Alienacja władzy i alienacja narodu. Jak dwie przyczyny stały się jednym zagrożeniem polskiej demokracji.
Praca przygotowana przeze mnie na zaliczenie przedmiotu Wstęp do teorii państwa. Po zaliczeniu, postanowiłem ją udostępnić, dla szerszego grona i wszczęcia ewentualnej dyskusji.
Demokracja, ustrój polityczny, w którym o sprawach państwa większością głosów decydują wszyscy obywatele. Wielu filozofów, uczonych i polityków począwszy od lewej strony sceny politycznej, aż po prawą, za wyjątkiem skrajnych utopii politycznych głowiło się, jak poprawnie zdefiniować i wprowadzić w życie słownikowe znaczenie słowa demokracja. Patrząc na funkcjonowanie demokracji można stwierdzić, że rację ma znany polski liberał, obecnie prezes Kongresu Nowej Prawicy Janusz Korwin-Mikke. Pozwolę sobie sparafrazować jego słowa : „Jak może istnieć ustrój, w którym dwóch alkoholików spod budki ma dwa głosy, a profesor uniwersytetu ma jeden głos?” Niestety, historia uczy nas, że nie było, nie ma, (i w dalszym wnioskowaniu) nie będzie ustroju idealnego. Pojawiają się różne koncepcje : powrotu do monarchii, anarchiści po raz kolejny próbują wmówić ludziom, że brak rządu jest najlepszym rozwiązaniem. A jak jest naprawdę? Czy jest możliwość wewnętrznej naprawy polskiej demokracji? Czy są przedstawione jakieś realne alternatywy? Co muszą zrobić politycy, a co obywatele? Co robią, a nie powinni? Takich pytań pojawiają się tysiące. A odpowiedź jest krótka : mądrze rywalizować, szukać porozumienia, a przede wszystkim działać!
Państwo demokratyczne nie może funkcjonować normalnie, gdy obywatele nie interesują się, co w polityce się dzieje, a także jak swoje urzędy sprawują wybrani przedstawiciele narodu. Podobnie oni muszą się liczyć z wolą narodu.
Punkt pierwszy artykułu czwartego Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, uchwalonej przez Zgromadzenie Narodowe w 1997 roku mówi: „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.” Praktycznie rzecz ujmując władza Narodu, czyli każdego pojedynczego obywatela sprowadza się do czynnego prawa wyborczego, a tylko nieliczne jednostki korzystają z biernego prawa wyborczego.
W 2011 roku, w wyborach parlamentarnych wzięło udział niewiele ponad 15 milionów obywateli z prawie 31 milionów uprawnionych do głosowania. Świadczy to o tym, że jedynie połowa jest zainteresowana, choćby w najmniejszym stopniu tym, co dzieje się w państwie, tym kto ma jakiekolwiek szanse wprowadzić korzystne dla obywateli reformy. Art.4 pkt.1 Konstytucji nie jest realizowany przez połowę Polaków, a przecież jest ona najważniejszą ustawą w państwie.
Władza należy do Narodu, można jednak wywnioskować, iż wybory do Sejmu RP rządzą się swoimi prawami. My jedynie decydujemy, na jaką partię oddamy głos, ale to kto znajdzie się w tej części parlamentu, zależy już tylko i wyłącznie od układów w partii, czy pozycji w niej. O tym kto będzie miał największe szanse zdobycia mandatu poselskiego decyduje najczęściej jednoosobowe szefostwo partii lub grupa kilku osób skupiona najbliżej lidera. A przecież punkt drugi wyżej wymienionego artykułu czwartego mówi: „Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.” Czy więc głosujemy na partie czy na polityków, którzy mieliby reprezentować nasze poglądy społeczno – gospodarczo – obyczajowe?
W partiach istnieje zjawisko dyscypliny partyjnej, dlatego nie możemy liczyć na to, że w każdej sprawie wybrany przez nas poseł zagłosuje zgodnie w wolą ludu. Druga część tego punktu czyli bezpośredniość sprawowania władzy. Klasycznym przykładem jest oczywiście referendum, którego temat rozwinę później. Zastanawiającym natomiast jest to, o czym mówi paragraf szósty artykułu 211 Kodeksu Wyborczego: „Liczba kandydatów na liście nie może być mniejsza niż liczba posłów wybieranych w danym okręgu wyborczym i większa niż dwukrotność liczby posłów wybieranych w danym okręgu wyborczym.” Oznacza to, że nikt nie może bezpośrednio kandydować w wyborach, nawet po zebraniu wymaganej liczby 5000 podpisów, a także po zawiązaniu Komitetu Wyborczego Wyborców. Czy jest możliwe, że Kodeks Wyborczy jest niezgodny z Konstytucją? Jeśli tak, to taka sytuacja podnosi tylko rangę partiom politycznym, konkurującym z niezależnymi kandydatami. Oczywiście jest to teza do wybronienia argumentem, że gdyby każdy mógł startować do wyborów, to setki tysięcy przyszłych polityków pchałyby się do władzy. Jest to prawda, ale z polityką związane są wciąż te same postacie. W powyższej sytuacji nie można znaleźć optymalnego rozwiązania, lecz jest nim wyżej wspomniane referendum. Podnosząc ten temat, chcę go zaprezentować na podstawie kraju, w którym referendum odbywa się przynajmniej cztery razy w roku – mowa o Szwajcarii. „By przeprowadzić referendum w jakiejś sprawie potrzeba 50.000 podpisów pod wnioskiem o jego przeprowadzenie zebrane w ciągu 100 dni od publikacji wniosku. Prawo głosowania jest traktowane podobnie jak kiedyś polskie ‘veto’, inaczej mówiąc jest to hamulec dany w ręce narodu w stosunku do projektów polityków. ” Te 50.000 to około 0,6% ogólnej ludności Szwajcarii.
A jak sprawa referendum wygląda w Polsce? Artykuł 125 punkt 2 mówi: „Referendum ogólnokrajowe ma prawo zarządzić Sejm bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów lub Prezydent Rzeczypospolitej za zgodą Senatu wyrażoną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.” Wynika z tego, że naród do którego należy władza nie może sprawować jej bezpośrednio, co ewidentnie koliduje z artykułem 4. Istnieje możliwość złożenia wniosku, który musi poprzeć 500.000 obywateli mogących wziąć udział w referendum, lecz wniosek ten może zostać odrzucony przez Sejm. W listopadzie 2013 roku odbyło się głosowanie odnośnie przeprowadzenia referendum w sprawie posłania sześcioletnich dzieci do szkół. Sejm odrzucił ten wniosek, wysyłając do niszczarki ponad pół miliona podpisów. Na przybliżoną liczbę Polaków uprawnionych do głosowania 500000 to aż 1,6% społeczeństwa. Proporcja między Szwajcarią a nami jest niewyobrażalna. W Polsce w rzeczywistości zostały przeprowadzone tylko dwa istotne referenda. Pierwsze, na temat przyjęcia nowej Konstytucji w 1997 roku, drugie – w 2003 roku w sprawie Akcesji Polski do Unii Europejskiej. Wnioski referendalne zostawały odrzucane, Sejm nie zarządził żadnego. Powyższe dowody świadczą o alienacji władzy od woli narodu.
Ale czy tylko rządzący odosobniają się od rządzonych? Czy nie działa to również
i w drugą stronę? Czy to nie również i my, raz na cztery lub pięć lat pójdziemy do wyborów, sądząc, że obojętnie kto wygra i tak będzie tak samo albo zagłosuję na innych, bo to mniejsze zło, a w najgorszym przypadku odpuszczając pójście do urn?
Gdy 24 stycznia 2013 roku zmarł senator Antoni Motyczka, w okręgu wyborczym numer 73 zarządzono wybory uzupełniające. Uprawnionych do głosowania w tymże okręgu jest około 250000 obywateli, a frekwencja wyniosła nieco ponad 11%. Zwycięzca otrzymał dokładnie 7769 głosów. Jest to wynik zatrważający ze względu na ilość osób, które mogły zadecydować. Pozytywem jest jednak to, że w wyborach tych wystartowali obywatele z własnym KWW, gdyż świadczy to, że są wciąż jednostki nie identyfikujące się z żadną partią, a liczącymi się z dobrym odbiorem u wyborców.
Kolejnym jaskrawym przykładem alienacji w roku 2013 było referendum lokalne o odwołanie Prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Uprawnionych do głosowania było 1 339 615 osób zameldowanych w stolicy, udział wzięło 343 732, czyli nieco ponad 25% ludzi. Zgodnie z artykułem 55 Ustawy o referendum lokalnym z dnia 15 września 2000 roku: „Referendum jest ważne, jeżeli wzięło w nim udział co najmniej 30% uprawnionych do głosowania, z zastrzeżeniem ust. 2.”
W tak wielkim ośrodku jakim jest Warszawa nie udało się zasięgnąć opinii społeczeństwa na tak ważny temat, jakim jest urząd prezydencki, a także kto jest odpowiednią ku temu osobą, by go sprawować. W wielu programach publicystycznych, dla których przygotowywane są materiały video, czy amatorskich nagraniach spotkań znanych polityków ze społecznościami lokalnymi, spotkać możemy ich niezadowolenie wyrażane w cierpkich słowach dla nich. Lecz czy ci obywatele robią cokolwiek, by władza stała się także ich udziałem? Czy organizują się, pracują u podstaw, czy próbują prowadzić choćby lokalną działalność społeczno-polityczną? W większości przypadków niestety nie.
Na szczęście zauważyć można tendencję wzrostową zainteresowania polityką wśród młodzieży. Młodzi ludzie organizują się w wiele kół, część z nich tworzy młodzieżówki znanych partii, część tworzy od podstaw oddolne ruchy społeczne działające lokalnie.
Podsumowując można sobie zadać pytanie: Czy alienacja władzy od narodu i narodu od władzy jest zagrożeniem dla polityki?
Odpowiedź na pierwsze jest bardzo prosta. Oczywiście, że tak. Władza ta, wybrana przez naród na czas określony kadencją, dysponuje możliwością tworzenia prawa, którego muszą przestrzegać ci, którzy ją wybrali. Oznacza to, że ludzie niedecydujący się na chęć wpływania na kształtowanie polityki, sami skazują się na obowiązek realizacji czegoś, co może się okazać niezgodne z ich poglądami obyczajowymi czy gospodarczymi.
Uśmiechnięty, czasem przesadnie. Czasem przeczytam coś mądrego i się tym dzielę.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka