Budowla
Wszyscy zgadzają się, że budynek zaprojektował Władysław Marconi. Wszyscy wskazują rok 1896 jako datę ukończenia jego budowy. Ale już jego przeznaczenie i pierwotny właściciel budzą kontrowersje.
Jedni twierdzą, że został zaprojektowany i wybudowany na zlecenie Branickich jako pałacyk myśliwski. Bardzo prawdopodobne. Niewykluczone, że teren na rogu dzisiejszej Puławskiej i Łagiewnickiej należał do dóbr wilanowskich. Las Kabacki był o krok, a wtedy można w nim było spotkać całkiem sporo zwierzyny.
Inni zaś przypisują własność budowli znanemu warszawskiemu cukiernikowi, Janowi Fruzińskiemu, którego nazywano „Królem Czekolady”.
Nie wiem, kto ma rację.
Człowiek
O Stefanie Staniszewskim wiem całkiem sporo. Chociażby z tej racji, że przez ładnych parę lat mojego dzieciństwa byliśmy sąsiadami na warszawskim Imielinie, a jeden z jego synów był moim starszym kolegą. Ale moja wiedza o Staniszewskim dotyczy już okresu powojennego.
Skąd wziął się Stefan Staniszewski na południowych peryferiach przedwojennej Warszawy? Pojęcia nie mam. Niektórzy z moich starszych krewnych, powinowatych i sąsiadów twierdzili, że już przed wojną prowadził jakiś handlowy „interes” na Mokotowie.
Wiem natomiast, że podczas okupacji trafił do koncentraka. Prawdopodobnie pierwszym był obóz w Auschwitz, a ostatnim - w Mauthausen.
Za co tam trafił i co robił – nie wiem. Ale albo w Auschwitzu, albo w Mauthausen poznał Józefa Cyrankiewicza i podobno się z nim zakumplował. Fakt obozowej znajomości jest bezsporny. Cyrankiewicz często bywał w „Baszcie” i pozostawał ze Staniszewskim na stopie co najmniej koleżeńskiej, jeśli nie wręcz przyjacielskiej.
Czy Staniszewski, używając określenia Xawerego Dunikowskiego, „bawił” w innych lagrach? Tego też nie wiem. Ale znowu bezspornym faktem pozostaje, że pod koniec wojny był więzniem Mauthausen. Poświadcza to nie byle kto, bo sam Simon Wiesenthal, który twierdzi również, że Staniszewski uratował mu życie swoją opieką i dostarczaną żywnością.
Ale w dalszej relacji Wiesenthal popuszcza już mocno wodze fantazji i opisuje, jak w podzięce zaprojektował swojemu opiekunowi warszawską restaurację, o prowadzeniu której Staniszewski podobno marzył. Co prawda Wiesenthal był podobno z wykształcenia architektem, ale jak mógł projektować coś, co było już dawno wybudowane? Zaś o marzeniach Staniszewskiego pod koniec wojny w obozie koncentracyjnym nic nie wiemy.
Po wojnie Stefan Staniszewski wrócił na południowe „kresy” Warszawy. Opowieści mojej rodziny i sąsiadów wskazują, że jego pierwszym powojennym biznesem było coś w rodzaju ówczesnej dyskoteki, czyli tzw. krąg taneczny. Po prostu podium z desek, na którym odbywały się ludowe zabawy przy muzyce. Ten interes działał prawdopodobnie gdzieś w okolicy obecnego skrzyżowania Al. Sobieskiego i Al. Wilanowskiej.
W latach `50, a może jeszcze późnych `40, pan Stefan zamieszkał w podwarszawskim Imielinie, gdzie zajął się wytwarzaniem popularnych już od czasu okupacji butów zwanych drewniakami. Nie pamiętam, czy wytwarzał tylko drewniane spody (chyba tak), czy też całe obuwie.
W drugiej połowie lat `50 kupił lub uzyskał w inny sposób prawo własności do mocno zaniedbanego budynku w Pyrach.
„Baszta” otwarła swoje podwoje w 1959 roku. Wieść gminna niesie, że jej nazwa była hołdem dla mokotowskiego pułku Armii Krajowej. Być może, ale osobiście w to wątpię.
Budynek wówczas, abstrahując od jego zniszczeń i stanu zaniedbania, nie przypominał oczywiście swoim wyglądem stanu dzisiejszego. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że przypominał raczej neorenesansowe, willowe projekty Lanciego, które uchowały się na obrzeżach południowych Mokotowa, jak np. tzw. Żołta Karczma przy Al. Wilanowskiej.
Przebudowa „Baszty” była długim procesem, który zakończył się chyba dopiero gdzieś na początku lat `70. Wyszedł kicz, ale kicz, który był wówczas jedyny w swoim rodzaju i choćby przez to unikatowy. Dzisiaj nazwalibyśmy to gartgamelem, ale wtedy gargameli jeszcze nie wymyślono.
Wnętrza też były bardzo swoiste, bo eksponowanym, oryginalnym detalom architektonicznym towarzyszyły typowo gierkowskie boazerie, metaloplastyka i… korzenioplastyka. W holu restauracji stała prawdziwa, odnowiona bryczka…
Umeblowanie stanowiły sprzęty w stylu cepeliowskim, ale pochodzące raczej od tzw. prywaciarzy.
Restauracja
Kuchnia była tradycyjnie polska, ale z tzw. klasą. Jej podstawę stanowiła wieprzowina (z czasem „Baszta” dorobiła się własnej hodowli) i wytwarzane z niej wędliny i podroby. Absolutnie topowym daniem na specjalne zamówienie był pieczony w całości prosiaczek, także z nadzieniem. Zdarzały się też bażanty, raki, a podobno nawet marnowane minogi, ale tych ostatnich to nie pamiętam. Specialite de la maison była także dziczyzna.
Ale dla mnie arcydziełem była prosta kaszanka i salceson czarny, oczywiście wyrabiane na miejscu. Jeszcze w latach `80 i `90 jeździłem specjalnie po te smakołyki przed każdymi świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocy.
Pod koniec przebudowy powstał tzw. Okrąglak, budynek z bezpośrednim dostępem od ul. Łagiewnickiej, który pełnił rolę jadłodajni i „pijalni” ludowej.
Goście
Kogo tam nie było?! W złotych latach „Baszty”, które moim zdaniem trwały od połowy `60 do połowy `80, każda instytucja i każdy obywatel, którzy mieli gości z zagranicy, prowadzili ich do tej restauracji. Politycy, dyplomaci, celebryci, a obok nich, w całkowicie demokratycznym porządku, prywaciarze i badylarze, bywalcy Wyścigów Konnych oraz zwykli mieszkańcy tych południowych peryferii Warszawy.
Stałym gościem był wspomniany wcześniej Józef Cyrankiewicz, którego samochód (czarny Mercedes lub czerwony Jaguar E) często widywano na jednojezdniowej wówczas jeszcze Puławskiej. Był w „Baszcie” kosmonauta Neil Armstrong, była aktorka, Jane Fonda…
Podobno już w latach `90 stała się ona ulubionym miejscem „Pershinga”, podobno esbecy wiozący Jacka Kuronia na jakieś przesłuchanie w Warszawie spożyli tam posiłek ze swoim więzniem…
Podobno, bo w tym okresie bywałem w „Baszcie” bardzo rzadko.
Sic transit gloria mundi
Stefan Staniszewski zmarł w latach `70. Powiadano, że trafił go szlag (tj. zawał, czy też wylew), gdy dowiedział się o działającym wstecz, gierkowskim podatku od wzbogacenia. Restaurację przejęła po nim wdowa i trójka dzieci, córka i dwóch synów. Obydwaj bracia Staniszewscy zmarli w przeciągu kilku kolejnych lat w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku.
Grób rodzinny Staniszewskich znajduje się na cmentarzu w Pyrach, tak ze 200-300 metrów od „Baszty”, która ostatecznie zamknęła swoje podwoje w 2009. Pół wieku legendy, o której dzisiaj mało już kto pamięta.
Wnuczka Stefana, Julia Staniszewska, opublikowała w 2011 roku piękny album fotografii „Baszty”, uzupełniony tekstem beletrystycznym Mikołaja Łozińskiego. Opowiadanie jest fikcją literacką na motywach… ale zdjęcia to zdjęcia.
PS. Inspiracją tekstu była historia pewnego autobusu pióra @kekleszosa oraz jeden z komentarzy do niej, autorstwa @parka. Panowie w moich czasach do "Baszty"jeździło się autobusem 131, a potem także 205 ;-).
Inne tematy w dziale Rozmaitości