Anglia – W jakiś czas temu brytyjskie dzienniki zarzuciły eurodeputowanemu Michałowi Kamińskiemu (wtedy z PiS), że ten jest antysemitą i spotkał się kiedyś z b. dyktatorem Chile gen. Augusto Pinochetem. To raz. Dwa - zapytałem kiedyś znajomego studenta historii z Anglii, dlaczego Wielka Brytania w dalszym ciągu nie chce przyznać niepodległości Ulsterowi i doprowadzić do zjednoczenia Irlandii. Odpowiedział, że to głównie tamtejsza ludność prosi o protektorat, więc nie mogą im odmówić. No bo jak to tak, odmawiać jak proszą. Trzy: Pierwszego ludobójstwa nie dopuścili się wcale Stalin z kolegą z III Rzeszy, tylko angielscy kolonizatorzy na tubylczej ludności gdzieś na krańcach imperium. Cztery: W wyniku cynicznej gry brytyjskiego premiera pod niewolę sierpa i młota oddano drugą część ludów Europy. Pięć: W czasie, w którym na Starym Kontynencie obowiązywała już od przeszło dwóch dekad Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, angielscy śledczy wyprawiali z katolikami z Północnej Irlandii (nie z członkami IRA!) rzeczy, których nie powstydziłby się reżymy totalitarne. Sześć: Ale w latach 2005-2007 to polski Prezydent i premier uważani byli za groźnych nacjonalistów, ksenofobów i nieprzyjaciół gejostwa, z tej to głównie przyczyny, że teletubiś miał torebkę, prokuratura ścigała pijanego Huberta, na murze w Pipkowie koło Grzybkowa narysowano Gwiazdę Dawida na szubienicy, a jakiś „autorytet” wyjeżdżając zagranicę rzygnął do tamtejszej prasy żółcią, mówiącą o „wzroście atmosfery nienawiści w Polsce”. Poza tym, symbolem sprzeciwu wobec hitlerowskiego najeźdźcy w masowej wyobraźni są Czesi (za sprawą filmu „Casablanca”), przykładem doskonale zorganizowanego ruchu oporu Francuzi, a ratowania Żydów – Duńczycy, bo to naród sprawiedliwy pośród innych narodów świata. A Polacy? Na niemieckie czołgi popierdzieli na koniach, szmelcowali Żydów do Gestapo i zabili tych, co się nie udało zgładzić w Oświęcimiu w liczbie „kilku tysięcy”/ „kilkudziesięciu tysięcy”/ „około pół miliona”* (*niepotrzebne skreślić) – w zależności od tego, co się Janowi Tomaszowi Grossowi akurat przyśni. Anglia jest krajem o wzorowej demokracji, w której pielęgnuje się prawa człowieka. I zawsze taka była! Polska jest antysemicka i kipiąca agresją… I w oczach świata zawsze taka była! A hasło to powstało po to w zasadzie, żeby Ci co tak uparcie twierdzą, że wartości są jakąś wartością w polityce zawczasu sowicie poklepali się po głowach… najlepiej młotem.
Babcia – W zasadzie to prababcia, ale hasło na „p” jest zarezerwowane (patrz: „Prawo”, „Polityka”, „Pisanie”, „Polska”). Starsza, gorzej wykształcona i z mniejszej miejscowości (por. tamże). A jakby tego było mało, to w dodatku – jak głosi rodzinna legenda, nie potrafiąca czytać i pisać (pomimo, że żyła pod supremacją cara Mikołaja II, marszałka Piłsudskiego, malarza Hitlera oraz „czerwonych patriotów” i wszyscy ów dżentelmeni analfabetyzmu jej wyplenić nie potrafili). Babcia lubiła za to często się modlić (zawsze w skrytości, głównie wieczorem klęcząc przy dającym ciepło piecu) i żyć ludową, „maryjną” pobożnością. Eh i byłbym zapomniał – w przeciwieństwie do „młodych, wykształconych i z większych ośrodków” (patrz: ibidem) znała na pamięć imiona wszystkich polskich królów wraz z datami rozpoczęcia i zakończenia panowania.
Cytaty – Dla nieuformowanych nastolatek, miotających się pomiędzy różem Hanny Montany, a czernią satanistycznego metalu, wielka szansa na to, aby zabłysnąć w gronie znajomych i wyjść na kogoś „mądrego”. Słabość do aforyzmów to poniekąd usprawiedliwiona choroba ludzkiego umysłu, starającego stworzyć sobie substytut w zakamarkach własnych ułomności. Jest to jednocześnie najprostsza (a tym samym i najznamienitsza) droga do narażenia się na publiczne obśmianie i zaetykietowanie do grona kretynów. Stąd moja rada: proponuję zawsze przed wrzuceniem „czegoś mądrego” (względnie: „czegoś uduchowionego”) do fejsbókowego statusu sprawdzić kontekst, dokładne tłumaczenie i wszelkie dopuszczalne znaczeniowo konstelacje takiego aforyzmu. Utrudnia to kompromitację i pozwala uniknąć sytuacji, w której potrzebę ekspresji naszych uczuć przyozdabiamy np. powiedzonkiem seksualnego zwyrodnialca, dającego w czasie odsiadki wywiad do lokalnej gazetki.
Dziurek – Przyjaciel, którego znam od dwudziestu lat (a sam mam niewiele więcej). Osoba, która swoim urwanym niewiadomo skąd stwierdzeniem „skąd wiesz?”, powtarzanym w sytuacjach doń niepasujących potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. I jak to przyjaciel – niewiele więcej można o nim napisać, bo o takich ludziach się nie piszę dużo, jeno dużo z nimi rozmawia. Jednakże nieumieszczenie go w Alfabecie było co najmniej niezręcznością.
Demotywatory – Też tak macie, że nie możecie spędzić dnia bez ich przeglądania? A nawet jeśli Wam się coś takiego przydarzy, to czym prędzej przewijacie stronice, by podpatrzeć co w narodzie piszczy? A tak już bardziej poważnie, świetny indykator nastrojów młodej części społeczeństwa oraz licznik skali jej apatii, zniechęcenia, społecznej atrofii i ogólnego nihilizmu… z którym w znakomitej większości się utożsamiam, niestety. A z drugiej strony jakiś zalążek kreatywności, poszukiwania czegoś niebanalnego, ponadprzeciętnego. Najbardziej zapadł mi w pamięć „demot”, który leciał jakoś tak: „Gdyby dzisiaj Niemcy zaatakowały Polskę, to polska młodzież ograniczyłaby się do wyrażania dezaprobaty przez wrzucanie kolejnych demotywatorów”. Stronka w całokształcie doskonała i jak najbardziej trafna. Dodatkowo uświadamia mi, jak bardzo coś co szumnie zwie się u mnie życiem, nie różni się za bardzo od tego, czego na co dzień zakosztowują inni.
Dramat – Bez dwóch zdań – najlepszy gatunek filmowy (por. rów.: „American History X”). Naprawdę, oglądam ostatnio sporo różnego rodzaju „produkcji” – w tym i komedie. I jako żywo trudno znaleźć mi cokolwiek, czego z całą odpowiedzialnością nie nazwał bym chłamem (że tak to nie stylistycznie ujmę). No, może jeszcze jakiś thriller się uchowa. I jak każdy gatunek z wyższej półki nieumiejętnie zrobiony narazić się może na takie pośmiewisko, że zbyt frywolne szermowanie ubliżeniami jest w stanie skrzywdzić dobrą, acz nieprzypadającą mi do gustu komedię or something. Bo nic tak nie urąga estetyce jak napompowane patosem dzieło, w którym i treść i forma zalatują czułostkowością i sztucznością.
Emigranci – „Gdzie chleb, tam ojczyzna Twoja” oraz „A po ch** tam wracać, jak w Polsce psy dupą szczekają”. Pierwsze wypowiedziane przez człowieka, który tyrając po pięćdziesiąt godzin tygodniowo odkłada funty na budowę domu dla swojej rodziny. Drugie przez gościa, który – jak głosi fama – ukrywa się w kraju Jej Królewskiej Mości przed wymiarem sprawiedliwości za przestępstwo, kwalifikowane jako zbrodnia. Generalnie obraz emigracji zarobkowej nie różni się wiele od Polaków ulokowanych pomiędzy Odrą, Bugiem a Nysą. Z tą może tylko różnicą, że o ile Polacy w kraju pracując na wypłatę nie stronią przy okazji od lewych zwolnień, machlojek i drobnych krętactw, o tyle zagranicą są skłonni za niewiele ponad minimalną stawkę harować non – stop przez dziesięć dni po 12 godzin i to na dodatek nocną zmianą (historia oparta na faktach). O co tu chodzi to nie wiem, ale kolejny fenomen warty sprawdzenia. I coś na poprawienie nastrojów: Polacy prócz opinii pracowników bardzo gorliwych i skrupulatnych, uważani są również za doskonałych fachowców i osoby niezwykle zaradne. A mówię to z tego tylko względu, że tak o Polakach myślą Brytyjczycy. Polacy o samych Polakach myślą raczej tylko w jednoznacznie negatywnych kategoriach.
Fenomen – Dla mnie nieodgadnionym (poza tym związanym z partią władzy; por.: „Platforma Obywatelska”) pozostaje stosunek pewnej kategorii ludzi do Kościoła katolickiego. Nie – w tym miejscu ani przez myśl nie przeszło mi, aby rozpoczynać dyskusję o tym, czy Bóg istnieje, czy też nie. Zauważyłem jednak, że najwięcej (i najczęściej) coś do powiedzenia nt. „RCC” mają Ci, którzy ostatni raz widzieli go od środka podczas Pierwszej Komunii Świętej. Osobiście zaś nie mogę chwilami powstrzymać się od śmiechu, gdy w towarzystwie napomnę, że zdarza mi się ów instytucję darzyć szacunkiem (nie bezwarunkowym), do wiary katolickiej przywiązanie mam sporę, a samego Boga traktuję jak najbardziej serio (chociaż pozostaję takim samym – a obiektywnie pewnie i większym, grzesznikiem niż osoby stosunek doń mający odmienny). A już całkiem zabawnie robi się w momencie, w którym ktoś znajomy dowie się, że oprócz „klepania formułek” zdarza mi się czasami dokonać tak nieortodoksyjnych czynności jak wypicie kilku kieliszków wódki (por. rów.: „Impreza”), używanie rozumu wespół z wiarą, czy (o zgrozo!) sięgnięcie po książkę z Indeksu (por.: „Sierżant Sójeczka”). O co w tym chodzi? Bóg (sic!) raczy jeden wiedzieć.
Guinness – Po pierwsze, nie jest to piwo karmelowe. Po drugie, nie jest to piwo tylko dla dziewczyn. Po trzecie, nie obchodzi mnie, że ma niewiele ponad 4% zawartości alkoholu – gwarantuję, a jest to potwierdzone badaniami, nie znając umiaru jest się w stanie i tym trunkiem człowiek uwalić. Po czwarte – jest to najlepsze (vel. najsmaczniejsze, z wyśmienitą goryczką, a z tej racji, że irlandzkie punktowane preferencyjnie) piwo na świecie. A kto tak nie uważa, ten „gupek”! :-)
Hobby – Trochę boję się o tym pisać… no ale… Moim ostatnio odnotowanym hobby jest oglądanie na YouTube filmów zawierających oryginalne nagrania z czarnych skrzynek lotów zakończonych katastrofą. No… i tak w ogóle, to wysoko sobie cenię serię na „National Geographic” pt. „Katastrofa w przestworzach”. Bo to doprawdy fascynujące dowiedzieć się, że jakaś niedokręcona śrubka, nieodklejona kartka papieru, czy przepalona żaróweczka sparaliżowały sprzęt warty roczny budżet średniej wielkości polskiej gminy. Dodatkowo, analiza ostatnich chwil zachowania załogi statku powietrznego znajdującej się w kokpicie… Naprawdę, wciska w fotel. Spore wrażenie robią dramatyczne CVR z lotu tupolewa (Pulkovo 612) rosyjskich linii lotniczych, który rozbił na Ukrainie w sierpniu 2006r. Uff… Okej, może na tym zakończę, bo to rzeczywiście troszeczkę – powiedzmy – wysublimowane hobby…
In vitro – „Jestem katolikiem, czyli jestem za życiem, czyli jestem za in vitro” (zob. rów.: „Komorowski Bronisław”). Od dłuższego czasu poszukuję lepszego przykładu konstrukcji myślowej, dosadniej oddającej intelektualną otchłań prelegenta. I przyznam się szczerze – nie znajduję! A jeśli ktoś by w tym miejscu oczekiwał ode mnie zajęcia stanowiska w tej tak wrażej kwestii, to muszę Drogiego Czytelnika rozczarować. W sprawie in vitro ma niewiele więcej do powiedzenia niż pan prezydent (zob. rów.: „Tomasz z Akwinu”).
