Świat komentarzy niektórych bloggerów, których bacznie obserwuje, zaraził się paskudnym wirusem ostatnio (czy raczej wirusami) - bywały już infekcje, jednak szybko mjały i nie były tak irytujące, nie będę mówił po imieniu (ale jak odwinę w ten rudy pysk), żeby nie promować, odniosę sie jedynie do twórczości. Komentarze tych autorów cechuje pozorne uduchowienie, górnolotność, są często rozwlekłe, dając wrażenie przemyślanej opinii, a w rzeczy samej są bezrozumnym bełkotem, przeplatanym cytatami, na które ekstremalnie trudno trafić czytając wartościową lekturę. Wystarczy powiedzieć, że po przeczytaniu jednego komentarza tego typu, człowiek zaczyna rozmyślać nad problemami egzystencjonalnymi z gatunku sensu powszechnej nauki pisania.
W związku z powyższym, czuję chęć zmiany klimatu :)
Bezpieczeństwo - jest dla mnie od dłuższego czasu słowem o zabarwieniu pejoratywnym. Nie tyle, że nie lubie poczucia bezpieczeństwa, lecz źle mi się kojarzy. Gdy ktoś zaczyna mówić o bezpieczeństwie, to ja słyszę, że najlepiej byłoby zamknąć mnie w klatce. Oczywiście dla mojego własnego bezpieczeństwa.
Oazą bezpieczeństwa w naszym niebezpiecznym świecie są Stany Zjednoczone Ameryki. Tamtejszy poziom bezpieczeństwa jest celem do którego nasz kraj od pewnego czasu zmierza.
W 1993 r. miałem przyjemność delektować się wszechobecnym bezpieczeństwem w jego kolebce. Przebywałem (w charakterze wychowawcy) przez kilka miesięcy na obozie młodzieżowym w Indian Sands, Wisconsin nad jeziorem Tuttle Lake.
Jeziorko miało wyśmienite rozmiary do pływania, więc w każdy weekend (przerwa między "turnusami") przepływałem jeziorko wszerz, aż do chwili gdy przydybał mnie kierownik obozu. Naruszyłem bowiem poważnie bezpieczeństwo na obozie swoim lekkomyślnym zachowaniem. Na nic zdały się tłumaczenia, że pływam od dziecka, że czuję się w wodzie bezpiecznie, że nic nie da się porównać z uczuciem płynięcia pośrodku jeziora, gdy człowiek czuje się tak nieistotny, a jednocześnie tak zaszczycony obcowaniem z życzliwym żywiołem, bez jakiegokolwiek polączenia z cywilizacją. Od tego czasu, gdy chciałem popływać, musiałem płynąć razem z kolegą w łodzi. Oczywiście wyposażonej w silnik.
Kolejny raz naruszyłem poważnie bezpieczeństwo obozu gdy pewnego ranka przed moim domkiem pojawiło się mnóstwo kurek - takich oto:
Nazbierałem ich pełne ręce, zaniosłem do kuchni i zabrałem się za smażenie. Amerykanie traktowali mnie podczas przygotowywania tak egzotycznego ich zdaniem posiłku, jak lekko upośledzonego. Zanim zabrałem się za konsumpcję, pielęgniarka ostrzegła mnie, że spożywanie niektórych gatunków grzybów jest karalne, niektórych śmiertelne, a w ogóle to grzyby są bardzo mało bezpieczne i że jeśli nie jestem na 100% pewien co robię, to lepiej żebym sobie odpuścił. Smakowały wyśmienicie :)
Grzyby grzybami, ale że duże ryby słodkowodne są jadalne to wie chyba każdy. Amerykanie uwielbiają łowić takie właśnie ryby - ale to wszystko - później rybę się wypuszcza i zdarza się, że złowiona ryba nosi ślady wielu przygód z wędkarzami. Zapytałem pewnego wieczoru, dlaczego wypuszczamy te ryby, zamiast wypatroszyć, upiec i zjeść - z pewnoscią byłby to dużo bardziej wartościowy posiłek niż jajecznica reanimowana z proszku, czy cokolwiek co jedliśmy każdego dnia. Oczywiście, naruszenie bezpieczeństwa, gdyż tylko bezpieczne produkty, mogą być podawane obozowiczom. Wiadomo - ryba mogła być chora lub skażona. W przeciwieństwie do sterylnie zapakowanego jedzenia w magazynie.
Ja tam się aż tak bakterii nie obawiam. Są dużo mniejsze, więc jakoś daje sobie z nimi radę. Np. uwielbiam picie świeżego krowiego mleka poddanego jedynie schłodzeniu jeśli chodzi o obróbkę. Chociaż jeszcze nie tak dawno taka myśl wydawałaby mi się nie do przyjęcia. Jednak można się przeprogramować, jeśli się zaufa logice faktów...
Jeśli mowa o bezpieczeństwie, to nasuwa się na myśl bezpieczeństwo ruchu drogowego. Mianowicie statystyki pokazują, że w kraju w którym panuje najbardziej drakońskie prawo jeżeli chodzi o ograniczenia prędkości (no może zdarzają się bezpieczniejsze kraje, jednak chyba w USA tego typu ograniczenia są najściślej przestrzeganie, z uwagi na wykrywalność bliską 100% :), a zarazem kraju w którym drogi są z reguły znacznie szersze niż w Europie, bezpieczniejsze, a także zagęszczenie samochodów nie takie jak u nas, a jednak zdarza się tamdwa razy więcej wypadków w przeliczeniu na mieszkańca niż u nas, a także np. cztery razy więcej wypadków śmiertelnych niż w Niemczech - kraju słynącego z najbardziej liberalnych przepisów dotyczących prędkości, a jednocześnie z największego chyba na świecie zagęszczenia samochodów.
Mimo tego eksperci będą uparcie twierdzić, że wolna jazda jest bezpieczniejsza od szybkiej. Jest w tym oczywiście sporo racji, ale więcej racji jest chyba w stwierdzeniu, że człowiek potrafi najlepiej zadbać sam o swoje bezpieczeństwo jeśli tylko mu się na to pozwoli.
Następnym przejawem nadmiernej troski o bezpieczeństwo są szczepionki. Mimo że wiadomo, że nie są one bezpieczne, wiadomo że prawdopodobnie są główną przyczyną różnego rodzaju alergii, czy też autyzmu. Istnieją nawet tacy którzy uważają, że szczepionki upośledzają własny mechanizm immunologiczny człowieka (co przejawia się przede wszystkim w postaci alergii). Ofiary szczepionek są często liczniejsze niż ofiary chorób przeciwko którym się szczepi.
Czy naprawdę bezpieczeństwo jest warte aż tyle, by należało poświęcić mu w ofierze zdrowy rozsądek?
Inne tematy w dziale Rozmaitości