Z badaniami klinicznymi po raz pierwszy spotkałem się dwa lata temu. Mój ówczesny przełożony przyniósł mi umowę na badanie kliniczne nowego leku, z prośbą o opinię. Bezzwłocznie porzuciłem dotychczasowe zajęcie i z zainteresowaniem przystąpiłem do zgłębiania treści. Nie wiedziałem wówczas nawet co rozumieć pod pojęciem badania kliniczne. Na pewno nie przypuszczałem, że oznacza to testowanie nowych leków na pacjentach szpitali. Oczywiście nowe leki cały czas pojawiają się na rynku, więc ktoś musi je testować. W swojej naiwności wyobrażałem sobie, że współczesna nauka jest na tyle rozwinięta, że potrafi przetestować działanie leku na człowieka, bez udziału człowieka - tzn. chociażby przez analizę substancji mogących powstać pod wpływem metabolizmu pod kątem działania na organizm.
Moim zadaniem była jednak jedynie ocena warunków ekonomicznych, ewentualnie zgłoszenie jakiś wolnych uwag. Treść umowy dosłownie mnie powaliła - przykładowo, jeden z punktów podporządkowywał szpital wojewódzki administracji zagranicznej organizacji rządowej - FDA, włącznie z przyznaniem prawa do audytu (kontroli - nowomowa jak u Orwella). Umowa była pełna tego typu zaskakujących punktów, a liczyła trzydzieści kilka stron. Regulowała trzyletni okres współpracy, łącznie z opisem kolejnych procedur, które wg. ostrożnych szacunków kosztowały szpital kilkaset roboczogodzin personelu, a łączne wynagrodzenie sięgało 8 tys PLN. Oczywiście Sponsor (tak kazał się nazywać koncern farmacetyczny mający ochotę nas wydymać), podpisuje drugą umowę z Badaczem (lekarzem który prowadzi eksperymenty), w której wynagrodzenie jest odpowiednio wyższe. Opinia którą wystawiłem nie była do końca poważna, ale jaka umowa, taka opinia...
Jednakże, okazało się, że kolejny dyrektor naczelny (lekarz) nie zaprzątał sobie głowy opiniami ekonomistów i prawników, tylko podpisywał wszystko jak leci, by ułatwić życie kolegom po fachu, a jednocześnie zaskarbić sobie odrobinę sympatii, na czasy gdy wróci do funkcji nieudolnego lekarza. Długo nie zarządzał (jego rolą było wszakże obniżenie wartości szpitala tak, by nadawał się do prywatyzacji, a nie do likwidacji), a następna dyrekcja w większym stopniu ceni sobie doświadczenie pracowników. Tak więc dostałem do opiniowania kolejne umowy, jednakże tym razem nie wysilałem się na wolne wnioski, jedynie oceniałem warunki ekonomiczne, czytaj "wynagrodzenie". Ponieważ w międzyczasie zetknąłem się z kontrolą badań klinicznych przez NIK w Centralnym Szpitalu Klinicznym, która to kontrola skutkowała zmianą zarządu owego ośrodka, w trosce o długie panowanie obecnej durekcji własnego zakładu pracy, uwzględniłem zastrzeżenia NIKu w swoich wnioskach. Tzn. powiększyłem wynagrodzenie o koszt archiwizacji dokumentów (100 PLN rocznie), oraz o stałą opłatę administracyjną - za samo podpisanie umowy - wynikającą z faktu, iż 85% umów o badania kliniczne nie skutkuje żadnymi wpływami dla szpitala, z uwagi na oficjalny brak osób włączonych w badania (zwracam uwagę na słowo "oficjalny"), przy jednoczesnym całkiem sporym koszcie opracowania umowy i nadzorowania realizacji. Wynagrodzenie za 3-letnią obsługę pacjenta obejmujące kilkanaście wizyt, w tym kilkanaście pobrań krwi, zdjęcia tomograficzne, EKG, testy ciążowe i parę dodatkowych badań też wydawało mi się śmiesznie niskie, jak na powagę tematu (2500 PLN), więc stwierdziłem, że skoro drwiąca opinia to za mało by powstrzymać badaczy, postawię przeszkodę finansową. Zadzwoniłem do przedstawicielki sponsora i bezczelnie wyłożyłem kawę na ławę - wynagrodzenie x2, plus 2 patyki za archiwizację, 5 patyków za samo podpisanie. W rozmowę włożyłem tyle arogancji ile byłem w stanie, licząc na zerwanie rozmów przez sponora. Jakież było moje zdziwienie gdy kolejnego dnia dostałem akceptację nowego budżetu...
Kolejne firmy tak potraktowane również przyjęły - z mniejszym lub większym zdziwieniem moje warunki. Trwało to do chwili gdy na moim biurku pojawiła się umowa Sponsora GlaxoSmithKline. Firma ta jest największym koncernem farmaceutycznym na świecie, a co za tym idzie - również najbogatszym. Spodziewać się zatem należało węża w kieszeni i rozróby za samą próbę oporu przy dymaniu.
Firma ta znana jest mi z czasów gdy jeszcze interesowałem się zbrodniczą działalnością małych ludzi (http://www.gsk.com/about/boardofdirectors.htm) w "wielkim" biznesie. Firma do której miałem osobisty uraz od momentu gdy odkryłem, że w antybiotyku dla małych dzieci zamiast cukru dodaje... aspartam. Od tej chwili zwracałem baczną uwagę na skład leków tej firmy, odkrywając jeszcze więcej kwiatków - np. sorbitol - cechujący się utrudnianiem działania leków. Rozpocząłem wówczas swoją kampanię przeciwko GSK, którą zdecydowałem się prowadzić na aptekarzach, gwałtownie reagując na próby sprzedaży mi produktów tej firmy, czytając wspólnie z aptekarzem skład, prowadząc całkiem długie wykłady na temat historii i polityki firmy, ku niepomiernemu zdziwieniu klientów ustawiających się za mną w długie kolejki...
W sieci znaleźć można sporo informacji dowodzącej że do priorytetów tej firmy zdecydowanie nie należy dobro pacjentów:
http://www.sott.net/articles/show/120205-Glaxo-chief-Our-drugs-do-not-work-on-most-patients (o tym jak jeden z szefów GSK przyznaje, że ich leki nie działają)
http://www.accutaneaction.com/Press/glaxo.antidpressant.fraud.pdf i http://www.antidepressantsfacts.com/2004-06-12-Guardian-GSK-Spitzer-Bad-Med.htm (o tym jak to GSK ukrywało wyniki badań dowodzących, że środki antydepresyjne wywoływały samobójcze skłonności wśród nastolatków)
http://www.segalandlax.com/New_Avandia_Heart_Attack_Risks_Study.pdf (o tym jak to lek dla diabetyków, drastycznie zwiększa szansę ataku serca)
http://www.guardian.co.uk/commentisfree/2009/feb/24/pharmaceuticals-international-aid (o tym jak jedna z najbogatszych firm świata (pierwsza 5?) chce zarobić na akcji przekonywania opinii publicznej o swej szczodrości)
http://www.guardian.co.uk/business/2009/jul/22/glaxosmithkline-swine-flu-vaccine (jako producent szczepionki na świńską grypę sieje propagandę na temat pandemii (epidemia na skalę światową) tej choroby, pomimo iż nikt za bardzo nie choruje na tą chorobę, a nawet jak już choruje, to szybko zdrowieje - dziwne to, bo w laboratoriach choroba wyglądała na tak zabójczą, że zdecydowano się na jej dystrybucję. Po tym jak okazało się, że nie jest aż tak zabóójcza, zdecydowano się wesprzec ją środkiem pomocniczym w postaci szczepionki z organizmów wyhodowanych na... komórkach rakowych.)
Jeśli chodzi o szczepionki, to powiem tylko tyle - w czasach agresywnego kapitalizmu, gdy farmacja to najbardziej dochodowy legalny interes, gdy producentem szczepionki jest firma osiągająca bajońskie zyski ze sprzedaży leków... Czy muszę pisać więcej by uruchomić w czytelniku szare komórki mózgowe?
Ale wracając do umowy o badania kliniczne z firmy GSK. Badacz wcześniej mnie uprzedził, żebym raczej nie negocjował wynagrodzenia za pacjenta, jest ono wprawdzie bardzo niskie, ale Badacz się nie napracuje, nie ma prawie żadnych badań, etc. Moja buntowniczość ma swoje rozsądne granice, więc postawiłem jedynie podstawowe warunki - 100 PLN rocznie za archiwizację, i 5 tys. za obsługę całości umowy. Następnego dnia zadzwonił do mnie przedstawiciel i rozpoczął negocjację tego co nie negocjowalne. Przez pół godziny próbował cokolwiek wynegocjować, a ja w tym czasie miałem okazję wylać mu swoje żale wobec tej antyludzkiej firmy.
Nawet argument, że nasz szpital wydaje na leki GSK blisko milion złoty rocznie, z czego 80% to czysty zysk producenta, ironiczne porównanie negocjacji które prowadzimy do sytuacji gdy bogaty człowiek negocjuje z żebrakiem ile ma mu wydać ze złotówki, nie zmniejszyły chęci przedstawiciela do targów. Rozmowę dopiero udało mi się przerwać, gdy trzykrotnie powtórzyłem w różnej formie że bez zaakceptowania tychże opłat stałych nie podpiszemy umowy.
A już tak całkiem na marginesie, to proszę pomyśleć jak wysoce moralnym jest środowisko lekarskie, skoro koncerny farmaceutyczne bez skrępowania oferują najwybitniejszym przedstawicielom tej grupy propozycję "dymania" własnego zakładu pracy, podczas gdy (w przypadku mojego szpitala) na podwyżki dla lekarzy (170 osób) przeznaczono dwuletni fundusz podwyżek zakładu liczącego 1100 pracowników, zwiększając średni dochód netto lekarza z ok. 4500 do 6500 PLN. Co więcej, lekarze którym nie podoba się moje podejście do "Sponsorów" ośmielają się ponosić emocjom w rozmowach z dyrekcją, dobrze zorientowaną zresztą w sytuacji, odkrywając co dla uznanego lekarza liczy się najbardziej.
Inne tematy w dziale Gospodarka