Impreza – Uświadomiłem sobie ostatnio, że dobra impreza zasadniczo przypomina nieudany lot samolotem. Niektórzy nań rozbijają się szybko, opadając bezwładnie – niekoniecznie nawet podczas podchodzenia do lądowania. U takich jest szumnie i z pompą. U innych już od połowy widać, że jest jakaś awaria i dalszy lot niczym dobrym zakończyć się nie może. Jeszcze inni z kolei pomimo zacnych i wrażych prób latania na autopilocie koniec końców „przez przypadek” coś poprzestawiają i wpadają w korkociąg. Niby zawsze można spróbować odejść na drugi krąg, ale zazwyczaj nie kończy się na drugim, tylko trzecim, czwartym i następnym… no i nie jest to krąg, choć w zarysach może takowy przypominać. Co poniektórzy, Ci z rozregulowaną nawigacją, zamiast na właściwym lotnisku, lądują na całkiem innym: zapasowym, albo w ogóle polowym… lotnisku polowym, rzecz jasna. I to jest niewątpliwy dramat. Najbardziej jednak współczuć należy tym, którzy z całym tragizmem po zajściu muszą przystąpić do odtwarzania czarnych skrzynek, a zwłaszcza CVR (Kibel Voice Recorder) – najszczersze wyrazy współczucia. Aha, miało być o dobrej imprezie…
Jarosław– Rzecz jasna – Kaczyński. W czasie ostatnich wyborów prezydenckich dość nieopatrzenie (i przysięgam: nie przez agitację) nakłoniłem znajome mi osoby do oddania na niego głosu w II turze. Do dziś dnia jakoś głupio mi zapytać, czy wiele straciłem w ich oczach z tej to przyczyny (a zakładam, że straciłem sporo). Człowiek, który będąc z wykształcenia doktorem prawa, z pochodzenia warszawskim (żoliborskim) inteligentem, a z charakteru po ludzku osobą uczciwą stał się w tzw. wolnej Polsce koligatem buraka, chama, przywódcą Polski Ciemnej, zwyrodniałym od kawalerstwa dziwakiem, mieszkającym z kotem i własną matką – „na szczęście bez ślubu” jak to grzecznie opisał b. polskiego premiera niemiecki brukowiec. Polityczny renegat, we wczesnych latach swojej publicznej działalności odrzucony przez salon warszawki. Przeobrażony jednocześnie w demona stołecznej socjety, którym straszy się przeciętnego człowieka „na pewnym poziomie” (patrz: „Młodzi, wykształceni, z większych ośrodków”). Jak podkreślają oponenci – zapiekły nacjonalista i konserwatysta, mający jednakowoż tyleż wspólnego z nacjonalizmem i wartościami konserwatywnymi co Aleksander Kwaśniewski z Ligą Trzeźwości. A na co dzień? Niezły strateg, taki sobie polityk i osoba odgrywająca rolę lidera polskiej prawicy (co wiele o tej części sceny politycznej mówi). Ktoś, o którym mówi się o wiele za wiele, niż wynikało by to z osobistych przymiotów. Taki kraj, taka elita.
Komorowski Bronisław – Piąty prezydent III RP. I w zasadzie w stwierdzeniu tym całą charakterystykę postaci można byłoby z czystym sumieniem zamknąć. Lub dodać jeszcze ze dwa grosze, że jest to postać miałka, bez właściwości, gorzej niż przeciętna, której kariera polityczna po 1989r. doskonale obrazuje schemat polityka tzw. wolnej Polski. Choć zapewne w kontaktach bezpośrednich niezwykle ciepła, swojska i zwyczajnie przyjacielska. Tyle tylko, że w 2010r. stał się on szturmowcem wiodącym siły postępu i dobroci w bezkresnej krucjacie przeciwko przedstawicielom Polski Ciemnej i recydywie IV RP. Kontrast, którego uchwycenia w scenariuszu nie powstydziłby się najzdolniejszy reżyser. I ten sam kontrast sprawia, że gdy w niecały rok po wojnie polsko-polskiej zapytać, gdzie jest owe 53,01% poparcia, które urzędująca głowa państwa zdobyła w wyborczej dogrywce, nadziać możemy się tylko na szponton milczenia, gdzieniegdzie zastąpionego przez utarte i sprawdzone „no przecież wicie, rozumicie”.
Koronka (do Miłosierdzia Bożego)– Modlitwa odmawiana na koronce różańca w godzinie miłosierdzia (tj. o 15.00), sformułowana przez św. Faustynę Kowalską na skutek objawienia, którego doznała w łagiewnickim klasztorze w 1935r. A hasło to znalazło się w Alfabecie głównie z tego względu, że wiele osób zaczyna mylić tę modlitwę z rodzajem ponętnej damskiej bielizny. Takie czasy.
Lis Tomasz – W czasach młodzieńczych porywów serca, gdy wchodząc w dorosłość obserwowałem jak w sferze publicznej wali się mit i ideowe dziewictwo III RP dziennikarz ten był dla mnie autorytetem w swoim fachu. Na kolejny odcinek „Co z tą Polską?” (emitowany w czwartkowy wieczór w Polsacie) czekałem z utęsknieniem, oglądając go z wypiekami na twarzy. To był program, w którym od samego początku unosił się duch IV RP, duch zmian. Ten sam człowiek z ciężko wypracowanej pozycji zawodowej przeszedł na pozycję partyjnego (względnie: ideologicznego) siepacza, który przerobił prowadzony przez siebie polityczny show w widowisko dla tumanów pragnących ugnojenia PiSu i jego lidera personalnie i totalnie. Z roztrząsania problemów ważkich i o wielkiej doniosłości społecznej, które jeszcze do 2005r. dało się u red. Lisa obejrzeć, obecnie pozostała tylko partyjna nawalanka, w której Niesiołowski rzuca w siedzącego naprzeciwko Kurskiego trywialnymi obelgami, a ten wygłaszając swoją oklepaną formułkę o stronniczości mediów nie pozostaje mu dłużny. Świetny probierz tego co stało się z mediami (tj. do jakiej postępującej głupawki doszły) po objęciu władzy przez braci Kaczyńskich (por. rów.: „Jarosław Kaczyński”).
Luty – A dokładnie 6 lutego 2006r, poniedziałek. Około godz. 19.00… a nie jakieś imbecylowate „walentynki”.
Marie – Marie to imię kobiety, która swego czasu wystawiła Nas na angielskiej ulicy, na pastwę losu. Nas, czyli mnie i Marlenkę. Parę studentów liczących po długim locie na bezpieczne lokum w jednym z wynajętych pokoi. Przelecieliśmy kilka tysięcy kilometrów, z zapewnieniem i nadzieją, że jeszcze tego samego dnia po przybyciu do UK („Unii Królewskiej”), uda nam się załatwić formalności w banku, agencji pracy i szukać zarobku. Przejechaliśmy się. Po krótkiej rozmowie i zapewnieniu Marie, że ta zaraz oddzwoni i dobijemy targu (bo będąc w pracy nie może rozmawiać), przez kilka ładnych godzin ślęczyliśmy na Monton Road z dwoma ponad trzydziestokilowymi walizkami (w tym jedną z urwanymi kółkami), gazetą z lokalnymi ogłoszeniami oraz kartą telefoniczną za 10 funtów (minus koszt aktywacji). Nie wiem, czy były to najbardziej stresujących chwile w życiu (w perspektywie noclegu cholera wie gdzie, w obcym kraju, z całym dobytkiem u boku), ale na pewno najbardziej stresujące momenty tamtego roku. A może się zwyczajnie przeliczyliśmy? Staraliśmy się wtedy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak można w taki sposób traktować kogoś… kogokolwiek? Odnosić się do ludzi, którzy cały sens swojego emigracyjnego wypadu uzależniali od zapewnienia danego przez pewną Angielkę w średnim wieku. Marie miała zadzwonić za chwilę. Nie oddzwoniła do dziś dnia. Czasami z Marlenką śmiejemy się, że pewnie była doktorką, operowała pacjenta i dlatego się nie odzywała („A wiesz co, pewnie Marie operuje pacjenta…”). W każdym bądź razie – dear Marie, jeśli kiedykolwiek przypomnisz sobie o parze studentów z Polski, których tak beztrosko wystawiłaś do wiatru i upokorzyłaś, to chciałbym żebyś wiedziała jedną, bardzo ważną rzecz: „Screw you, you fucking, blockhead cheeky slut!!!”.
Marlenka – O ile jestem w stanie godzinami pisać o małych namiętnościach na „p” (por. „Polityka”, „Pisanie”, „Polska”), o tyle pisanie o tej Najważniejszej Dla Mnie Osobie przychodzi zawsze z trudem. A to z tego względu, że nie ma takich słów, wyrażeń i określeń, które użyte nie utrącałyby całej wyjątkowości tego, co się z Tobą wiąże. Dlatego podeprę się tylko cytatem. I jeszcze jak na ironię są to słowa polityka: „Mężczyzna nie może żyć bez serca, a Ty jesteś moim sercem. Jak dotąd najwspanialszą rzeczą we mnie i tak bardzo potrzebną. Bez Ciebie nie byłoby dla mnie życia… Nawet bym takiego życia nie chciał…” – Ronald Reagan.
Michał – OŚWIADCZENIE: Serdecznie dziękujemy za wspaniałą imprezę i życząc kolejnych stu lat i drugich tyle podobnych domówek oraz trzy razy więcej szczęścia jednocześnie przepraszamy za wyrządzone szkody! Wszystkiego dobrego Stary, nie tylko w urodziny! (por. też: „Impreza”).
Młodzi, wykształceni, z większych miast – Największa ściema, jaką zafundowano nam w ramach walki o Polskę Jasną. Wmówienie Polakom przez „autorytety” i celebrytów intelektu, że podobnie jak onegdaj Hilterowi w walce o podnoszenie niemieckiego narodu z kolan przeszkadzali Żydzi, tak dzisiaj Polakom w walce o „autostrady, nowoczesne stadiony i pływalnie” zwadą są „mohery” to naprawdę numer dekady. Tak, owszem – numer faszystowski bo oparty o ten sam mechanizm wykluczenia i stygmatyzacji. Pal licho. Gorzej, że oddziaływujący na przeciętnego MWzWM z wielką zapiekłością, tworząc pole do nienawiści, wzgardy i wykluczenia przedstawicieli tych grup społecznych, których Pan w swojej wielkości i mądrości nie oszczędzał, a poza ojcem Rydzykiem nikt ciepłego słowa nie powiedział (patrz: „Starzy, gorzej wykształceni z mniejszych ośrodków”).
Nasza klasa – Teoretycznie miejsce spotkań. Praktycznie – miejsce objawiające najbardziej niezrozumiałą naturę i mentalności części Polaków. Miało być fajno, a wyszło śmieszno (i momentami troszkę straszno). Tak śmieszno, że od 19 października 2008r. złożyłem swoje konto na ów portalu do wirtualnego sarkofagu. And I am proud of it!
Nawrócony Pisowiec – Jakoś to już tak jest, że nawet jeśli się subiektywnie nie jest wyznawcą PiSu, a krytykuje się ekipę obecnie rządzącą, to obiektywnie pisowcem się zwyczajnie staje. Wbrew temu, co można by wywnioskować z niektórych stawianych przeze mnie tez nie trzymam się kurczowo słów Jarosława (por.: „Jarosław Kaczyński”) i jego zakonu jak świętego obrazka. W zasadzie to niewiele jest postaci z samego PiS o których z czystym sumieniem mógłbym powiedzieć, że to „dobrzy politycy”, albo co najmniej politycy sprawni (o „dobrych ludziach” nie będę żartował). W wyborach w 2005r. poparłem Tuska i Platformę, bo podobnie jak większość jej elektoratu obecnie byłem podówczas niewiele rozumiejącym i nierozgarniającym w polityce chłystkiem, któremu obraz serwowany z telewizora wyrabiał ogląd rzeczywistości (por. rów. „Platforma Obywatelska”). Konwersja miała miejsce podczas jednego z kongresów PO w maju 2006r., na którym wylewu żółci do mózgu doznał Niesiołowski Stefan (ps. „Niesioł Pospolity”). Oglądając jego wystąpienie tak sobie wtedy pomyślałem (cytuję bez wykropkowania): „Kurwa, to o to chodziło w tym całym budowaniu IV RP przez PO i PiS? Na ciągłym obrzucaniu inwektywami Kaczyńskich i zarzucanie im, że dlatego że są mali i jeden nie ma żony to od razu upośledzeni?! Przecież to właśnie w środowiskach platformerskich pojawiła się idea budowy IV RP – Polski innej, niż ta sprzed afery Rywina”. A przy okazji widziałem, że mniejszościowy rząd Kaczora rzeczywiście bierze się za jakieś szczątkowe, ale zawsze reformy. Powstało CBA, sądy 24-godzinne, otwierano zawody prawnicze, zreformowano tryb szkolenia sędziów i prokuratorów. W gospodarce zlikwidowano lub zmniejszono niektóre podatki i składki, a jednocześnie wprowadzono np. becikowe, będące standardem w takich krajach jak chociażby Wielka Brytania, czy Norwegia. Obrano nowy kurs w polityce zagranicznej, z nastawieniem na wykorzystanie członkowstwa w UE. A jednocześnie w mediach cały czas dawał się odnotować jad i plwociny rzucane na PiS, Kaczorów i wszystkich ludzie z nimi kojarzonych. Straszono zagrożeniem dla demokracji, a przecież to za następnej ekipy (PO-PSL) wycięto z mediów publicznych opozycyjnych dziennikarzy, próbowano przejąć ostatni niezależny i krytyczny wobec rządu dziennik („Rzeczpospolitą”) w iście białoruskim stylu, nasilił się chociażby proceder podsłuchiwania przez służby obywateli. Dzięki zlikwidowaniu podatku od spadków i darowizn dla najbliższej rodziny pod koniec 2006r. moi rodzice mogą np. przepisać na siostrę lub na mnie mieszkanie w testamencie nie bojąc się wywalonego w kosmos podatku. To osobista zasługa Zyty Gilowskiej. Dzięki zaś „zmianom” Donalda Tuska od nowego roku Ci sami rodzice muszą zmagać się z drożyzną, wyższym VAT-em itd. Itp. Jasne, w gospodarce wolnorynkowej od rządu centralnego zależy niewiele. Nie jest winą pana premiera, że w 2008r. zawaliła się światowa gospodarka. Tylko w takim razie, dlaczego rządy z lat 2005-2007 uznawane są za prolog do apokalipsy i naparstek totalitaryzmu, a po stokroć gatunkowo gorsze „panowanie po 2007r.” chrzci się per „zmienienie klimatu”, „modernizacja kraju”, czy inne zbuju-bździu w sytuacji, w której III RP jest obecnie zadłużona bardziej niż przez pierwsze dziesięć lat swojego istnienia? Od m/w maja 2006r. całej tej Medialnej Głupawki nie rozumiałem. Gdy pytałem znajomych, czy ludzi o odmiennych poglądach o rozrysowanie obsesji na punkcie braci w odpowiedzi dostawałem ten sam bełkot z papką. Że dyktatura, że wstyd na cały świat, że „wicie, rozumicie” (por. rów. „Komorowski Bronisław”). Nie rozumiem tego do dziś. Dlatego trochę przewrotnie lubię nazywać siebie Nawróconym Pisowcem lub Pisowcem w obiektywnym tego słowa znaczeniu. I w przeciwieństwie do większości pokalanych świętą wojną Kaczora z Donaldem, w pierwszej turze zeszłorocznych wyborów prezydenckich nie głosowałem na żadnego z dwójki dżentelmenów, uznając że wolność wyboru i prawa wyborcze ograniczone do opowiedzenia się, bądź za Polską Jasną, bądź za Polską Ciemną jest w istocie groteską i kpiną z demokracji. A koniec końców, dla nawiedzonych i fanatycznych wyznawców jednej lub drugiej strony i tak pewnie pozostanę durnym pisowcem/zaprzańcem/zdrajcą* (*niepotrzebne skreślić).
Ojciec – Jeśli jest jakieś zdanie po przeczytaniu dobrej książki, które ostrzem rylca uwiecznia się w głowie, to z pewnością będzie to fraza z „Żywiny” Rafała Ziemkiewicza: „Polska to kraj bez ojców”. Nie w moim przypadku. Gdy mnie ostatnimi czasy zapytano w formie bezosobowej kim jest dla mnie mój ojciec nie potrafiłem poskładać odpowiedzi w sensowne zdanie. Teoretycznie (i z wykształcenia) fizykiem doświadczalnym. Ale na dobrą sprawę mógłby być technikiem, murarzem, hydraulikiem bądź mleczarzem. O tym człowieku wiem dwie zasadnicze rzeczy: po pierwsze, że ja w przeciwieństwie do wielu ojca miałem i ciągle mam, a z każdym kolejnym rokiem dobitym w kalendarzu zdaję sobie sprawę jaką miało (i ma) to dla mnie wagę. I po drugie, że mówię tu o człowieku, któremu nie dorastam nawet do pięt i że każde kolejno dopisywane słowo i tak nie namaluje w pełni jego obrazu. A hasło powstało z tej to pobudki, że przez usta jak do tej pory nigdy nie byłem w stanie powiedzieć mu tego, co z taką beztroską wyklepałem właśnie na klawiaturze.
Pilot – Pewien Anglik powiedział mi swego czasu, że ma uprawnienia pilota małych statków powietrznych (tak pi razy drzwi – jak na Cessnę). Zapytałem więc dlaczego nie pracuje w zawodzie? Odpowiedział, że w ogóle go do nie pociąga i że chce być bussinesmanem. A tak, zapomniałem wspomnieć że Anglik ten sklejał ze mną pudełka w fabryce za niewiele ponad 6 funtów za godzinę?
Platforma Obywatelska – Złośliwi na mieście mówią, że Platforma (PO) jest tak samo obywatelska, jak kiedyś obywatelska była Milicja Obywatelska (MO). Partia, która w jednym roku deklaruje się jako zajadle liberalna i zwolenniczka „szarpnięcia cuglami” nawołując hardo do reform, by tenże sam rok zakończyć podwyżką podatków, ograbieniem Polaków z oszczędności emerytalnych i dołożeniem cegiełki do infrastrukturalnego paraliżu kraju, w międzyczasie wydatnie przyczyniając się do kuriozalnej katastrofy smoleńskiej i bohatersko walcząc z powodzią… Przy wszystkim zachowując poparcie na poziomie białoruskim i niewzruszone, optymistyczne spojrzenie swojego lidera. Czy znasz Szacowny Czytelniku inną partię, która marnując cztery lata bez żadnej strukturalnej reformy nazywana byłaby „partią reform”? Albo ugrupowanie, które ograniczając wolność słowa i debaty publicznej w Polsce lub nawołując ustami swojego lidera do oskubania z kasy publicznej instytucji za napisanie niewygodnej, acz prawdziwej książki, byłoby jednocześnie nazywane partią ratującą polską demokrację? Jak dla mnie – fenomen! Swoje poparcie dla ów ugrupowania wycofałem 21 maja 2006r. (por. również: „Nawrócony Pisowiec”). Na PO w dorosłym życiu głos oddałem dwa razy (w 2005r.). I z tego publicznego grzechu długo jeszcze spowiadać się będę musiał (głównie przed samym sobą).
Pisanie, Polityka, Polska, Prawo– Wszystko na „p”. I wszystko po trosze jest moją pasją, a po trosze i czymś innym. Prawo to w przyszłości (miejmy nadzieję) wyuczony zawód. Polska to kraj, z którego wyrwać mnie można – a i owszem, ale tylko z korzeniami! Polityką zaraziłem się w wieku lat ośmiu i chociaż zdaję sobie sprawę z faktu, jak debilna to namiętność jakoś nic z taką łatwością nie potrafi przyciągnąć mnie i pochłonąć jak ona. A pisanie to – jak twierdzą niektórzy – mój największy talent i rzecz która czasami wychodzi (znowu – wedle niektórych) całkiem nieźle. I jest jeszcze coś. Wszystkie te małe miłostki nie powinny przesłaniać tej największej (por. rów.: „Marlenka”). Dlatego umówiłem się w jakieś pięć lat wstecz z Najpiękniejszą Dziewczyną Jaka Stąpa Po Ziemi, że w pewnych sytuacjach słabostki na „p” nie będą miały racji bytu. I jak na razie z obietnicy tej się wywiązuję. Kto wie jak długo jeszcze… (-:
Quickstep – Taniec, który wedle zapewnień mojego instruktora w pokoleniu naszych dziadków był znany najbardziej nawet zapyziałym osobnikom. Kroki tańczyć umieli wszyscy i wszędzie. „Facet brał sobie kobietę na prawe biodro i ją prowadził” – jak podkreśla. Dzisiaj – pomimo postępu i walki o prawa człowieka młodzież, jak i starsi zadowolić się muszą dyskotekowym „umcyk-umcyk”, ewentualnie machaniem ręką w rytm hip – hopu. Takie czasy.
Rockowe zespoły – A tak naprawdę, to nie tylko rockowe, ale też metalowe, popowe, jazzowe, hardcorowe, techno, punkowe, funkowe, softowe, chiloutowe i cholera go wie jakie jeszcze (byłbym zapomniał, a to przecież podstawa – zespoły disco polowe również). Nie wiem skąd się to bierze, ale wytwarzają w sobie jakąś niepohamowaną potrzebę adoracji i uwielbienia 24 h na dobę. I to przy tekstach na poziomie „Ty i ja w jednym ciele – miłość i zapomnienie – tęsknota to cierpnie – głowa do góry, czas na zapłodnienie” (ewentualnie: „Szatana, szatan – ja się z nim bratam” śpiewane z ckliwością anielskich trąb, opisanych w Apokalipsie Św. Jana). Kolejny fenomen pozostający dla mnie zagadką.W rozmowie na ten temat z moim przyjacielem stwierdziłem kiedyś, że od kiedy zakotwiczyłem się w duchowości mojej wiary (może nie za głęboko, ale zawsze), żadne jej surogaty w postaci uduchowień muzycznych nigdy mnie nie pociągną, ani nie wciągną. No tak… ale żeby nie było, jaki to ja nie jestem „mondry” to wypadałoby zacząć od stwierdzenia, że jeszcze nie dalej jak pięć, sześć lat wstecz sam również byłem członkiem jednej ze wzmiankowanych subkultur ( – piękne słowo), gotowym obnosić się swoim muzycznym dekalogiem i doszukiwać w nim sensu tak głębokiego, że nie wpadliby nań autorzy tekstów ów muzycznych przykazań w stanie największego nawet delirium. Jak tak patrzę na siebie wstecz, to wydaje mi się, że pod tym względem musiałem być cholernie zabawny. A jak zabawnie wypadałem w oczach znajomych? … ups! Dobra, odpalamy płytę „Comy”…
Sed3ak – (czyt. sed-trzak, ew. setrzak) Ksywa wymyślona przez kumpla gdzieś na wiosnę 2003r. Wzięła się z braku możliwości wpisania polskiej litery do rubryki z nazwiskami graczy hokejowych w jednej z gier (chyba NHL 2002, czy coś takiego), przez co komputer w to miejsce wrzucił „3”. I tak jakoś zostało. Najzabawniejsze jest to, że w ów grę nigdy nie grałem. Ba, nigdy nawet nie miałem jej zainstalowanej na komputerze. I w ogóle, to słabo mnie pociąga hokej. A jak na ironię ksywka ta się przyjęła chociaż, ani o nią specjalnie nie zabiegałem, ani nie była to jedna z tych, którą najbardziej chciałbym nosić. Ale w gruncie rzeczy, to jest nawet fajna.
Sens życia – Wszystko na to wskazuje, że pojawi się w przyszłości. Więc nie ma się co rozpisywać.
Setka – Dla niewtajemniczonych: parę naparstków wódki. Dla wtajemniczonych: przyjaciółka. Dla niewtajemniczonych: pić nie więcej niż pięć pod rząd. Dla wtajemniczonych: mam nadzieję, że tak właśnie. Dla niewtajemniczonych: najlepiej zagryzać plastrem cytryny. Dla wtajemniczonych: hehe... I ważne, żeby elementów „wtajemniczonych”, nie pomieszać z „niewtajemniczonymi”, bo będzie grubo. I w ogóle, to kto mi tu nabruździł w tekście i jakieś hasła pododawał?!… I gdzie jest do cholery na tej klawiaturze [backspace]...!?!
Sierżant Sójeczka – Z drużyny Podpalaczy Mostów, były dowódca (Wielka Pięść) imperialnej armii w Siedmiu Miastach, osobiście zdegradowany przez cesarzową Lessen do stopnia sierżanta, następnie wyjęty spod prawa prywatną proskrypcją tejże – zastępca malazańskich renegatów tamże… zginie w trzeciej części epickiej sagi „Malazańskiej Księgi Poległych” (pn. „Wspomnienie Lodu”), w tomie drugim (pt. „Jasnowidz”) na stronie 517 zabity przez Kallora! I jestem zdania, że po przeczytaniu prawie dwóch tysięcy stron tej fantastycznej klechdy postać ów zasługiwała na to, aby żyć i wielką niesprawiedliwością było takie jej potraktowanie! I nic, ale to nic autora powieści za tak naszkicowaną akcję usprawiedliwić nie może!
Sprawiedliwość – Nie mylić z „Prawo i Sprawiedliwość”. A konkretniej: Sprawiedliwość po polsku. Jak wygląda? A tak: Matka górnika zamordowanego w kopalni Wujek w 1981r. w III RP, przed sądami tzw. wolnej Polski, próbowała dochodzić prawdy o śmierci syna. A ten zginął w okolicznościach dość specyficznych: od snajperskiej kuli wymierzonej precyzyjnie w jego głowę przez zomowca. Cztery zdania. Pierwsze – ta matka, w tułaczce od jednego sądu do drugiego, w podróży w najgorszej klasy przedziałach polskich kolei spędziła więcej czasu niż którykolwiek ze sprawców tego mordu spędził w więzieniu. Zdanie drugie – ówczesny szef bezpieki, gen. Czesław Kiszczak, co rusz usprawiedliwiający swoją absencję przed obliczem temidy, okolicznością podeszłego wieku i ogólnym podupadnięciem na zdrowiu, w styczniu b.r. za złotówki ze swej esbeckiej emerytury pojechał na wypoczynek do Tunezji (na plażę, nie do karceru). Trzecie – Prowodyra stanu wojennego – Wojciecha Jaruzelskiego, prezydent Polski zaprosił na obiegowego doradcę, bo zgoda buduje, a niezgoda pewnie nie buduje (por. rów.: „Zgoda Buduje”). Czwarte – Sprawców ów masakry niezależne sądy i ich niezawiśli sędziowie skazać próbują od ok. 10 lat. Piątego zdania dopisać – chociaż bardzo się starałem, nie jestem w stanie…
Starzy, gorzej wykształceni, z mniejszych ośrodków (por. rów.: „Babcia”) – Wybrałem się dzisiaj do spożywczaka po standardowe zakupy. Do kasy podeszła staruszka z pytaniem, po ile jest cukier. Ekspedientka odparła, że po 4,60 zł. Kupiłem co chciałem, a po resztę zaszedłem do innego delikatesu. Tam również pojawiła się ów staruszka z pytaniem po ile cukier. I pewien jestem, że sklepów takich w których ów pani potencjalnie kupiła by cukier o 20 gr. taniej zwiedzi jeszcze co najmniej kilka. W PRL chodziła taka anegdota: Babulinka podchodzi od towarzysza Gierka i lamentuje, że chleb drogi, masło drogie, gaz drogi, renta mała, a praca też nie lepiej płatna. . Jak żyć? – zapytała. A Towarzysz Pierwszy Sekretarz jej odpowiedział: krótko! Lepszego komentarza nie znalazłem. (P.S. – Następnego dnia w tym samym delikatesie pojawiła się inna babulinka z zapytaniem po ile cukier, bo ta dowiadywała się, że na mieście podobno po 5zł – i mam na to świadków).
Świat Według Kiepskich – Serial, którego szczyt oglądalności zbiegł się z drugą kadencją prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (i również szczytem jego popularności jako głowy państwa). W zasadzie ciężko cokolwiek dobrego o „dziele” tym powiedzieć. Sączący alkohol Ferdek ze swoim niepełnosprytnym synkiem i tyrającą za 1200 zł brutto żoneczką. Do spółki jeszcze zawistny sąsiad Paździoch, listonosz i naszprycowany tłuszczem Pan Boczek, którzy z nudów prezentują na ekranie kretynizmy i występki obrażające ludzką inteligencję. Podówczas jednak nikt nie obruszał się, że w tzw. komercyjnych mediach w najlepszej porze transmisyjnej wyświetlane jest (nie bójmy się użyć tego słowa) g***, utrwalające stereotyp Polaka-pijaka i nieroba, dla którego na piwo harować musi żona (zresztą zajechana jak radziecki czołg). Żadna feministka, która z biegu potrafi w kazaniu przypadkowego wiejskiego proboszcza dopatrzeć się przykładu „opresyjnego nastawienia religii katolickiej do kobiet”, nawet się nie zająknęła, by „w walce o postęp” chociaż zjechać serial w króciusieńkiej recenzji gdzieś w jakimś „kosmopolitanie”, czy innym „glamur". Nic, zero, nul. A polactwo, wypłukane i przewalcowane przez półwiecze komunizmu patrzyło się w ekran na Kiepskich i się rechotało, nie zdając sobie sprawy, że śmieje się z siebie i głównie sobie wystawia cenzurkę. Parę razy pokusiło się nawet polactwo o przyznanie ów „dziełu” jakiś „superwyktorów”, „telekamer”, czy innego „serialu roku”. A socjologowie tłumaczyli to tym, że społeczeństwo jest zmęczone. Czym k*** jest zmęczone – ja się pytam?! Jak dla mnie Kiepscy to swoisty hymn, albo obraz pokolenia. Tego samego pokolenia, co w pierwszych dniach żałoby narodowej z kwietnia 2010r. protestowało w Krakowie przeciwko pochówkowi Prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu, z palcami ułożonymi w geście: „Ja Cię pierd***!”. Ta sama młodzież, która taplając się na co dzień w rynsztoku internetowych forów i dolewając tam pomyj na Kościół, „Kaczora-buraka”, czy papieża potrafi jednocześnie na jedno słowo rapera pokazać młodemu człowiekowi „jak kończą frajerzy!”. To ta sama młodzież, co ochoczo zapełnia poprawczaki, handluje „znalezionymi” komórkami, czy skubiąc państwo na zasiłkach stwierdza, że „w Polsce psy dupą szczekają” (por. rów.: „Emigranci”) i „wszyscy tutaj kradną!” (por. rów.: „Złodziej”), a winne temu są dlań „opasłe brzuchy biskupów” dostrzeżone przez ich zucha Palikota Janusza. Specjalnie się temu nawet nie dziwię. Skoro przez całą III RP wkłada się młodym w łby antywartości, pogardę do wszystkiego co cenne, ważne i piękne to ciężko oczekiwać innych skutków, postaw i zachowań. Od siebie dodam tylko, że ja się tym serialem brzydzę. Gdy kiedyś ojciec (por. rów.: „Ojciec”) zobaczył jak wpatruję się w Kiepskich na ekranie to… nie, nie zabronił mi tego oglądać. Nigdy tak nie robi i nie robił. Po prostu spojrzał na mnie z takim politowaniem, jakby chciał powiedzieć: „Synu i Ty, którego tak wysoko ceniłem takie coś oglądasz?”. I od tamtej pory się „dzieła” ów nie tykam (a teraz podobno jakaś reedycja jest).
Tomasz z Akwinu – Święty Kościoła katolickiego. I jak by się w biografię wgryźć, to zapewne można by o samej personie rzec cokolwiek więcej. W tym miejscu wystarczyć musi jednak tylko taka sformułowana przezeń modlitwa: „Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, ze muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty, Panie, wiesz, ze chciałbym zachować do końca paru przyjaciół. Wyzwól mój umysł od niekończącego brnięcia w szczegóły i daj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy. Użycz mi chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić. Zachowaj mnie dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać”. Acu rem tetigisti!
Uczelnie wyższe – Jest tak: Po uprzednim zawiadomieniu lokalnego urzędu skarbowego, wypełnieniu pięciu formularzy, uzyskaniu zgody dwóch nauczycieli akademickich (obudowanych pięcioma podpisami) i siedmiokrotnym odwiedzaniu gabinetów rozlokowanych na piętrze pierwszym i drugim (na przełomie dwóch miesięcy) udało mi się uzyskać zgodę dziekanatu na zwrot kosztów podróży na konferencję naukową, w wysokości 63,89zł. Ale jest też tak: Mój promotor, wybitny (i właściwie jeden z niewielu) specjalista w zakresie procesualistyki cywilnej, członek Komisji Kodyfikacyjnej oraz postać darzona autentycznym szacunkiem przez studentów, nie za tytuł naukowy, lecz pracę i podejście – ów człowiek osobiście pofatygował się ze swojego gabinetu na piętro, aby przynieść usmarowaną talkiem drabinę, by mój kolega mógł dzięki niej dosięgnąć z najwyższej półki książczynę z 1937r. potrzebną do pisania pracy magisterskiej. Jest tak: Ćwiczeniowiec umawia się w kilka godzin przed poprawkowym egzaminem z moim przyjacielem na stacji benzynowej, aby w samochodzie w czasie tankowania przepytać go z 1000-stronicowego materiału. Ale jest też tak: Adiunkt w katedrze prawa konstytucyjnego osobiście gratuluje mi i koledze obok dobrze zdanego egzaminu z życzeniami i zapewnieniami wybitnej kariery prawniczej. Jest tak: W wyniku napisania testu w 94% poprawnie i ponad dwustronnej odpowiedzi (na kartach A4) na pytania otwarte egzamin zakończył się dla mnie oceną niedostateczną. Ale jest też tak: Pewien wybitny pan doktor osobiście poświęca mojej skromnej osobie prawie godzinę ze swojego prywatnego czasu, aby dokładnie rozrysować wszystkie uchybienia jakie popełniłem w jednej ze swoich prac. Przykładów na „jest tak” mógłbym mnożyć na pęczki. Te na „ale jest też tak” właśnie mi się wyczerpały. I może z tego względu najlepsza polska uczelnia wyższa lokuje się gdzieś poza pierwszą pięćsetką w rankingu światowym, a docelowo większość z nich stawia sobie za cel wyprodukowanie jak największej ilości bezmózgich matołów, dostających dyplom którego w przyszłości nie będą potrafili nawet przeczytać (por.: „Młodzi, wykształceni, z większych miast”).
Weronika – Jedno z tych imion do których mam specjalną słabość. Odpowiem zawczasu dociekliwym – nie jest to imię Mojej Najdroższej, narzeczonej, kochanki (sic!), mamy, babci, prababci ani piekącej smakowite ciasteczka cioci. Zwyczajnie i obiektywnie parę liter z kartek kalendarza, które mnie na swój sposób zaczarowały. I bardzo proszę bez kąśliwych uwag, rechotów, skojarzeń oraz poszukiwań drugiego, trzeciego i następnego dna! Ot, niegroźna fanaberia, kaprys i delikatny defekt. A z drugiej strony, jeśli popatrzeć na rozmaite omamienia i powody, dla których doświadczają ich inni (por.: „Rockowe zespoły”), to z czystym sumieniem mogę powiedzieć: jestem normalny (zasadniczo…!).
X – Jak „American History X”.Przykład tego jak powinno tworzyć się dramaty i opowiadać o problemach nośnych społecznie. Zachwycający film (z jak zwykle genialnym, no niemalże dosłownym przetłumaczeniem tytułu na język polski – „Więzień Nienawiści”), opowiadający historię młodego, zdolnego chłopaka, niewinnie podtruwanego rasistowską ideologią przez własnego ojca, który na skutek jego śmierci staje się przywódcą grupy lokalnych skinheadów. Opowieść o pustce nienawiści, nawróceniu, miłości, odpowiedzialności i karze za grzechy przeszłości, a przy okazji dzieło pozbawione cukierkowej, czarno-białej projekcji problemu rasizmu. Film doskonale skrojony i z umiejętnie naszkicowaną akcją. Zawsze po seansie potrafi wydobyć mnie z odmętów deprechy (proszę nie pytać, dlaczego z dołka wyprowadza mnie film z natury rzeczy dołujący – sam się zastanawiam i od dobrych kilku lat próżno próbuję to rozgryźć). Co tu dużo mówić, trzeba po prostu obejrzeć (najlepiej nieraz).
Zgoda buduje – Dobra, bez jaj. Idziemy dalej.
Złodziej – „Polacy to złodzieje”, a także „Polską rządzą złodzieje”. Te proste prawidła ludowe to poniekąd aksjomaty nie do podważenia nad Wisłą. Autentyczny monolog pewnego polskiego studenta z czasów saksów w Wielkiej Brytanii: „W Polsce wszyscy kradną, zwłaszcza Ci w rządzie. Zwykłe nieuczciwe cwaniaki i dranie! Mój ojciec-policjant, po 15 latach pracy dostaje na rękę 1800zł wypłaty. Zarobki gówniane, a ceny europejskie! Do dupy z takim krajem!!!”. Ot, MWzWM. Ten sam człowiek w kilka godzin później kradnie z fabryki taśmę i parę butelek alkoholu, a w międzyczasie poprzez „umiejętny sposób zarządzania przerwami” pracuje w trybie 6h pracy – 6h przerwy. I to pomimo „europejskich zarobków”. Komentarz uważam za zbędny.
"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)"
kard. Stefan Wyszyński
sed3ak na Twitterze
Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro!
"The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature".
Abraham Lincoln
"Virtù contro a furore
Prenderà l'armi, e fia el combatter corto;
Che l'antico valore
Negli italici cor non è ancor morto".
Francesco Petrarka
Polecam:
"Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości