Po przeczytaniu notki poświęconej załodze czołgu o numerze taktycznym 102 przeżyłem szok. Aż takiej niewiedzy historycznej się nie spodziewałem. Tak się kończy niestety brak odpowiedniej edukacji historycznej. Ja tego tak zostawić nie mogę, ta ignorancja domaga się stanowczej odpowiedzi ludzi, którzy doskonale znają załogę czołgu " Rudy " i nawet przy zaawansowanym Alzheimerze nie pomylą psa z czołgiem. To naszemu pokoleniu nie grozi, ani teraz, ani w nieodległej już przyszłości. Czy załoga czołgu " Rudy " istniała naprawdę ? Nie mam wątpliwości, że tak. Co za tym przemawia ? A choćby istnienie Napoleona. Czy Napoleon istniał ? Istniał. Jest koniak " Napoleon " ?
A Chopin ? A Soplica ? A Baczewski ? A Bacardi ? A Smirnoff ? A Jameson ?
To wszystko postacie historyczne, czy się to nam podoba czy nie, czy pijemy czy nie. Czy jesteśmy zaszyci, czy nie. Dlaczego zatem Grigorij Saakaszwili miałby nie istnieć kiedy sam na własne oczy widziałem wino " Grigorij " Kindzmarauli / Półsłodkie.
Już to powinno wielu dać do myślenia, by nie pisali bzdur, że Szarik był rudy. Rudy to był lis, z tym że nie ten. Tylko ten co przyszedł na pewną galę z rudym lisem, na której nie było Lisa.
Oczywiście to nie o nich notka, tylko o prawdzie historycznej. Jak było z tą prawdą historyczną ? Najlepsze, najbardziej bliskie prawdzie są zawsze żywe realcje ludzi o czasach, o przeszłości, o wydarzeniach. I ja taką, nieco przydługą relację na dziś przygotowałem. Czy załoga czołgu Rudy istniała naporawdę ? Wierzę, że po relacji naocznego świadka, znakomita większość czytelników uwierzy, o ile nie wierzy.
Posekretarska " Wołga " rwała asfalt jak gąsienice czołgu o numerze taktycznym " 102 ". Przygodnie napotkana, z rozgadanym kierowcą pędziła jak do Obkomu, w czasach swojej świetności. Kierowcy byłem pewny, drażniły mnie tylko papierosy, 10 papierosów w ciągu godziny to dla mnie i dla welurów " Wołgi " aż za nadto. Trudno, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.
Mniej pewny byłem przygodnie napotykanych krów. Do kogo należały ? jak trafią do gospodarza ? kto je wydoi ? czym się żywią ? Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań. Krowy żyjące na wolności to pewien rodzaj egzotyki w Gruzji. Do Indii jeszcze kawał drogi, a te już się panoszą po rowach ryzykując własnym życiem i życiem przygodnie napotkanych kierowców i ich przygodnych pasażerów.
Wiedziałem, że do Gori nie zdążę przed nocą. W górach noc zapada szybko, tu niebo nie płonie jak na nizinach czasem i trzy kwadranse. Tu Słoneczko skryje się za górę i już za chwilę cieszymy się rozgwieżdżonym niebem. Musiałem pożegnać kierowcę, tym bardziej że 30 km przed Gori zjeżdżał z głównej drogi, a perspektywa łapania Marszrutek po zmroku nie wydała mi się kusząca.
Ni miasteczko ni wieś nazywała się Karbouli, czy może jakoś podobnie ? Znalezienie noclegu w Gruzji to drugi powód, dla którego warto tam jechać. Znalezienie noclegu jest tak łatwe jak napotkanie wspomnianych krów. Przyczyna tego jest paradoksalna, podobnie jak w przypadku Marszrutek stoi za tą powszechną dostępnością noclegów, brak kapitału.
Na wybrzeżu czarnomorskim, w Tbilisi, tam gdzie perspektywy rozwoju turystyki są obiecujące wchodzą światowe sieci hotelowe, w Batumi zainstalował się Hilton, Radisson, pięciogwiazdkowy Intoursit i sporo innych hoteli i kasyn, nie na ludzką kieszeń i nie na ludzką wygraną. Z wszystkimi rygorami pięciogwiazdkowych hoteli, z bookowaniem, z wyrażaniem życzeń specjalnych, z niepotrzebnymi pytaniami - jak się panu spało ? Jakby to kogokolwiek w recepcji obchodziło.
Batumi. Hotel Radisson
W interiorze natomiast, w związku z niesłychanym turystycznym boomem działa hotelowe pospolite ruszenie. Kto żyw przerabia domy, dostawia pięterka, dobudowuje łazienki podnosi standard w rezultacie czego otrzymujemy często, za niewielkie pieniądze hotel B&B nieustępujący standardem hotelom portugalskim, czy hiszpańskim, a zdarza się, że przewyższającym. Nikt nie pyta o wcześniejszą rezerwację, nie żądają wydrukowanych potwierdzeń i opłat na stronie booking.com, wchodzisz, witasz się - gość w dom, Bóg w dom. W każdym miasteczku, wiosce, po zmroku rozbłyskują czerwone diody i na co czwartym domu pojawiają się napisy: hotel B&B, tanie noclegi, rooms, guest house itp, itd. Mój hotel we wsi Karbouli, czy może jakoś podobnie był pierwszym z brzegu hotelem B&B. Sześć pokoi dwuosobowych, dwa trzyosobowe i jeden familijny z dwoma dodatkowymi łóżkami dla dzieci. Czysty i schludny, jedyny mankament to wspólne łazienki na piętrach. Na dole sala gościnna, kuchnia i jadalnia.
Właścicielka nazywała się Ekaterina Doradze Aleksandrowna, była pół - Rosjanką co znakomicie ułatwiało komunikację. Choć z tym w Gruzji nie ma kłopotów bo lingua sovietica jest w powszechnym użyciu. Po zameldowaniu się, wdrapałem się na piętro, rozpołożyłem się i już miałem zabierać się za spania, kiedy zapukano do drzwi. To gospodyni Ekaterina Aleksandrowna zapraszała na kolację.
- Zejdźcie do stołowego, uszykowałam jedzenie, zmęczony człowiek to i głodny najczęściej
- Ale ja tylko opłaciłem nocleg i śniadanie, jutro po śniadaniu ruszam do Gori. Nie będę wam droga Ekaterino Aleksadrowna robił kłopotu.
- U nas nie tak, u nas gość to rodzina, nie nakarmić, nie ugościć to wprost niemożliwe, nie godzi się tak.
Obyty jestem trochę z kaukaską, ormiańską gościnnością, wiem że odmowa nie wchodzi w grę, to ciężka obraza gospodarza, więc już nie czekałem na nalegania, tylko ochoczo zszedłem do sali gościnnej, zwanej nie wiedzieć czemu, z angielska " Administration " Za stołem siedział syn pani Doradze, Giorgi i jego dwóch kolegów. Lewan i Daviti. Jak rzekłem obyty jestem z ormiańskim biesiadowaniem, byłem najstarszy to i z wyborem tamady nie było problemów. Tamada jest tylko jeden i byłem nim ja, nikt inny. Potoczyły się toasty jak po górskim strumieniu. Jedzenie wyborne, rozmowy zajmujące, znaczy się o polityce i historii. Wino słodkie, własne, dobre. Oj dobre ! Toasty za toastami. Braterstwo nad braterstwem. Tak i nie wiedzieć kiedy, czas przeleciał, a ja zostałem elegancko zaniesiony do pokoju. Bez uszczerbku. Kiedy się obudziłem nie bardzo wiedziałem gdzie jestem. Słońce widać się tego dnia pospieszyło, bo było już dość wysoko. Bolała mnie głowa, a trzewia paliły jakbym zjadł trzy paczki zapałek, a nie trzy czebureki, jeden za drugim. Wtedy znowu ktoś zapukał. To znowu Ekaterina Aleksandrowna. Czy ona nie robi nic innego poza zapraszaniem ludzi do stołu ?
