Siedzimy Siedzimy
256
BLOG

4. Jedziemy do więzienia, część 3, ostatnia

Siedzimy Siedzimy Polityka Obserwuj notkę 1
Ku niezadowoleniu Barbary jechałem dosyć szybko. Nie tyle chciałem nadrobić stracony czas, co po prostu byłem zmęczony i chciało mi się spać. Droga był jednak dość długa i kiedy dotarliśmy do Brzeźnicy Kartuskiej już świtało.

Ku niezadowoleniu Barbary jechałem dosyć szybko. Nie tyle chciałem nadrobić stracony czas, co po prostu byłem zmęczony i chciało mi się spać. Droga był jednak dość długa i kiedy dotarliśmy do Brzeźnicy Kartuskiej już świtało.
- Już jesteśmy? - Barbara ziewała na siedzeniu obok mnie. - Teraz dokąd? Gdzie jest to więzienie?
- Nie ma go w nawigacji - odezwał się z tyłu Marcin Lotnik.
- Nowowybudowane, to go jeszcze nie ma - odezwał się Cezary. - A może go utajnili?
- Może ten ormowiec będzie coś wiedział? - dziadek Róża szturchnął śpiącego smacznie z tyłu kierowcę. - Nic. Śpi.
Krzysztof spojrzał tylko na osobę konwojującą, która spała obok kierowy i bez słów machnął ręką.
Wpadł mi w oko bus z napisem "roboty drogowe" odjeżdżający spod spożywczaka. Zakręciłem kierownicą i ruszyłem kilkanaście metrów na nimi.
- Dlaczego? - spytała Barbara.
- Nowe więzienie, nowa droga - odparłem. - Jak się teraz buduje drogi? Trzy razy przepłaca i już po miesiącu są do naprawy.
Wyjechaliśmy z Brzeźnicy, zaraz za nią był las. Po kilkuset metrach trafiliśmy na rozwidlenie. W bok odchodziła fatalna, dziurawa droga oznaczona tablicą "Miejsce odosobnienia w Brzeźnicy Kartuskiej". Skręciłem i zwolniłem, furgonem huśtało i kołysało. Za pierwszym zakrętem w poprzek drogi stały koparka i wywrotka. W otwartym busie siedzieli robotnicy i spożywali budowlańcy i spożywali śniadanie budowlańca: dwa Żubry z małpką.
- Zatrąb - Barbara zjeżyła się na widok zablokowanej drogi. - Jak można tak parkować!
- Noże broń. To trzeba zrobić inaczej - uchyliłem okno i zawołałem do pierwszego robotnika z brzegu:
- E, majster! Gdzie jest kierownik?
- W busie, bo co?
- To dawaj go tu, bo mamy pilny interes!
Z tyłu busa wysiadł jakiś korpulentny pan w kamizelce odblaskowej i podszedł do nas.
- Co jest?
- Przejechać musimy, a nad waszym sprzętem raczej nie przelecimy - pokazałem przed siebie.
- Zjemy i was przepuścimy, gdzie się tak spieszycie?
- Do więzienia.
- Do więzienia? - kierownic podszedł bliżej i przyjrzał nam się uważniej. - Nie wyglądacie na strażników.
- Bo nimi nie jesteśmy. Jesteśmy więźniami.
- Coś takiego! - kierownik zarechotał. - Do czego to doszło! Więźniowie sami się odwożą do więzienia!
- Tak taniej.
- I co zrobią z tymi zaoszczędzonymi pieniędzmi?
Zażartowałem:
- Przeznaczą na drogi.
Kierownika bardzo to rozbawiło.
- Młody i Łysy, idźcie przestawić sprzęt. A swoją drogą - kierownik podszedł jeszcze bliżej. - Nie myśleliście żeby uciec?
- Uciec i co dalej? - wzruszyłem ramionami. - Żeby rodzinie prąd i gaz odcięli?
- Ano racja, racja - zasępił się kierownik. Spojrzał na drogę i zobaczył, że przejazd jest już wolny. Machnął ręką. Odmachnąłem i powoli potoczyliśmy się dalej. Za kolejnym zakrętem wyłonił się piaszczysty parking, a za nim długi, szary, betonowy mur. W murze była wielka brama, a obok okienko i drzwi do wartowni.
Stanąłem koło drzwi wartowni.
- Wysiadamy? - spytałem Barbary.
- Przecież nie będę wchodzić pieszo. Mieliśmy przyjechać to wjeżdżamy do środka. Jedź pod bramę i trąb!
I tak też zrobiłem.
Długo musiałem trąbić aż wreszcie wypadło kilka tęgich osób w mundurach z kolorowymi włosami. Nie mogłem sobie odmówić i kiedy tylko podchodziły bliżej dalej trąbiłem, tym bardziej, że tak śmiesznie podskakiwały. W końcu dziadek Róża się zirytował, zgarnął papiery i wyrzucił je przez swoje okno żądając głośno i dosadnie aby wreszcie ktoś otworzył bramę.
Po kilku minutach wreszcie wjechaliśmy do środka. Wysiedliśmy by rozprostować nogi, zresztą dalsza jazda był i tak nie możliwa. Auto stało na niewielkim placyku za bramą, dalej były budynki, trawniki i asfaltowe alejki, a wszystko gęste poprzegradzane siatkami i furtkami. Prawie jak na nowoczesnym osiedlu.
Zawarczał brzęczyk, otworzyły się drzwi wartowni i na placyk wyszli strażnicy.
- No wreszcie ktoś jest - Barbara wskazała wnętrze busa. - Kto weźmie moją walizkę?
- To nie hotel - burknął jeden ze strażników.
Barbara zmierzyła wzrokiem strażnika, potem płotki, i powiedziała pokazując jedną z furtek.
- Mój mąż zrobiłby lepszą.

Siedzimy
O mnie Siedzimy

Marcin Brixen. Drugi blog.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka