Oczywiście, przyrzekam , że nie zamierzam trzymać się chronologii wg. tytułu. Albowiem na początku było słowo.Skądinąd moje , zatem bez szczególnego podniecenia, proszę.
Pod koniec lat 80-tych, gdy było wiadomo , że pseudokomuna nijak ma się do przyszłości i lektorzy KW kompartii na wyprzódki organizowali pielgrzymki ( tfu , nazywano to wycieczkami) na Jasną Górę , gdzie wewnątrz murów w pocie czoła wyjaśniali gnomom symbolikę metalowgo kura , ale gdy jeszcze nikt nie myślał poważnie o zbijaniu jakiegoś okrągłego stołu , chociaż "poziomki" już szalały po kraju, otóż wtedy właśnie nawiedził moje okolice przezacny zespół pieśni i tańca "Kopaniciary" ( górnicy) , ze Słowacji , będacej wciąż w składzie Czechosłowacji , pod przewodnictem prezydenta generała - nomen omen - Svobody Ludwika ,albo jakoś tak. Tak strasznych szczegółów nie pomnę , bom stary. O zespole słowackim mogę wyrazić się krótko : był równie amatorski , jak te, reprezentujące uczenie polskie w latach 70-80. Tak w moim pojęciu , jak i innych postronnych , ansamble był full-wypas. Nijak nie pasujący do przaśnej rzeczywistości naszych kapel rodem z KGW. Moja rola, wyznaczona przez odnośne kulturnaczalstwo była - być cicerone gości. Tylko z dwóch powodów : znałem internacjonalny pidżin ówczesny , tj. j . rosyjski z akcentem niewątpliwie wpadającym w ucho, znałem środowiska i ludzi , do których z wizytami jechaliśmy , a co najważniejsze - potrafiłem z należytą powagą podejść do sprawnej organizacji "bankietnogo komanda". Pojechaliśmy tym słowackim , wypełnionym po brzegi autobusem , do Gryfina, a potem do Pyrzyc.. Po etapie zachodnio-pomorskim , Słowacy mieli nawiedzić piękną Pyrlandię ,ale ja nie o tym.
W pyrzyckim domu kultury rządził Artur. Gdybym rzekł , że był to mój przjaciel , nadużycie bym popełnił. Dobry znajomy , charyzmatyczny - mówiąc dzisiejszym slangiem - menager kultury , znakomity muzyk , znawca etnografii. On-ci wykreował w Pyrzycach - małym mieście - międzynarodowe spotkania z folklorem ,które z powodzeniem odbywały się, i - pięknie, aż wreszcie ministerstwo zapodało ,że więcej na realizację celu , grosza subwencji nie da i nie dało. Za jakiś czas pojawił się kołobrzeski "Interfolk" ; niby to samo ,a jednak pełna komercja. Ale ja nie o tym.
Dyrektor Artur ( ciekawe ,czy żyje) , wrzucił w swoje środowisko - zauważ DIVINO, bo to Twoja działka- fantastyczną ideę REIMPLANTACJI kultury i obyczaju kaszubskiego. Piszę dużą literą o tym pomyśle ,albowiem w latach 80-tych , była to rzecz nadzwyczajna. Znaczyło to ,że Pyrzyczanie mieli uzyskać krok po kroku , potrzebę jedności i identyfikacji z Kaszubszczyzną. Byłem świadkiem wizyt kaszubskich , kiedyś nawet miałem przyjemność uczestniczenia w panelu dyskusyjnym między animatorami kultury z Kaszub, Pyrzyczanami , a przestawicielami polskiej etnologii. To nie były łatwe rozmowy , bowiem np. etnografowie nasi twierdzili i czynią tak nadal , że żadnego żywego folkloru w Polsce już nie ma , bo pomarł-był , zastąpiony folkloryzmem , co oznacza różnicę taką, jak między meblem stylowym , a stylizowanym. Byliśmy u Artura w momencie, gdy pełen zapału , wierzył w powodzenie przedsięwzięcia ; miał za sobą lokalną władzę i przychylność środowiska, ciepło witającego możliwość nauki języka Wenedów. Tak , Wenedów, bo są Kaszubi i Słowińcy bezpośrednimi potomkami mitycznego ludu , który zasięgiem swych wpływów, obejmował obszar od Gdańska i Truso / Elbląg/ , po Złotą Vinetę ( Jomsborg , Wolin ) , czyli jakby nie patrzeć - naszą nadbałtycką Troję , w której przeważnie w pokoju , współżyli Słowianie, Skandynawowie , być może nawet Celtowie, którch niedobitki znajdujemy jeszcze - w Szlezwiku-Holsztynie. Powiadają inni : władztwo Wenedów ( Vendów) , rozciągało się po Łabę. Coś podobnego i na rzeczy ,miał Artur na myśli pragnąc , by współcześni Pomorzanie posiedli drogą świadomego wyboru , tożsamość kaszubską . Wenedyjską. Miał to być zaczyn większego procesu. Minęły już prawie lat trzy dziesiątki ; nie wiem , czym zakończył się eksperyment arturowy , podejrzewam jednak ,że narastającym oporem materii.
Drugi nocleg wypadł nam w Domu Marynarza , w Szczecinie, koło Goleniowa. Odano nam do spania dużą , zbiorową salę ; mieściła zapewne dwadzieścia kilka prycz, tam nazywanych kojami , w dwóch rzędach i pomniejsze pomieszczenie. Gdyśmy się upchali , przyszedł czas na wieczorne , słowacko-polskie , rodaków rozmowy. Flaszeczki krążyły , kapela zespołu z grupą śpiewaczą , zaczęła zaimprowizowany koncert. Okazało się ,że sekcja taneczna także śpiewa i to jak ! Na głosy ! Odgłos muzyki rozszedł się po obiekcie i niebawem otworzyły się drzwi wejściowe, i w progu stanęła maleńka starowinka niezwykle na oko wiekowa, której buzia ,składała się z uśmiechniętych zmarszczek. - Czy mogę przycupnąć na chwilę i posłuchać, bo pięknie grają ? - zapytała i weszła do środka z pewnością typową dla rezydentki. Ubrana w koszulinę do kostek i pocerowany , wytarty szlafrok. Posadziliśmy babulinkę na środkowej koi , a ona zaanonsowała się , samodział. Była przerwa na kolejną kolejkę , gdy powiedziała głośno i wyrażnie : - Ja jestem STRZYKWA MORSKA ! - - Kto ? - zapytaliśmy polskimi , nielicznym usty. - Strzykwa Morska - powtórzyła dodając : - To ja napisałam " Pod żaglami Zawiszy" - Słowacy , jasna sprawa , niczego nie zrozumieli z całej sytuacji , ale bardzo krytycznie spoglądali na tę jejmość w szlafroku i bamboszkach. -Spokojnie - rzekła dobitnie - Przepraszam za mój wygląd. Wybaczcie; ja już nie jestem seksualny obiekt. - I zaniosła się śmiechem , bardzo rada z siebie. Tak poznałem osobiście , choć epizodycznie , autorkę najpopularniejszej , oryginalnej polskiej szanty :
Tekst i muzyka: Maria Bukarówna i Zawiszacy ----------------------------------------------------------
Pod żaglami "Zawiszy"
Życie płynie jak w bajce,
Czy to w sztormie, czy w ciszy,
Czy w noc ciemną, dzień jasny.
Kiedy grot ma dwa refy,
Fala pokład zalewa,
To załoga "Zawiszy"
Czuje wtedy, że pływa.
Więc popłyńmy raz jeszcze
W tę dal siną bez końca,
Aby użyć swobody
Wiatru, morza i słońca.
Białe żagle na masztach -
To jest widok mocarny,
W sercu radość i siła,
To "Zawisza" nasz "Czarny".
Kim była Maria Bukarówna ? Chyba nikim i znikąd , bo nawet pełen treści internet , milczy na temat tej osoby. Wiadomo , że napisała utwór po zakończonym na jachcie "Grażyna" , rejsie z żeńską drużyną harcerską "Żabki". W tym rejsie była bosmanem ; rzecz miała miejsce w 1935 roku , to wszystko. Pierwotny więc tekst miał tytuł "Pod żaglami Grażyny" , ale rzecz spodobała się nadzwyczajnie harcerzom z "Zawiszy" , zatem beztrosko go przejęli , nieco zmieniając sam tekst.
Kim była autorka ? Nie mam-na razie- nic więcej. Skąd pochodziła, co robiła przez całe długie życie, co stało się z jej osobistą, trzymaną w Domu Marynarza , prywatną kroniką ? Zapewne umarła tam , jako dożywotnia rezydentka. Gdzie spoczęła ? Może powinni się tym zainteresować szczecińscy blogerzy.
Szukałem czegoś na temat familii Bukar. W którymś z almanachów, wymieniona jest ,jako znamienity , litewski ród , wywodzący się od XI wieku , z Kastylii. Podobno skoligaceni byli z możnymi Anglii i Francji. Ostatni zapisek pochodzi z 50-tych lat XIX wieku.
Zapętlona w tytule opowieść - zamknięta. Tym razem bez pointy. Pozdrawiam Czytelników.
Dodałem link :
http//weneda.net/
Inne tematy w dziale Kultura