Z miejsca należy się Szanownemu Czytelnikowi wyjaśnienie. Bronisław Komorowski rozpoczął urzędowanie najwyższego urzędu Rzeczpospolitej wraz z początkiem sierpnia 2010r. Jednak jego aktywność jako głowy państwa ujawniła się już w kilka dni po zwycięskiej drugiej turze. 4 lipca w wieczorów wyborczy marszałek Sejmu i jednocześnie p.o. prezydenta odetchnął z ulgą. Pomimo uciekających z dnia na dzień punktów w sondażach udało się mu bezpiecznie dobić do brzegu. Jak wyglądał rok prezydentury IV (to nie pomyłka) prezydenta wolnej Polski?
***
Można śmiało obstawić tezę, że nie był to rok prezydentury pojednawczej, „budującej zgodę”, czy takiej która zaświadczałaby, że marszałek Komorowski jest „prezydentem wszystkich Polaków”. Przez upływające właśnie 365 dni namiestnikowania w pałacu (nomen omen nie Namiestnikowskim – chociaż nazwa wydałaby się właściwsza dla stylu – tylko w Belwederze) nie udało mu się zdusić podziałów społecznych, wywołanych nieudaną koalicją Platformy i PiS-u z 2005r. Przeciwnie, pewne zachowania prezydenta świadczyć mogłyby o tym, że działanie prezydenta nakierowane było na utwardzanie społecznej defragmentacji.
Niefortunna wypowiedź (jeszcze jako prezydenta-elekta) o konieczności przeniesienia „krzyża smoleńskiego” spod pałacu, gdyż miałby to być jakoby tylko „symbol religijny” doprowadziła (przy czynnym współudziale drugiej strony) do emocjonalnej wojny w narodzie. To był raczej niefrasobliwy falstart z opłakanymi konsekwencjami. Dość powiedzieć, że Bronisław Komorowski nie wykazał żadnej inicjatywy w załagodzeniu tego sporu. Chował się, unikał starcia, jednoznacznego opowiedzenia się, czy szukania kompromisu. Zwyczajnie znikł.
***
W m/w tym samym czasie prezydent wykazał się dość dziwacznym spiritus movens i postanowił ufundować pomnik poległym żołnierzom Armii Czerwonej. Żołnierzom, którzy bądź co bądź najechali na Rzeczpospolitą 17 września 1939r., a pięć lat później zapoczątkowali marsz ku półwiecznemu zniewoleniu Polski. Pierwsze półrocze to dla Komorowskiego wyraźnie czas oswajania się z urzędem, badania sytuacji i uczenia się obycia w obyczajach dworskich. W październiku występuje on na inauguracji Konkursu Chopinowskiego, na którym to popełnia swoją pierwszą (po wyborze ich kawalkadzie) poważniejszą gafę. Myli parafrazę słów Roberta Schumanna o utworach Fryderyka Chopina („Dzieła Chopina to armaty ukryte w krzakach” – wersja Komorowski_2011).
Jednocześnie trwa w tym okresie ostry spór polityczny, zakończony pierwszym od 1989r. mordem politycznym działacza PiS w Łodzi. Prezydent na akcie tym zapunktował i postanowił pojechać osobiście z premierem i marszałkiem Schetyną na miejsce tragedii. Odznaczył również zamordowanego Marka Rosiaka Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. I chociaż dość perfidnie i nachalnie wyglądała scena, w której „trzy korony” partii, z której wywodził się morderca składają ostatnie pożegnanie zmarłemu, to jednakowoż takiej reakcji „neutralnej politycznie głowy państwa” należałoby oczekiwać.
Zakończenie roku to dalsze wpisywanie się w konwencję wojny totalnej. W noworocznym orędziu Bronisław Komorowski podkreśla, że dzięki dobrym (a nawet bardzo dobrym) rządom kraj jest „zieloną wyspą” rozwoju gospodarczego, ze spokojem można patrzeć w przyszłość, a jednym zagrożeniem dla kraju jest „wzrost agresji w życiu publicznym”, którą oczywiście generuje opozycja. W kontekście październikowego morderstwa nie zbyt autentycznie należy w takim razie oceniać ceremoniał oddania czci zastrzelonemu działaczowi PiS.
***
Druga połówka rocznicy to posunięcia Bronisława Komorowskiego po linii rządu Donalda Tuska. Wbrew zapowiedziom z kampanii wyborczej, o działaniach na rzecz polityki prorodzinnej, prezydent nie zdecydował się zawetować rządowej podwyżki podatku VAT (najbardziej uderzającego w rodzinę) oraz nie zakwestionował formalnej grabieży emerytur z otwartych funduszy emerytalnych. Jedyną zawetowaną ustawą był niewiele znaczący (społecznie) akt normatywny tworzący Dęblińską Akademię Lotniczą. Weto to warunkowane było najpewniej naciskiem mającym olbrzymi wpływ na Bronisława Komorowskiego lobby generalsko-wojskowym. Przez pałac prezydencki nie przeszła również ustawa mechanicznie ucinająca 10% etatów pracowniczych w urzędach państwowych (trafiła do Trybunału Konstytucyjnego).
***
W sferze polityki zewnętrznej prezydent Komorowski propagował szeroko pojęte „nieangażowanie się”, momentami przypominające defetyzm. Po jesiennym zaproszeniu Wojciecha Jaruzelskiego jako konsultanta (po której to decyzji został skrytykowany oraz „wybuczany” przez środowiska kombatanckie i dawnej opozycji) jego rola sprowadzała się do Rzeczywistego Namiestnika Żyrandola. W tym punkcie polityka obecnego Najwyższego Przedstawiciela RP wyraźnie odbiega od linii poprzednika.
Niezrozumiałe również wydaje się być organizowanie przez Bronisława Komorowskiego posiedzeń Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Organ ten raczej stwarza jarmarczną fasadę, uwierzytelniającą przed opinią publiczną obraz działania ponad podziałami. Tymczasem instytucja ta, nie zrobiła literalnie nic w tak ważnej z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa kwestii, jak wyjaśnienie smoleńskiej katastrofy. Jej posiedzenia nie dały asumptu to przeforsowania nacisków dyplomatycznych na stronę rosyjską, np. w kwestii odzyskania wraku samolotu, czy dopuszczenia polskich śledczych do badań nad nim. Zagadnienie ta jest o tyleż istotne, że na obecnej głowie państwa ciąży szczególny, moralny obowiązek wyjaśnienia wszelkich okoliczności śmierci poprzednika.
Wydaje się, że pasywność w materii polityki zewnętrznej ze strony urzędującej głowy państwa jest o tyle uzasadniona, iż Bronisławowi Komorowskiemu wyraźnie brak jest merytorycznego przygotowania do rozmów ze światowymi przywódcami. Nie chodzi mi w tym momencie o nieznajomość języków obcych, czy niedostatek doświadczenia w międzynarodowej polityce (które to braki można umiejętnie zapudrować). W gronie najbliższej świty prezydenta zapewne tzw. macher od wizerunku (o ile taka osoba w ogóle na dworze Komorowskiego funkcjonuje) doradziła mu, aby ten za swój sukces uznawał każdorazową rozmowę z liderem obcego państwa. Stąd niezbyt roztropna wypowiedź Komorowskiego o „Himalajach dyplomacji” z grudnia ub. r., które zdobył jakoby przez sam fakt kurtuazyjnej wymiany zdań z Sarkozym, Miedwiediewem, czy Obamą.
***
Prezydent niezbyt pochlebnie wypada w kwestiach wizerunkowych. Wyłapywane początkowo ochoczo przez media rozliczne wpadki, przesłonione zostały obecnie niedostrzegalnym wachlarzem autocenzury. Przypomnijmy je jednak dla porządku: zajadanie się na Litwie lokalnymi smakołykami w stylu wiejskiego sołtysa, w czasie referowania przez litewskiego Polaka problemu dyskryminacji narodowej; kompletny nietakt podczas szczytu Trójkąta Weimarskiego z lutego b.r., gdy Komorowski wykazał się brakiem ogłady towarzyskiej każąc: kanclerz Niemiec stać, a prezydentowi Francji moknąć; czmychnięcie królowej Szwecji kieliszka z szampanem (co siłą rzeczy mogło wzbudzić niesmak towarzyski); nieznajomość ortografii na poziomie skrajnie podstawowym (tak narodziła się ksywka: Bul-Komorowski); wtopa ze znajomości historii w kwestii konstytucji 3 maja; przysypianie na mszy św.; rubaszne żarty z Michelle Obamy podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych itd. itp. A z pewnością nie wymieniłem ich wszystkich. Czkawką na wizerunku prezydenta odbiła się również prewencyjna akcja ABW, wymierzona w antyprezydencki portal, prowadzony przez bloggera z Tomaszowa Mazowieckiego. Chociaż samego Komorowskiego o jakąkolwiek inicjatywę w tej kwestii podejrzewać nie sposób.
Pomimo tych wszystkich słabostek, które z pewnością prezydentowi RP nie przystoją, pozycja Bronisława Komorowskiego wydaje się być niezachwiana. Osobiście uważam, że szczytowanie w rankingach społecznego zaufania jest jakąś formą narodowej obłudy. Styl prezydentury obecnej – w mojej ocenie in minus odbiegającej od poprzedniej – niczym nie uzasadnia tak wysokiej oceny. Komorowski na tle Kaczyńskiego wypada jak polityk lokalny. Jak by to określił red. Warzecha „jak sołtys”. Niemniej, naród chce widzieć w nim jakąś formę ukojenia.
W prezydenturze Komorowskiego pojawiają się jednak i blaski. Przede wszystkim to jemu studenci zawdzięczają zwiększenie zniżek na przejazdy środkami komunikacji publicznej (o ile takie w danej chwili zafunkcjonują). Obecna głowa państwa zainicjowała również dość dobry obyczaj ogłaszania powszechnych żałob nie na terenie całego kraju, tylko w poszczególnych województwach. Tak działo się we wrześniu ub. r. w woj. Zachodniopomorskim, po tragedii polskiego autokaru w Niemczech. Idea żałob narodowych nie wydawała się pomysłem w pełni trafionym i przemawiającym do ogółu społeczeństwa, albo przynajmniej do jego większości. W mojej ocenie dużym sukcesem Bronisława Komorowskiego było zorganizowanie uroczystości upamiętniających 71. rocznicę zbrodni katyńskiej z udziałem najwyższego przedstawiciela władz rosyjskich – prezydenta Miedwiediewa. To pierwszy taki przypadek w historii.
Nie ziściła się jednak największa „nadzieja” Polaków głosujących na kandydata Platformy Obywatelskiej, a jednocześnie osób niezwiązanych z żelaznym, tj. lemingowsko-udeckim rdzeniem tej partii. Taka mianowicie, że Komorowskiemu uda się wytłumić spór polityczny i społeczne rozdarcie. Nastąpiło coś jakby na złość tym zawierzeniom. Zaryzykować można stwierdzenie, że Bronisław Komorowski ma w tym rozdarciu swoje za uszami (patrz: odznaczenie Adama Michnika i kolegów popierających go w kampanii, bądź co bądź odznaczeniami państwowymi i to najwyższymi).
Chciałbym w tym miejscu powiedzieć jednak coś, czego zapewne większość Szanownych Czytelników mogłaby się po mnie nie spodziewać. Prezydent Komorowski to też mój prezydent! Twierdzę tak z rozmysłem i po rozrachunku. Kiedy za cztery lata definitywnie zakończy się jego przygoda z Pałacem Prezydenckim, chciałbym aby o jego następcy jak największe grono Polaków mówiło w ten sam sposób.
"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)"
kard. Stefan Wyszyński
sed3ak na Twitterze
Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro!
"The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature".
Abraham Lincoln
"Virtù contro a furore
Prenderà l'armi, e fia el combatter corto;
Che l'antico valore
Negli italici cor non è ancor morto".
Francesco Petrarka
Polecam:
"Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka