocie spławnik mógł wrócić do żony i dzieci. Jadnak i ładowność komięgi nie ustępowała szkucie, bowiem jednorazowo mogła transportować do 40 łasztów zboża. Rola komięgi kończyła się wraz z przybiciem do pala na Motławie. Jako jednostka nie nadająca się do żeglugi w górę rzeki była rozbierana i sprzedawna jako materiał budowlany, trafiająć do Holandii, Anglii, czy Szwecji. Podobny los czekał również " byki wiślane " potężne jednostki służące do transportu wielickiej soli. Byki też rozbierano i sprzedawano jako materiał budowlany, czy opał. W obu przypadkach załogi szły w górę Wisły " na pątnika " czyli po naszemu z buta. Co było pewnie lepsze, niż wracanie szkutą, którą nie raz i nie dwa trzeba było " burłaczyć " w specjalnych szorach. 

Już, bracie flisie z wiatrem się potykaj, 

Zaprząż się w ślą, do liny w skok mykaj, 

Wędrujże trelem, gdzie brzeg jest wysoki

                                    I nurt głęboki 

Ładowność " byka " była imponująca, bo mogł przewieźć jednorazowo do 40 łasztów soli. Załoga byka to zwykle ponad 20 flisów. Tych kilka nazw wiślanych jednostek nie wyczerpuje jednak wszystkiego co używane było do nszego eksportu w czasach Jagiellonów i nieco później. Byliśmy nie tylko poważnym eksprterem zboża, ale i soli, ołowiu z Olkusza, rud cynku, miedzi, miodu, wosku, płótna, smoły niezbędnej w europejskim przemyśle stoczniowym, popiołów i potażu używanego w mydlarstwie i garbarstwie. Również solonego mięsa, a także bydła pędzonego czasem do Gdańska aż z Podola. Zatem uwijały się w owym czasie na Wiśle i półszkutki, i kozy, i pobitki i dubasy, później berlinki i kuranty, a także solidne wiosłowe galary mogące transportować do 40 łasztów zboża. Ale i maleńkie bezmasztowe " łyżwy " z 4 - osobową załogą mogące przewieźć do 10 łasztów, a także podobnie małe, również bezmasztowe " jadwigi " 

A wszystko co mogło iść w górę Wisły uwoziło z Gdańska towary zamorskie, zwane w Rzeczpospolitej " gdańszczyzną " Wina, korzenie, oliwę, zamorskie przysmaki na pańskie stoły. Wyroby zachodniego rzemiosła, porcelanę, jedwabie i angielskie, czy flandryjskie sukna, a także nieprzebraną ilość innych dóbr, których wymienić nie jestem w stanie, bo nie wiem co znaczą. Tak wzbogacony, z zarobkiem wracał flis do domu, do żony do dzieci, za prawdę biorąć żoniną obietnicę, że ugoszczony będzie pod pierzyną. No, ale o tym to już pisał nie będę, bo jest wczesna pora, może jutro w w nocy w ramach kina niecnego ? 

Mijaj flisie, grody, kościoły i dworki 

Bo na bursztynowe czekają paciorki ! 

Mijaj flisie Wisłę bo ona nie wróci.

A tam po orylach cała wieś się smuci ! 

Przeorałeś flisie Wisłę aż do Gdańska

To teraz przygrywaj na skrzypeczkach z pańska 

Za pierścionki złote i zamorskie spinki 

Przytulisz tam głowę do ciepłej pierzynki 

image

Pan kapitan z Nieszawy 

Kolejny prom na wiślanym szlaku zaliczony. Notka z cyklu " plany polskiej kinematografii " Jesteśmy w Nieszawie. Z plenerami jakiej polskiej komedii mamy dziś do czynienia ? Zagadka bardzo łatwa. Sam skromny, nieszawski ratusz " grał " już od pierwszej sceny.

image

Nieszawski ratusz 

Nieszawa to małe miasteczko, biedne z wyglądu, choć bogate przedziwną historią. Gdyby nie polityka mogłaby dziś Nieszawa być znaczącym miastem. Wojny jednych bogacą, po to by inni ubożeli. Zwykle miasta po lokalizacji rozwijają się " pożerają " tereny wokół i z czasem pierwotne miasto o promieniu 1,5 km staje się aglomeracją, że bez tramwaju, czy metra ani rusz. Z Nieszawą historia wygląda inaczej, ni metra, ni tramwaju tu nie uświadczysz. Jest za to prom i niezwykle uprzejmy kapitan, którego pozdrawiam i z którym uciąlem sobie pogawędkę o tym i owym. O życiu na wodzie też.

image

Zatem jak to bylo z tą Nieszawą ? Ano z rozkazu miłościwie nam wówczas panującego, z Bożej łaski króla Polski, ziemi krakowskiej ...etc, wielkiego księcia Litwy, pana i dziedzica Rusi, Prus i ... etc, miasto Nieszawa musiało spakować manatki i przenieść się z całym dobytkiem inwentarza 30 km w górę Wisły. Jedynym śladem po dawnej lokalizacji Nieszawy są dziś ruiny zamku dybowskiego, na prawo od toruńskiego mostu im. Marszałka Piłsudskiego, no i zachowane w nazwie, ślady historii: Mała Nieszawka i Wielka Nieszawka, wsie pod Toruniem. Dlaczego tak się stało ? Prawo wojny. Zlokalizowana na polskim brzegu Wisły Nieszawa śmiało zaczęła sięgać po dochody ze spławu towarów. Żyjącemu bardzo dostatnio z owych dochodów, Toruniowi taka sytuacja nie za bardzo odpowiadała. Zazdrośni i chciwi toruńscy mieszczanie zniszczyli zatem konkurenta w sposób dosłowny, burząc miasto z pomocą Krzyżaków. Nie na wiele to się jednak zdało, bowiem dochody czerpane z wiślanego handlu pozwoliły na szybką odbudowę miasta. Kolejna okazja na pozbycie się konkurenta pojawiła się w przededniu wojny trzynastoletniej. Gospodarczy interes Torunia, jego prosperity, bardziej związne było z Koroną niż państwem krzyżackim, zatem wypowiedzenie posłuszeństwa Krzyżakom było kwestią czasu. Taki czas nadszedł w 1454 roku, wówczas wprawieni już w burzeniu, mieszczanie trouńscy niszczą krzyżacki zamek, pozostawiając jedynie widoczne dziś gdanisko, czyli sracz. Takie symboliczne pohańbienie przepędzonych Krzyżaków. Od tego momentu zaczęło się Nieszawie " pod górkę " Za sfinansowanie wojny trzynastoletniej, za obietnice oddania się pod władztwo polskiego króla, Toruń wymusił na Kaziemierzu Jagiellończyku, usunięcie konkurenta z drugiego brzegu Wisły. I z powodu owej historii zamiast wprost z Bulwaru Filadelfijskiego - w 5 minut mogłem być w Nieszawie - musiałem nadłożyć ponad 30 km, by odwiedzić Nieszawę. No, ale prom zaliczony. 

image

Kościół w Nieszawie i slip promowy 

image


image

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Rozmaitości