- Wstawajcie, uszykowałam śniadanie. Mieliście jechać do Gori. Wszystkie Marszrutki wam odjadą - zażartowała.
Niemożliwe żeby wszystkie Marszrutki odjechały. To tak jakby ktoś na Saharze, podczas burzy piaskowej, powiedział - weź wiaderko i łopatkę i zbierz trochę piasku na pamiątkę, bo nam go za chwilę całkiem wywieje. To jest niemożliwe, z Marszrutkami jest tak samo niemożliwe.
- Wejdźcie proszę Ekaterino Aleksandrowna
- A ubrani jesteście należycie ?
- Tak, wejdźcie
- Dzień dobry
- Dzień dobry, Ekaterino Aleksandrowna, nie obraźcie się, ale nie podołam ze śniadaniem. Pieczeń u mnie w strzępach, a izżoga taka, że jakbym dmuchnął w drewutni to by wam się drewno żywym ogniem zajęło.
- Oj marny z was tamada, wy już powinniście od rana siedzieć przy stole.
- Ja droga Ekaterino Aleksandrowna się dopiero wdrażam, przyuczam się. Ja bardziej jak Ruski do wódki sposobiony byłem. Wino rzadko, pieczeń u mnie niezwyczajna z taką ilością cukru sobie radzić. Gdybyście dali mi trzy tabletki na ból głowy to ja za kwadrans wrócę do życia i zejdę na śniadanie i z ochotą z wami zjem jak z rodziną.
- Cha ! cha ! a kto by u nas łykał tabletki ? ja w życiu nie brałam tabletki, u nas wozduch chrustalnyj, prosto z Kaukazu schodzi. Takie powietrze do oddychania to jak lekarstwo. Zróbcie tak jak mój robił, kiedy jeszcze żył.
- A jak wasz mąż robił ?
- Brał wino, szedł na rozstajne drogi za wsią, siadał na kamieniu. Pooddychał jak się należy i po kwadransie był jak nowo narodzony. Wozduch nasz moc oczyszczającą posiada. Tak i wam trzeba. Już idę sciągnąć wino. Schodźcie.
Zszedłem, ale niepewnie, jak goriec zimą z Elbrusa, przy poręczy blisko.
Wino, całe 1,5 litra czekało już na stole.
- Idźcie do kamienia, posiedźcie, popatrzcie na góry i po 10 głębokich wdechów, potem 5 płytkich i znowu po 10 głębokich
- A kiedy wino ?
- Pomiędzy
- Tak i zrobię, powietrza i wina nie zmarnuję.
Poszedłem na kamień, na rozstajne drogi. Kamień był inny niż nasz polny, chłodny granit. Był cieplejszy, taki trochę rzadszy, bardziej porowaty. A od północy jak zwykle mech, ciepły ogrzany już, bo i Słońce wysoko. Ogrzany jak najlepsza, najmilsza tapicerka w samochodzie " Wołga " Zacząłem oddychać - jeden, drugi, trzeci głęboki, ale zaraz przypomniałem sobie o winie. Odkręciłem i pociągnąłem dwa łyki, już chciałem zakręcić, ale żal mi się zrobiło dwóch następnych łyków... i poszły dwa następne. Było bardzo ciepło na zewnątrz, a teraz i ciepło rozlało się w środku. Było cicho, bardzo cicho. Miałem wrażenie, że słyszę szemranie winnego strumyka spływającego powoli w dół i wypełniającego wszystkie miejsca w moim organizmie, które bardzo tego potrzebowały. Dla ich własnego zdrowia potrzebowały. Czwarty, piąty, szósty - głęboki oddech, odliczałem. Nie żałuję, że rzuciłem palenie, palenie jest niezdrowe, picie jest zdrowsze i weselsze bo rodzi inne skutki. Ale w takich momentach brakuje papieroska, obrazek z papierosem jest bardziej plastyczny, żywszy, bliższy życiu. Albo nabicie fajeczki ? pykanie taką fajeczką, takie filozoficzne. I rozmyślanie o życiu, o kobietach, o winie, o tym, że w winie jest prawda. Podobno jest. Nawet takie powiedzonko jest, ale wówczas tam na kamieniu wyleciało mi z głowy. Ósmy, dziewiąty głęboki oddech, jeszcze tylko jeden głęboki, potem pięć płytkich i znowu się napiję. Tak jak doradzała pani Doradze. Nie wytrzymałem. Przy drugim płytkim otworzyłem oczy i sięgnąłem po butelkę. Po prawdzie to nie musiałem, ale chciałem popatrzeć na góry, to też przecież doradzała pani Doradze. Wtedy go ujrzałem. Szedł dziarsko pod górę. Nie był młody, to było widać, drobił kroczki jak kabardyńskij tańcor, ale szedł pewnie, zdecydowanie. Jednak to lekkie garbienie się pod ciężkim plecakiem zdradzało starszą już osobę. Szedł zygzakiem, tak jak wiło się strome podejście do wsi. Plecak u niego był prosty, żołnierski z zielonego, wyblakłego już brezentu. Zacząłem przyglądać się staruszkowi z takim zainteresowaniem, że odstawiłem wino na kamień. Wydawał mi się znajomy, ale jak ? skąd ? W Gruzji byłem pierwszy raz, a w tej wiosce jeszcze bardziej pierwszy raz. Był coraz bliżej i bliżej i coraz to bardziej wydawał mi się znajomy. Aż stanął metr, nie więcej, przede mną. Ki czort ? skąd go znam ? wąsik siwy, skronie siwe, ale łeb jeszcze czarniawy, stary już, ale w jakiś sposób młody, bo oczy żywe, bystre, jakaś młoda w nich iskra drzemie.
- Zdrastie starik - zajechałem z rosyjska, tak nonszalancko, skrótowo, nie tak jak uczyli na rosyjskim w szkole
- Zdrastie - odrzekł staruszek - wy Ruskij ?
- Niet, nie Ruskij
- Biełarus ?
- Niet
- Iz Ukrainy ?
- Niet
- Czto, w wiktorinu igrat' budiem ?
I wtedy mnie strzeliło, ten głos, to było to, to był on.
- Grigorij ? Eto wy ?
- Da, odkuda ty mienia znajesz ?
- Nu, ja znam nie tylko wasze imię, ale i familju
- Wy Saakaszwili ? Da ?
- Da, a wy kto ? naczelnik poczty, czy sam listonosz, że wszystkich po nazwisku znacie ? - patrzył nieufnie
- Nie naczelnik poczty i nawet nie listonosz, ja Poljak. Staruszkowi zaświeciły oczy.
Objąłem go, a może nawet obłapałem, serdecznie obłapałem.
- Grigorij ! Grigorij ! Grześ, kuminiorz spod Sandomierza. Ja, my wszyscy wychowaliśmy się na was. Ot skąd ja ciebie znam Grigorij. " Czterej Pancerni i pies ", czołg " Rudy " mówi ci to coś ? Staruszek był wyraźnie zmieszany, ale chyba zaczynał tajać, powoli stawał się tym samym, znanym mi Grigorijem Saakaszwilim, kierowcą - mechanikiem czołgu o numerze taktycznym " 102 "
- No jak nie mówi. Mówi, mówi, ale to stare dzieje, wojenne jeszcze. Mało kto pamięta.
- Ja pamiętam, wielu pamięta, moi bracia pamiętają, koledzy pamiętają, sąsiedzi. Na salonie24 jak sądzę od rocznika 55 do 65 wszyscy pamiętają. Pierwszy rzut Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Grigorij był wyraźnie uradowany tym co usłyszał.
- Wszyscy pamiętacie ? a salon24, to czto takoje, kakoj czort ?
- Potem ci Grigorij objaśnie.
- Nie przypuszczałem, skoro ja o tych sprawach wojennych prawie zapomniałem.
