Polemizować z Ernestem Skalskim jest niezwykle ciężko. Po pierwsze, z tego względu, że jest to pisarz przedni, więc krzyżowanie piór z kimś takim jest ryzykowne. Po drugie, dalece odległe od moich poglądy p. Skalskiego sprawiają, że średniej wielkości polemika z nim to w zasadzie tekst o rozmiarach noweli. Jednak ostatni salonowy wpis byłego wykidajły „Gazety Wyborczej” („Komentarz prasoznawczy”) zmusił mnie do wysmarowania kilku zdań.
*
Z całości tekstu Skalskiego wybrzmiewa nuta wielkiego usprawiedliwienia dla bardzo podłego zachowania wydawców „Rzeczpospolitej”, którzy dyscyplinarnie wyrzucili z pracy osoby biorące (lub nawet i nie biorące) udział w powstaniu tekstu „Trotyl na wraku tupolewa”. Tekst „Komentarz prasoznawczy” powstał w 2012r., prawie dokładnie w piątą rocznice powołania rządu Tuska, wielokrotnie zachwalanego przez Ernesta Skalskiego i jego środowisko. Gdyby powstawał w roku 2006r., a był reakcją np. na wyrzucenie przez ówczesnego prezesa TVP – Bronisława Wildsteina – któregoś z „zaprzyjaźnionych” dziennikarzy, zmieniłby się nie do poznania.
Skalski zaczyna tak: „Wolność słowa nie polega na tym, że każdy może napisać co chce w każdej gazecie, lecz na tym, że każdy, za swoje pieniądze, może posiadać gazetę jaką chce. Jest wtedy jej właścicielem – wydawcą i korzysta z wolności publikowania w niej tego co chce”. I już na samym początku mamy zdanie, które samo w sobie kryje głęboką nieprawdę. Ale o tym za chwilę. Zacznijmy od rozwinięcia myśli „publicysty [który] czyta i pisze”; „Jeśli więc właściciel »Rzeczpospolitej«, na podstawie dobrowolnej umowy zatrudnia dziennikarza, to ten drugi za pieniądze tego pierwszego ma się stosować do jego wymagań. Podobnie jak pracownik General Motors w Gliwicach, nie może się brać za części do Citroena, jeśli zakład ma robić Ople Astra.”
Szkoda, że porównania tego Skalski nie wykreował w ten sposób: „Jeśli więc właściciel Kliniki Neurologicznej na podstawie dobrowolnej umowy zatrudnia lekarza, to ten drugi za pieniądze tego pierwszego ma się stosować do jego wymagań”. Podobnie zdanie: „Media, jak wszystkie inne przedsiębiorstwa, żeby istnieć i funkcjonować muszą na siebie zarobić.” z pewnością lepiej brzmiałoby tak: „Szpitale, jak wszystkie inne przedsiębiorstwa, żeby istnieć i funkcjonować muszą na siebie zarobić”. Jeśli więc właściciel kliniki – pociągnijmy te wątek – zakaże leczenia ubogich, bądź niezadbanych pacjentów – to lekarz, uzależniony umową cywilnoprawną, miałby odmówić leczenia takiego kogoś? Przecież lekarz ma dla szpitala zarabiać, bo Primum non faciens damnum (tak to szło panie Erneście, prawda)?
Coś w tak przedstawionym zdaniu nie pasuje, coś brzmi pretensjonalnie. Skalski chciałby, aby dziennikarz był podobnym zawodem, co mechanik, a niechcący – tak bywa! – wychodzi mu, że dziennikarz najlepiej się czuje wtedy, gdy przy okazji jest też prostytutką w swoich fachu (robi zręcznie zadaną pracę i pokornie wyciera buzię już „po”).
*
Nie ma racji Skalski. I w rozumieniu istoty zawodu dziennikarskiego, ani w swojej pokracznej definicji wolności słowa. Wolność słowa (a za nią wolność prasy) to konstytucyjna wartość, stojąca na przedzie przed innymi prawami i swobodami. Bez niej wszelkie inne są fikcją, bez niej funkcjonować nie mogą. Bez wolności słowa i wolności prasy, nie może istnieć prawo obywateli do rzetelnej kontroli organów państwowych, czy chociażby ich prawo do informacji o sferze publicznej. Dziennikarz to zatem ktoś więcej, niż tylko mechanik w „Dżeneral Motors”. Tym samym, o tym co zrobić z dziennikarzem niepokornym, który w interesie publicznym, a wbrew wydawcy, stara się dociec prawdy, powinno się oceniać nie przez pryzmat finansowych interesów wydawcy, ale właśnie przez wzgląd na interes publiczny i stojące za nim konstytucyjne wartości. Należy się zatem dziennikarzowi szczególna ochrona na gruncie wartości i zasad konstytucyjnych, odpowiednia do rangi tego wolnego zawodu oraz jego roli społecznej (która jest – umówmy się – kapkę donioślejsza, niźli rola mechanika). Swoją drogą to pokraczne, by tak ważkie dla liberalnej demokracji wartości konstytucyjne Skalski cenił sobie niżej, aniżeli jednostkowy interes majątkowy pana H.
Śmiem twierdzić, że gdyby podobne wydarzenie (co tzw. sprawa trotylu) miało miejsce w czasach rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR, Skalski piałby w inne tony i nie krył swojego oburzenia, że niewygodni dla rządu dziennikarze są usuwani ze swoich miejsc pracy. Taka sytuacja oczywiście nigdy się nie wydarzy (w III RP jeśli już kogoś wyrzuca się z pracy, to tylko dziennikarzy prawicowych). Przypomnijmy teatrzyk Ewy Milewicz, która w proteście przeciwko nowej ustawie lustracyjnej zamierzała w 2007r. oddać Prezydentowi Kaczyńskiemu przypięte ordery i sprowokować karykaturalny akt męczeństwa, w postaci porzucenia pracy w gazecie; wszystko, aby tylko nie składać wymaganego nową ustawą oświadczenia lustracyjnego i zrobić na złość Kaczorom (ostrze wczorajszej notki Skalski również wymierza w prezesa PiS-u). Pamiętam również w tamtym czasie postawę prof. Sadurskiego, który rozdzierał szaty nad łamaniem procedur demokratycznych przez rząd PiS (nie wiem czy chodziło wtedy o areszt dla doktora G, czy inny aspekt „zagrożenia dla demokracji”) tylko po to, żeby w pięć lat później słowem nie zająknąć się nt. kolejnego ograniczania swobód obywatelskich przez rząd PO-PSL i prezydenta Komorowskiego. Widzimy więc, że do Skalskiego dobrała się mutacja dobrze znanego wirusa. We wczorajszej notce „publicysta [który] czyta i pisze” dosłownie staje na głowie, dwoi się i troi, aby tylko uzasadnić haniebne zachowania pana H. Gdyby mógł Skalski zaprzeczyłby wczoraj prawu grawitacji, tak dobrze szło mu układanie kolejnych piramid bredni i absurdów. Dało się wyczuć jakąś permisywną rozkosz ze świadomości, że kolejny dziennikarski adwersarz pożegnał się z pracą, a w mainstreamie płyną już prawie tylko słuszne przekazy.
*
Jarosław Kaczyński, mówiący o zagrożeniu dla wolności słowa, doskonale wszystkie opisane wyżej, a bagatelizowane przez Skalskiego niebezpieczeństwa dostrzega. „Rzeczpospolita” jest/była w zasadzie ostatnim prawicowym bastionem, którego w minionych latach nie udało się spacyfikować. Jak widać, na tyle przeszkadzającym władzy, że potrzebne były rok temu aż bezpośrednie naciski na angielskiego większościowego udziałowca, aby ten pozbył się pakietu akcji spółki „Presspublica”, a teraz – nocne spotkania wydawcy i rzecznika rządu – aby wywalić z redakcji nie pasujących wierchuszce dziennikarzy. W uzupełnieniu trzeba dodać, że sytuacja ta byłaby niemożliwa, gdyby środowisko dziennikarskie nie było tak bardzo rozproszone i posiadało silny samorząd, taki chociażby, jaki posiadają lekarze, prawnicy, czy architekci. Obawiam się jednak, że takowy może nigdy nie powstać, jeśli w przestrzeni publicznej głos będą mieli ludzie, widzący wykonywany przez dziennikarzy zawód w kategoriach fachu samochodowego mechanika.
„Optymalna sytuacja – pisze Skalski – to pluralizm medialny, gdy funkcjonują gazety (i inne media) owszem, uzależnione, ale od różnych grup odbiorców, o różnym poziomie intelektualnym i z różnymi poglądami politycznymi”. Pozostaje się jedynie zapytać, czy odbiorców „Rz” ktokolwiek kiedykolwiek się pytał, czy chcą, aby ich gazeta została przeprofilowana i pozbawiona prawicowego rytu? O jakim pluralizmie mówimy, skoro czy to w stosunku np. do red. Durczoka – podającego do wiadomości publicznej niesprawdzone wiadomości a’la „jak nie wyląduję to mnie zabije!”, czy dziennikarzy „Wyborczej” zmyślających wersję per „tak lądują debeściaki”, bądź red. Najsztuba, mieszającego swego czasu senatora Kerna z błotem i rujnującego temu politykowi życie prywatne i rodzinne, wydawcom nawet przez myśl nie przeszło, by wyciągać konsekwencje za publikację wyssanych z palca informacji?
Tymczasem Cezarego Gmyza potraktowano z najwyższą surowością, śmiem twierdzić, że nawet gorzej niż kryminalistę. Przestępcę, którego chce się podać karze, bada się pod kątem zamiaru, motywacji, dotychczasowego stylu życia, warunków osobistych i majątkowych; jeśli można wymierza się mu karę w zawieszeniu. W przypadku Gmyza zastosowano sankcję tak surową, że próżno podobnego przypadku szukać pośród podobnych historii wolnego dziennikarstwa w Polsce po 1989r.
*
Tym się właśnie cechuje Polska Tuska A.D. 2012, że nie ma w niej już obrońców praw człowieka, którzy wiosną 2007r. tak donośnie ryczeli na aresztowanie lekarza z pięćdziesięcioma zarzutami łapówkarskimi i jednym o nieumyślne pozbawienie życia. Dzisiaj nikt, łącznie z Ernestem Skalskim, nie przekonuje, że ograniczanie konstytucyjnych swobód i wycinanie opozycyjnej prasy to zagrożenie dla demokracji. Wykreowany przez nich wówczas demon Kaczyńskiego, demon autorytarnego tyrana, który „chce podpalić Polskę”, urzeczywistnił się – również przy wydatnym wsparciu postaci takich, jak p. Skalski – w Donaldzie Tusku.
Ale gdyby kto się Ernesta Skalskiego pytał, czy aby cała ta sytuacja to nic innego, jak tylko plucie w twarz, jestem spokojny, że odpowiedziałby, że nie; że spokojnie – to tylko deszcz pada.
"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)"
kard. Stefan Wyszyński
sed3ak na Twitterze
Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro!
"The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature".
Abraham Lincoln
"Virtù contro a furore
Prenderà l'armi, e fia el combatter corto;
Che l'antico valore
Negli italici cor non è ancor morto".
Francesco Petrarka
Polecam:
"Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka