Sed3ak Sed3ak
1381
BLOG

Mafijny proceder, czyli jak refundowano leki

Sed3ak Sed3ak Polityka Obserwuj notkę 19
Wydaje się, że protest lekarzy w końcu dobiegnie końca. Po wielotygodniowych negocjacjach rząd ugiął się przed postulatami tego środowiska. Jak jednak zadeklarował premier Tusk „istota ustawy pozostaje niezmienna”. Można powiedzieć, na całe szczęście. Bowiem zmiany wprowadzone nową ustawą o refundacji leków kończą z pewnym przestępczym procederem, spłodzonym jeszcze pod rządami trójprzymierza SLD-UP-PSL, na którym państwo traciło grube miliony złotych. Kończy z procederem, którego nie powstydziłyby się najbardziej mafijne syndykaty.
 
O czym mówię? Zadałem sobie trudu i porozmawiałem z kilkoma zaprzyjaźnionymi farmaceutami, prowadzącymi małe, ale własne apteki. Wszyscy, jak jeden mąż stwierdzili, że dotychczasowy system refundacji był jawną kradzieżą publicznych pieniędzy, procederem wyłudzającym od państwa ogromne kwoty, na którym najwięcej zyskali… No właśnie. Aby wszystko zrozumieć, aby dowiedzieć się dlaczego był tak wielki opór środowiska lekarskiego i części aptekarskiego przed wprowadzeniem przejrzystych zasad refundacji należy cofnąć się do początków. O kilka lat wstecz.
 
Σ
 
Jest listopad 2002r. Sejm uchwalił właśnie nowelizację ustawy o ubezpieczeniach zdrowotnych, wprowadzając tym samym projekt tzw. leków za złotówkę. Jej twórca – minister Mariusz Łapiński – deklaruje, że obywatele w końcu będą mogli kupować leki tanio. System jest prosty. W wyniku zmian ustawowych tworzyć się zaczną sieci aptek, które przez odpowiednio wysoki poziom zamówień refundowanych specyfików w hurtowniach medycznych, będą mogły stosować promocję; schodzić z marży do przysłowiowy grosz. Za resztę ceny leku dopłaci państwo. Szczytne założenia. W końcu pacjent był zawsze na celowniku władzy. Mija kilka lat, proceder kwitnie. Ktoś na tym zyskuje, ktoś traci. Wielkie korzyści czerpią przede wszystkim sieci aptek, za którymi stoją podmioty z wielkimi pieniędzmi. Masowe wykupywanie leków refundowanych w hurtowniach sprawia, że detaliczną cenę sprzedaży ustawiają one na symbolicznym groszu. Co im szkodzi, skoro różnicę dopłaca państwo, dopłacamy my wszyscy. W jakimś sensie zyskują pacjenci. Jeśli przyjmiemy, że ktoś, komu kradnie się rzecz wartą 200zł, a potem odsprzedaje za 50zł jest o do przodu o wartość odzyskanej rzeczy… to tak, taki ktoś też zyskuje.
 
Ale tajemnica procederu ma kilka warstw. Najciekawsze akty owego spektaklu rozgrywają się w zaciszu gabinetów lekarskich, na spotkaniach przedstawicieli hurtowni farmaceutycznych i tzw. spotkaniach promocyjnych. Tworzy się swoisty trust. Porozumienie lekarzy, aptek sieciowych i hurtowni. Te ostatnie, za odpowiednio wysokie zamówienie środków refundowanych gotowe są schodzić z ceny. Apteki sieciowe, z racji wielopodmiotowości mogą sobie na taki układ pozwolić, obracają w końcu nie lada groszem. A lekarze? W tym szkopuł. Trzeba ich jakoś przekonać. Namówić do wypisywania recept na leki. Ale nie takich standardowych recept, do jakich predestynuje ich wykonywany zawód. Chodzi o recepty specjalne, do których doczepiona jest karteczka z napisem „kupić w tej i tej aptece”. Rzecz jasna, w aptece sieciowej.
 
Rusza więc, finansowana za pieniądze koncernów farmaceutycznych, machina szkoleń, spotkań motywacyjnych, programów lojalnościowych i innych. Mechanizm dopuszczalny na wolnym rynku rozsiewa się nagle na rynek zdrowia publicznego. Lekarze po „wycieczce szkoleniowej”, zorganizowanej przez koncerny w najlepszym do chłonięcia wiedzy miejscu – na Majorce, na Wyspach Kanaryjskich, w Hiszpanii – zaczynają wstawiać do recept opisywane załączniki. Koło się kręci, system się domyka. Hurtownie, wiedząc że na towary (tj. leki refundowane) będzie popyt, schodzą dla „luksusowych” klientów z marży. Lekarze, zachęceni „spotkaniami motywacyjnymi” i „nagrodami lojalnościowymi” chętnie wypisują „recepty z karteczką”, napędzając tym samym popyt. A na końcu zostają sieci aptek, którym zgodne współdziałanie koncernów, hurtowni i lekarzy nabija portfel. Z publicznych pieniędzy.
 
Σ
 
Piszę o sieciach aptek, tak jakby zwyczajne małe apteki, niekiedy z nie więcej niż dwoma, trzema pracownikami, nie mogły do panujących reguł się dostosować. Otóż to – nie mogły. Pytam zaprzyjaźnioną kierowniczkę apteki o możliwość negocjacji cen leków w hurtowni. – Możliwości były, ale przy zamówieni 50, 60 opakowań. Nie mogłam sobie na to pozwolić, w momencie gdy miesięcznie „schodziły” 2-3 opakowania danego leku – przyznaje. A kto to mógł? Na tak obfite zakupy mogły pozwolić sobie tylko duże podmioty, skupione w sieć. Zapyta ktoś, cóż w tym złego, że duże przedsiębiorstwa zrzeszone w grupy aptek wykorzystały okazję i zdziesiątkowały tym samym rynek leków?
 
Pomijam już tak istotny szczegół, iż zasady polityki państwa, w tym polityki tworzenia prawa, powinny być równe dla wszystkich graczy rynkowych. Tak, by konstytucyjna zasada wolności gospodarczej i równorzędności praw, była zachowana. Ten mechanizm wyraźnie premiował duże podmioty, przy jednoczesnym dyskryminowaniu małych aptek. Zapyta ktoś, cóż nas obchodzi martyrologia drobnych przedsiębiorców, w tym wypadku prowadzących apteki? Przecież nie o same apteki tutaj chodzi? Na końcu pozostaje pacjent. Apteki zrzeszone w sieć za swój target obierały przede wszystkim większe miasta, gdyż w metropoliach mogły najwięcej zarobić. To w te obszary leki refundowane trafiały w największej ilości. Tymczasem, ilość produktów na rynku leków nie jest z gumy i zamyka się w pewnych ilościach. Jeśli w większym wymiarze trafiały do dużych miast, to siłą rzeczy niewielka już tylko część pozostawała do obsługi mieszkańców mniejszych miasteczek i wsi. I jeszcze jedno, tam promocje „leków za złotówkę” już nie docierały. W miejsce, gdzie interes koncernu farmaceutycznego nie był skorelowany z interesem pacjenta, ten ostatni zostawał poza obiegiem ustawy. Należ sobie zadać pytanie, dlaczego państwo decydując się na ingerencję w rynek leków (co jest założeniem słusznym), stworzyło system nierówny dla wszystkich, uniemożliwiający swobodną konkurencję o pacjenta?
 
Σ
 
Na przykładzie insuliny prześledźmy co się dzieje z pieniędzmi refundacyjnymi, wypłacanymi aptekom.
 
Przyjmuje się, że w Polsce ok. 300 tys. osób chorujących na cukrzycę. Przyjmijmy, że tylko jakaś połowa z nich musi zaopatrywać się regularnie w insulinę. Jednym ze specyfików sprzedawanych cukrzykom jest lek o nazwie Gensulin. Limit dla tego leku ustalony jest przez ministerstwo na poziomie ok. 110zł. Zapytałem naszą aptekarkę w jakiej cenie zakupiła ten lek w hurtowni. Odpowiada, że za ok. 105-110 zł, a czasami i ponad limit. Pytam o możliwość negocjacji. W odpowiedzi słyszę, to co i wcześniej – Jeśli weźmie pani kilkadziesiąt opakowań to tak. Ile za taki lek zapłaciłaby apteka sieciowa? W środowisku aptekarzy mówi się, że ok. 50-60zł. Co dziwne, hurtownie mając możliwość stosowania takich upustów, nie decydują się na nie w przypadku innych klientów, niż apteki sieciowe. Mając tak wielki upust ta sama apteka może pozwolić sobie na jego sprzedaż nawet i po groszu. Państwo przecież i tak dopłaci do tych 110zł. Z pieniędzy budżetowych. Zróbmy więc szybkie rachunki: ze 150 tys. cukrzyków kupujących insulinę przyjmijmy, że jakieś 60% z nich skusi się na lek „za grosz”. Do każdego zakupionego leku państwo zwraca aptece sieciowej kwotę refundacji (w tym wypadku ok. 110 zł). Tym samym apteka taka zarabia ok. 50zł na jednej sztuce leku. Na samej tylko sprzedaży insuliny „za grosz” sieciówki zarabiają miesięcznie ok. 4,5 mln złotych! I mówimy tutaj tylko o jednym leku z długaśnej listy leków dotowanych przez państwo.
 
W tej sytuacji pytaniem retorycznym jest kwestia, czy mamy tutaj do czynienia z legalnym okradaniem państwa, ze zdrową konkurencją, czy też z troską o pacjenta? To nic innego, jak obłupianie obywateli. Tych samym, którzy z przeświadczeniem zaradności przestali długie godziny w kolejce po lek, który podobno kosztował ich tylko grosz? Zwróćmy przy okazji uwagę na fakt, że ów proceder nie istniał już przy sprzedaży leków nierefundowanych? Stosunek specyfików, do których państwo dopłaca ma się jak jeden do trzech, w odniesieniu do tych niedotowanych. Powstaje w związku z tym podejrzenie, czym sieci aptek przekonywały do siebie hurtownie, że te tak znacznie obniżały im cenę zakupu? Podziałem refundacyjnego łupu, „wyjazdami motywacyjnymi” dla prezesów zarządu, „nagrodami lojalnościowymi”? W tej sytuacji nie działał tylko mechanizm popytu i podaży (w rzeczywistości „lek za grosz” sztucznie generował popyt, tym samym mechanizm ten wykoślawiając). Od 1 stycznia mechanizm ten został zablokowany. Obowiązują bowiem sztywne ceny leków refundowanych, wiążące zarówno hurtowników, jak i aptekarzy.
 
Po zastosowaniu powstałych na użytek tego artykułu założeń (raczej umiarkowanych w stosunku do rzeczywistości), można stwierdzić że zawyżone kwoty refundacji kosztowały państwo rocznie grube pieniądze! Przykład dotyczył insuliny, a tymczasem lista leków refundowanych liczy sobie prawie 2,7 tys. pozycji! Ustawa o lekach za złotówkę obowiązywała niemalże dekadę. W wyniku tych działań budżet tracił środki liczone w setkach milionów, a kto wie, czy nie w miliardach złotych. Pozostaje zatem pytanie, skąd taka bierność w śledzeniu tematu przez np. dziennikarzy śledczych? Dlaczego Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, utworzona do strzeżenia gospodarczych interesów państwa, nie znalazła czasu na rozszyfrowanie mechanizmu zawyżonej refundacji, przy której ewidentnie dochodzić musiało do zjawisk korupcyjnych? A jednocześnie ma ta sama ABW miała energię, czas i środki, by taranem rozprawiać się z niesubordynowanym wobec prezydenta Komorowskiego blogerem. Dlaczego Ministerstwo Zdrowia nie wprowadziło monitoringu działania ustawy i utworzonego nią systemu?
 
Σ
 
W zeszłą niedzielę mogliśmy obserwować jak wielkim wysiłkiem obywateli, przy współudziale władz państwowych i samorządowych, udało się Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy zebrać ok. 50 mln złotych środków na pomoc maluchom. To piękny przejaw troski zwyczajnych ludzi o los bliźniego. Zwróćmy jednak uwagę, że przez niemal dekadę w służbie zdrowia obowiązywała ustawa, narażająca budżet państwa na przeogromne straty, przy których gest WOŚP jest kropelką w morzu. Gdyby kolejne rządy, na czele z podległym premierowi aparatem administracyjnym i samorządowym, chociażby w połowie wykazywały taką aktywność w ukracaniu opisanego procederu, co w pajacowaniu z puszką u Owsiaka i lansowaniu się jako „wzorowi dobroczyńcy” przed podstawionymi kamerami, o ileż wszyscy byśmy byli przez to zamożniejsi?
 
W tej sytuacji pytań oczywiście nasuwa się więcej. Z jakiej to przyczyny rząd SLD-UP-PSL (przypomnijmy – przejmujący władzę w momencie ogromnego zadłużenia deficytowego) zdecydował się na tak nieszczelny system refundacji? Czy kierował się tylko i wyłącznie dobrem pacjenta (któremu zdejmował kajdany z portfela, przy okazji razem z majtkami), czy być może „niedozwolony lobbing” firm farmaceutycznych rozwiał wątpliwości ustawodawcy? Wiemy, że to nie najbiedniejsi najbardziej skorzystali z rozwiązań derogowanej od stycznia ustawy.
 
Nie wiemy również, jakimi pobudkami kierowała się sama Platforma Obywatelska, ukracając koniec końców mechanizm zapychania portfeli koncernom produkującym leki? Wystawiła się przez to na ogromny opór wielu środowisk. Protest lekarzy nie był bynajmniej spowodowany tylko awersją do kar finansowych, jakie mieli ponosić za błędne wypisanie recepty. W środowisku tajemnicą Poliszynela jest, że o owym niedozwolonym syndykacie Ministerstwo Zdrowia wiedziało od dawna. Nikt, łącznie z odpytywanym z tego przez Justynę Pochanke ministrem Arłukowiczem, nie chciał głośno przyznać w wyniku czego zdecydowano się wprowadzić sztywne ceny na leki refundowane. Myślę, że najprostsze odpowiedzi są najczęściej najbliższe prawdzie. Rządowi po prostu zaczyna brakować pieniędzy. A dziura w budżecie NFZ-u zaczęła rozrastać się do takich rozmiarów, że dalsze tolerowanie tego zjawiska ocierało się o graniczące ze zbrodnią zaniechanie. Należy więc oddać honor i szacunek koalicji PO-PSL za przeforsowanie ustawy. Środowiskowa fama wśród aptekarzy głosi, że przedstawiciele firm farmaceutycznych, sieci hurtowni i aptek sieciowych do końca nie wierzyli, że nowe rozwiązania wejdą w życie.
 
Przejechali się… na szczęście!
Sed3ak
O mnie Sed3ak

"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)" kard. Stefan Wyszyński sed3ak na Twitterze Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro! "The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature". Abraham Lincoln "Virtù contro a furore Prenderà l'armi, e fia el combatter corto; Che l'antico valore Negli italici cor non è ancor morto". Francesco Petrarka Polecam: "Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Polityka