- No może Grzesiu nie wszyscy pamiętają. Jest u nas w Krakowie taki jeden doktor filozofii, który zażądał by wszystkie kasety VHS z waszymi przygodami trafiły do zbioru zastrzeżonego IPN, on troche z wami " Pancerniakami " walczy.
- Ubije gada, kindżał wezmę, pojadę do Krakowa i ubiję. Wiem gdzie Kraków, byłem z Gustlikiem, to koło Ustronia jest. Niedalieko.
- Daj spokój Grigorij, dziś czasy takie, że z kindżałem nie wejdziesz na lotnisko, zaraz ciebie do karaula zagonią. To nie te czasy, że T-34 mogłeś wjechać do metra na stacji Tiergarten i sobie metrem jeździć jak po swoim. Zawsze kiedy jestem w Berlinie, jadę na stacje Tiergarten i nadziwić się nie mogę jak ty tam wjechałeś. Raz to nawet byłem z metrówką pomierzyłem schody, i za cholerę T-34 tam się nie mieści, a ty dałeś radę. Gieroj.
- Może Niemcy przebudowali zejścia do metra, może znowu się boją, że im " Rudym " wjedziemy do U-bahnu - Grigorij z miejsca rozwiał moje watpliwości
- Tym z Krakowa się nie przejmuj, ja nad nim pracuję. On jeszcze będzie chciał pożyczyć moje kasety VHS i odtwarzacz " Otake " który kupiłem z rekomendacji Wałęsy. Nie martw się Grzesiu, obrobię go, doszlifuje jak cylindry w T-34. Polubi i on was, musi tylko dorosnąć, musi zrozumieć, że wojna to nie żarty, a już z załogą czołgu " Rudy " to żartów nie ma.
- A czort z nim, ważne, że się spotkaliśmy i że wino masz.
- Wybacz Grigorij, zapomniałem o winie. Nie mam stakańczyków, wachtanguri pić nie musimy, znamy się od dziecka. Pij z gwinta, frontowo jest, atmosfera jest. Pij. Cztery łyki ty, cztery łyki ja. Jak czterej pancerni. Pij brat ty moj, pij. Pijom za wasz moguczij tank " 102 "
- Grigorij pociągnął cztery gule, sprawiedliwie. Nie oszukuje, prawy jest.
Oczy mu lśniły, rozradowany był, pobudzony i mocno wzruszony naszym spotkaniem.
Trochę tylko zdenerwowany był na Sowińca, ale widać było, że po winie mu przechodzi. Bo wino łagodzi obyczaje, w takim samym stopniu jak kobiety. Pociągnąłem i ja cztery gule. Sprawiedliwie. Nie musiałem już oddychać Kaukazem, oddychałem atmosferą filmu mojego dzieciństwa.
- Powiem ci Grigorij, że ja tu trochę dla ciebie przyjechałem, z twojego powodu. Choć po prawdzie nie liczyłem, że się spotkamy. Chciałem jedynie zweryfikować to wszystko co mówiłeś o górach, o gruzińskim winie, o gruzińskich bojowych pieśniach.
Prawdę mówiłeś. Cały czas myślałem, że po ślubie z Lidką zostałeś w Polsce, a ty jednak wróciłeś.
- Może bym i u was został, bo choć góry u was nie takie jak nasze i powietrze inne, to ludzie dobrzy. Tylko, że u was takiej mechanizacji jak u nas w kołchozach, nie było. Mnie zawsze ciągnęło do pojazdów gąsienicowych, a " Detów " stalingradzkich u was jeszcze nie było. Nie tot progriess.
Powiem ci jak ja nalałem karasiny do motorka rozruchowego w DT - 54, jak diztopliwa do baku pod korek wlałem, jak szarpnąłem za sznurek, jak on zagadał. Łza się w oku kręci. Ja mogłem dla tego chrzęstu gąsienic orać od rana do wieczora pola kołchozowe. Czasem tylko żałowałem, że w ciągnikach gąsienicowych luf nie montują, żeby tak sobie choć raz z wieczora ze ślepaka strzelić, ale tak gruchnąć żeby aż na Kazbeku posłyszeli. Tak jak z " Rudego " Gustlik walił, nasz działonowy.
