Sed3ak Sed3ak
921
BLOG

Co wolno "Gazecie Polskiej" to nie "Rzeczpospolitej".

Sed3ak Sed3ak Polityka Obserwuj notkę 9

Moja notka ze środy („Wróblewski uczy honoru”), wywołała pośród blogerów sporo kontrowersji; zwłaszcza po tej prawej stronie salonu24. Dało się np. wyczytać, że zachowanie red. naczelnego „Rzeczpospolitej” nie jest zachowaniem honorowym, tylko zwykłym tchórzostwem. Albo, że wycofanie się Wróblewskiego z sensacyjnych informacji o trotylu na wraku Tu154M było rejteradą, w sytuacji w której tak naprawdę materiały wybuchowe przecież znajdują się na resztkach samolotu, leżącego od 10 kwietnia 2010r. w Smoleńsku, bo wykazały to inne badania.

Tymczasem, przyjrzyjmy się sprawie z innej strony. W dalszym ciągu nie uważam, że informacja prasowa, którą we wtorek rano zaserwowała nam „Rzepa” jest nieprawdziwa. Tylko, że… no właśnie. Przy wersji z trotylem na wraku tupolewa w dalszym ciągu obstaje „Gazeta Polska”; powołuje się ona m.in. na relację jednego z krewnych ofiar katastrofy (Stanisława Zagrodzkiego), który zlecił laboratorium w Stanach Zjednoczonych zbadania pod tym kątem materiału przywiezionego samodzielnie z miejsca katastrofy.

Prawdą jest również, że z konferencji prokuratury z tego samego dnia bardziej wynika asekuranctwo, niż kategoryczne zaprzeczenie faktom, opisanym przez Cezarego Gmyza. Powiem więcej, w starciu prokuratury z dziennikarzem śledczym „Rz” daję wiarę temu drugiemu; jak przyznaje uczciwie Gmyz, w czterech źródłach weryfikował on zdobyte wiadomości. Podobno jednym z nich był/jest Prokurator Generalny (co wskazywałoby na to, że Gmyz czerpał bezpośrednio ze źródła, pomijając wojskowych prokuratorów). Uprawnioną jest teoria, że pewne informacje dot. wyników badań próbek pod kątem obecności materiałów wybuchowych śledczy przekazali wprost do Prokuratury Generalnej; jest ona – zgodnie z ustawą i ustrojem – zwierzchniczką wojskowej prokuratury okręgowej. Niewykluczone więc, że prokuratorzy wojskowi nie mieli wiedzy w temacie czegoś, o czym Gmyz mógł wiedzieć bezpośrednio od ich przełożonych. To w jakimś stopniu tłumaczyłoby przedwczesne i dość nerwowe zakończenie wtorkowej konferencji prasowej przez prowadzących śledztwo smoleńskie; wskazywałoby to na fakt, że nie wszystkie puzzle w ich układance do siebie pasują. Być może – jak głoszą inne plotki – prokuratorzy dostali zakaz informowania mediów o wynikach przedmiotowych badań; albo – to z kolei niepotwierdzona informacja ze swoich źródeł – prokuratorzy boją się wyjawiać czegokolwiek, gdyż nacisk polityczny na śledztwo jest tak duży, że racjonalnym zachowaniem jest jedynie cedzenie słów, bądź po prostu - milczenie?

Problemem jest coś zupełnie innego, a czego prawicowi blogerzy zdają się nie chcieć zrozumieć. Informacja (i to taka!) podana przez cieszącą się renomą, profesjonalizmem i tradycją „Rzeczpospolitą”, to trochę coś innego, niż news podtrzymywany przez „Gazetę Polską”. Ta druga (przypomnijmy, cały czas pozostając przy wersji z zamachem, trotylem itp.) ma starannie przyczepioną łatkę biuletynu propagandowego PiS-u (nie, żeby jakoś z tym stereotypem „GP” specjalnie walczyła). W kwestii smoleńskiej „Gazeta Polska” podaje wiele newsów, popełniając kardynalne dla dziennikarstwa błędy: miesza informację z opinią oraz przytacza niezweryfikowane w innych źródłach doniesienia (co nie znaczy, że w większości okazują się one nieprawdziwe!). W jakiś czas temu gazeta ta prawie doszczętnie się skompromitowała, pisząc o tym, że jeden z borowców jakoby przeżył katastrofę i w niedługo potem wykonał telefon do żony, opisując jej przy tej okazji jakieś dantejskie sceny, które – po raz kolejny: jakoby – miały się dokonywać 10 kwietnia w Smoleńsku.

„Rzeczpospolita” to zupełnie inna marka. Informacja podana przez nią szybko rozeszła się po Europie i dalej; weszła do czołówek dzienników zachodnich. Smutna (dla niektórych) prawda jest taka, że news podany przez „Rz” przechodzi dalej, niż ten przechwycony przez „GP”. I taka jest wymierna wartość uszczerbku dla wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej po „sprawie trotylu”.

Posmoleńscy szydercy już dzisiaj przepychają proch w armatach, szemrają słowem i kują oręż szyderstwa. A – jak genialnie zauważył Giz z Trójmiasta – wystarczyło, żeby w tytule internetowego artykułu „Rz” dodać pytajnik. Było, minęło, ale za błędy się płaci. Zwłaszcza przy tak nieprzychylnie nastawionych mediach, służbach specjalnych, politykach i społecznej polaryzacji.

Ktoś może powiedzieć, że zagranie szefostwa „Rzeczpospolitej” z wtorku było jakimś trójstopniową intrygą; Wróblewski, żeby „odpalić” Kaczyńskiego, działając z polecenia skoligaconego z władzą Hajdarowicza, podpuścił Gmyza do naskrobania nierzetelnego artykułu, a potem się go wyparł i rzucił na spalenie mediom. Można, ale potraktujmy to jako ciekawą, ale jednak tylko – political fiction.

Wydaje mi się, że ciśnienie, jakie na red. naczelnego poszło ze strony zarządu „Presspubliki”, było po prostu za wysokie. Jakby pogrzebać głębiej, to przecież ludzie w zarządzie wydawcy „Rz” też nie są postaciami z platońskiej jaskini i funkcjonują przecież w konkretnych warunkach politycznych. Nie wierzę, że Ktoś Ważny nie zadzwonił do szefów Wróblewskiego i nie wykonał perswazyjnej rozmowy sprawdzającej.

I jeszcze jedno; paru blogerów komentując mój ostatni wpis, nie rozumiało, dlaczego zachowanie Wróblewskiego uważam za honorowe. Odpowiedzi jest kilka; w pierwszej kolejności, to kwestia zwykłej przyzwoitości i odpowiedzialności. Jeśli sprawuję tak ważną i prestiżową funkcję, jak redaktor naczelny poczytnej gazety, to konsekwencję ujawnienia informacji o takim ładunku politycznym (uściślijmy: ostatecznie niepotwierdzonej!), biorę na własną klatę. Po drugie, zachowanie Wróblewskiego, nieponoszącego odpowiedzialności za dym z wtorku, porównywalne byłoby z zachowaniem zwykłego łajdaka, który wystawił swojego najlepszego dziennikarza tylko po to, żeby po aferze utrzymać się na stołku, spokojnie patrząc jak tamten dogorywa.

Owszem, można zarzucać naczelnemu „Rzepy”, że gdyby zachował więcej konsekwencji, albo wykazał twardsze jaja, to nie byłoby powodów ukręcać news’a nie aż tak dalekiego od prawdy. Tak, ale głoszący te tezy katoni, nie zważają na to, że nie wszystko to, co pisuje się w gazetach zależy od redaktora naczelnego. Dużo do powiedzenia mają również wydawcy oraz politycy (co jest tajemnicą poliszynela). Wróblewski zachował się przyzwoicie; wygładził news’a ale ostatecznie się z niego nie wycofał. Zaznaczył, że na jego potwierdzenie trzeba poczekać, a więc do tego czasu „nie wolno grać emocjami” rodzin ofiar. A widząc co dzieje się z Cezarym Gmyzem, jak niesłusznie plami się jego dorobek zawodowy, postanowił oddać się do dyspozycji Góry.

Gdyby politycy w Polsce w podobny sposób definiowali honor, to chociażby w sprawie smoleńska większość Polaków nie musiałaby się czuć jak po mentalnym gwałcie.

Sed3ak
O mnie Sed3ak

"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)" kard. Stefan Wyszyński sed3ak na Twitterze Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro! "The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature". Abraham Lincoln "Virtù contro a furore Prenderà l'armi, e fia el combatter corto; Che l'antico valore Negli italici cor non è ancor morto". Francesco Petrarka Polecam: "Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka