W pierwszej części pisałem o strategii nabycia odporności stadnej poprzez naturalne infekcje, dzisiaj chciałbym skupić się na strategii przeciwnej, czyli zamykaniu i otwieraniu gospodarki. Pierwszy potwierdzony przypadek zakażenia SARS-CoV-2 pojawił się w Polsce 4 marca 2020 roku. Tydzień później polski rząd rozpoczął wprowadzanie daleko idących restrykcji. I Zamknięcie trwało przez kilka tygodni, w jego wyniku udało się ustabilizować liczbę dziennie raportowanych zakażeń na poziomie średnio 300-400. O ile odniosło to efekt zahamowania przyrostu liczby zachorowań, o tyle było również wyjątkowo kosztowne. Przed pandemią budżet centralny państwa na rok 2020 miał nie zawierać deficytu, po nowelizacji deficyt został ustalony na poziomie 109 mld zł. Gdy dodamy do tego deficyty z innych miejsc takich jak Polski Fundusz Rozwoju, sumaryczny deficyt finansów publicznych za rok 2020 wyniesie 200-300 mld zł, czyli ponad 10% PKB. Mimo, że latem, po poluzowaniu restrykcji, liczba zakażeń nadal przyjmowała wartości trzycyfrowe, wraz z nadejściem jesieni zaczęła bardzo szybko rosnąć, osiągając poziomy do nawet 27 tysięcy w listopadzie. W rezultacie zaczęto przywracać restrykcje, między innymi zamknięcie restauracji czy siłowni. Rząd zaplanował że w razie gdyby tygodniowa średnia przekroczyła 70 zakażeń dziennie na 100 tys. mieszkańców to wprowadzi "Narodową kwarantannę", czyli II Zamknięcie. Widzimy więc, że strategia polegająca na pulsacyjnym zamykaniu i otwieraniu gospodarki jest wyjątkowo kosztowna i nieefektywna, gdyż po kilku miesiącach od jej zastosowania znajdziemy się w punkcie wyjścia. Czy da się jednak stawić czoła koronawirusowi w sposób możliwie mało kosztowny i jednocześnie stosunkowo efektywny? Doświadczenia państw takich jak Singapur czy Korea Południowa wskazują, że tak.
Ciąg dalszy nastąpi...
Inne tematy w dziale Rozmaitości