- Szczęśliwie wam się tu żyje na stare lata ? Taka piękna z was para była na weselu w Ustroniu.
- Eee ! nie ma o czym gadać. Pognałem sukę, zdradziła mnie ! ... i to z kim, z młodym Czernousowem. To było jakoś tak po 1956 roku, kiedy u nas paszporty znosić zaczęli i jeździć już można było. Przyjechał do mnie Czernousow z młodym synem, świeżo po szkole artylerii w Riazaniu. Młodszyj lejtnant Michaił Czernousow, pagony nowiutkie, mundur prosto ze szwalni, oficerki jak ze szkła. Czernousow owdowiał, nie miał z kim o wojnie pogadać, powspominać. To napisał do mnie, że przyjedzie pochwalić się synem. No i się pochwalił. Dwa dni piliśmy, na trzeci dzień stary Czernousow mówi : pal Grigorij " Deta " idziemy orać pole kołchozowe. Ja będę robił przodem " rozwietke " a ty za mną będziesz orał, znowu będzie jak na " Czterech pancernych " Cały dzień chodził przed ciągnikiem, a ja za nim skiba, za skibą. On " rozwietczyk " wyborny, czujny, zna się na swojej robocie.
Wracamy z wieczora do domu, a tu widzę młodszyj lejtnant Lidkę mi na pagony bierze. Żeby nie stary Czernousow to zabiłbym i ją i młodego artylerzystę. Pognałem sukę - idź za psem - splunąłem i więcej jej nie widziałem.
A młody Czernousow jak to oficer, obowiązkowy był i zwyczajem żołnierskim pić zaczął i tłukł ją niemiłosiernie, bo mu się zestarzała i zbrzydła. Wot tiebia liubov. Tak i ona zostawiła go i wycieczkę z Inturistem do Warszawy wykupiła, a że naszego grażdaństwa nie miała to i została w Warszawie, bo ona była z Warszawy. Suka jedna, z takim młokosem i to na pagony polecieć. Pisała do mnie, prosiła o wybaczenie, ale ja Gruzin, u nas takich rzeczy się nie wybacza. I tak miała szczęście, że z życiem z Gruzji uszła.
- Ejjj ! Grigorij ! brat ty moj. Smutna historia, w życiu bym Lidki o to nie podejrzewał, choć już na filmie było widać, że kleista z niej dziewczyna. Bo i do Olgierda się przystawiała i do chorążego Zenka, za Jankiem też maślanymi oczami strzelała. Wreszcie padło na ciebie Grigorij, a jak pięknie na ślubie mówiła - Pojadę z tobą, nawet do Gruzji, pojadę.
- Nic to - pij. Cztery łyki ty, cztery ja. Jak załoga to załoga, sprawiedliwie. Pociągnęliśmy zdrowo. Czułem się coraz lepiej, apetyt wrócił, ból głowy ustąpił.
- Masz jakiś kontakt z załogą ? Piszecie do siebie, teraz to łatwiejsze niż za Sojuza.
E-maile są, skype, whatappy. To już nie czasy Lidki - radiotelegrafistki i radiostacji R-113 z zasięgiem 20 km, teraz Grigorij wszystko jest globalne.
- Nie piszemy, nie rozmawiamy, po wyjeździe z Ustronia wszystko się rozleciało, każdy poszedł w swoją stronę. Nie odezwali się do mnie. Trochę żal mam.
- No, u nich też różnie po wojnie się układało. Raz lepiej raz gorzej, nie miej żalu Grigorij.
- A wiesz może kak u nich, kak im powiełoś ?
- Bardzo różnie Grigorij, jak to się w wojskach pancernych mówi - raz na czołgu raz pod czołgiem. Olgierda zostawiliście pod Lęborkiem ?
- Da
- Po wojnie biznesem zanimałsia. Miał jakiś dagawor z niejakim Kunikiem i coś tam kombinowali ze zbożem. Ale wiesz jaki Olgierd pies na baby. Wpadła mu w oko pani Nina, hrabina Ponimirska, piękna kobieta, żona tego Kunika. Nie znasz Grzesiu polskich aktorek, ale ona bardzo podobna była do Grażyny Barszczewskiej. Wyślizgał Olgierd tego Kunika na jakieś weksle i już miał iść wyżej, ale niestety brat tej Niny hrabia Żorżyk z Brutusem sprzedali Olgierda, że on nigdy nie był w Anglii. No pewnie, że nie był. Może jeszcze u Maczka ? Wtedy Olgierd dał nogę do Pułtuska i najął się jako kierownik wydziału kultury, bo miał cechy dowódcze. Kiedy jednak w Warszawie zaczęli budować nowe osiedla, to on niby, że awans do stolicy i najął się z kolei na ciecia przy ulicy Alternatywy 4. Też się nadał, bo jak wiesz miał cechy przywódcze. W tym czasie Janek miał od cholery kłopotów. Z Marusią mu się posypało, bo do Marusi przystawił się Linda, aktor taki. Marusia była wówczas na topie, więc mu trochę pomogła. Aktor dobry, tylko niepotrzebnie powtarza w kółko - co wy qurwa możecie wiedzieć o zabijaniu. No powiedz Grigorij, na wojnie nie był, tak jak wy, a takie teksty sprzedaje. Akurat wtedy ruszał handel z Turcją, kożuchy, buty, tkaniny te rzeczy. Janek myślał, że to dobry deal, więc zmienił mazwisko na Turecki i już miał zacząć jeździć po towar. Niestety znów nic z tego nie wyszło. Ale od czego ma się kolegę, w tym czasie Olgierd załatwił mu lokal na Alternatywy 4 na fikcyjne nazwisko Winnicki, członek KC i to dopiero Janka ustawiło. W tej chwili doszedł już do godności arcybiskupa i nie uwierzysz jak się nazywa.
- Jak ?
- Mordowicz, rozumiesz ! Mordowicz !
- Niestety, Olgierd na tych Alternatywach nie posiedział za długo. Wiesz jak jest na stanowisku, wódeczki, imprezki, proszone spotkania i organy odpowiedzialne za to jemu wysiadły. Ostatni raz widziałem go w Wilanowie w 1990 roku, ale słaby już był.
Odszedł na wieczną służbę w wojskach pancernych. Twardziel z niego był niepospolity.
- A działonowy Jeleń ? jak jemu się przędzie ?
- Gustlik wylądował najgorzej. Honoratka dała nogę do Niemiec i zostawiła go. Załatwiła papiery na pochodzenie, że niby Koniaków był austriacki przed I wojną, a między wojnami był anszluss, no to ona Niemka na pochodzenie jako wypędzona pojechała. Do tego załatwiła dodatek emerytalny za pracę w trudnych warunkach w czasie niemieckiej okupacji. Wiesz, że ona służyła u niemieckiego generała ?
- Da, ja pomniu
- No właśnie, a wiesz jaka atmosfera była w domach niemieckich generałów po 1942 roku, a po lipcu 44 to już katastrofa, pełne gacie. No niby trudne warunki pracy miała Honorata, ciągłe pranie generalskich gaci, ale tak się nie robi. Gustlikowi po rozwodzie kompletnie odwaliło. Uwierzył, że jest święty, może leczyć ludzi, więc zmienił nazwisko na Jańcio Wodnik, ale jak co do czego doszło to nawet syna własnego uleczyć nie mógł i syn dalej po wsi z ogonem latał.
- To Gustlik miała syna ? z Honoratką ?
- Nie, z Weronką, ale syn nie był udany, bo się z ogonem urodził.
- Czort ?
- Chyba tak, może to od prochu się Gustlikowi poprzestawiały geny. Proch to diabelski wynalazek.
- Ale żyje jeszcze ?
- Żyje, żyje. Podobnie jak Janek też poszedł blisko stanu duchownego, tylko inaczej. Poślubił gospodynię księdza i jakoś się odnalazł, pije bardzo mało i niskoprocentowe, bo co to jest 8% " Mamrot " tyle co nic. O Gustlika jestem spokojny. Gorzej z Szarikiem, bo już się za niego Gazeta Wyborcza zabrała, a jak oni się za kogoś zabiorą to umarł w butach.
- Kak eto, co to za Gazeta Wyborcza ?
- To jest Grigorij gazeta 2 w 1. Tak jak u was była " Prawda " i " Izwiestija "
i u was się mówiło, że w " Prawdzie " nie ma izwiestij, a w " Izwiestji " nie ma prawdy.
Tak w naszej Gazecie Wyborczej 2 w 1 nie ma ani jednego, ani drugiego.
- Ale co z Szarikiem ?
- No wzięli się za niego, bo on wypchany stoi w szkole policyjnej, podobno jest to niedopuszczalne i nie humanitarne, żeby psa wypychać i trzymać w gablocie. Popatrz Grigorij, pies im przeszkadza w gablocie, a wypchany Lenin w gablocie nie przeszkadza. Co za redaktorzy, co za gazeta. Pisali, że to jest to samo jakby Janka wypchać i postawić w gablocie. No sam widzisz Grigorij, krugom duraki. Porównywać dowódcę czołgu o numerze taktycznym " 102 " do zwykłego owczarka, choć obaj wiemy, że to nie był zwykły pies.
- Może go nie ruszą z tej gabloty ?
- Pewnie, że nie ruszą, prędzej mole Michnikowi kołdrę zjedzą.
- Dawaj wypijom za sobaku
- Dawaj, po cztery gule
Wypiliśmy.
- Głodniście ? Grigorij wyciągnął tuszonkę z plecaka
- Dawaj, kroj na trzy palce... i chleb też na trzy palce
Zakąsiliśmy.
- Drug moj liubimyj, na mnie już czas. Pora wybiła moja. Iść muszę.
- Idź brat, i mnie też zbierać się trzeba. Ekaterina Aleksandrowna pewnie się niepokoi.
Popatrz Grigorij, jak to swój ze swoim miło czas spędzić potrafi i 1,5 l manierka osuszona jak się należy. Ja hejnalista jestem dobry i z gwinta pociągnąć potrafię, ale i z ciebie niezły trębacz.
- Spokojniejszy odejdę wiedząc, że nasze sprawy pancerne dobrze się mają, że ludzie nas pamiętają
Ruszył przed siebie tak jak przyszedł, spokojnie drobiąc kroczki, po chwili zniknął za zakrętem. Po kwadransie w jadalni u Ekateriny Aleksandrownej kończyłem obiad rozpoczęty tuszonką Grigorija. Apetyt miałem wilczy, wszystkie organa pracowały swoim stałym reżimem, czułem się wyśmienicie. Byłem gotowy do drogi.
- Ekaterino Aleksandrowna mieszka u was we wsi Grigorij Saakaszwili, dawny kierowca - mechanik kołchozowego " DT - 45 " ?
- Mieszkał, zmarł dwa lata przed moim, ale to był durak i pijanica, choć mechanizator dobry. Niestworzone rzeczy opowiadał, że był polskim czołgistą, że jeździł metrem w Berlinie, że on z psem i jeszcze jakichś trzech pokonali całą niemiecką dywizję " Hermann Göring " No sami widzicie, bajdy i tureckie gadanie.
- Zaczarowane wino robicie Ekaterino Aleksandrowna, zaczarowane. Żegnać się przyszła smutna pora. Bywajcie w zdrowiu Ekaterino Aleksandrowna.
Jeśli będę kiedykolwiek w pobliżu, odwiedzę na pewno. Dla samego wina zajrzę.
- Bywajcie Ferdynandzie Pawłowiczu i pozdrówcie Gori.
Inne tematy w dziale Kultura