A co by było gdyby?
Jacek (33l.) pochodził z niewielkiej miejscowości na Mazowszu. Naraził się lokalnym władzom, dostarczając miejscowemu dziennikowi (zamkniętemu w kilka miesięcy później) informacje o tym, że kilku radnych bierze udział w ustawianiu przetargów na zakup środków trwałych do gminnych przedsiębiorstw gospodarki komunalnej. Od każdego przetargu członkowie zarządu powiatu życzyli sobie 10 tys. zł gratyfikacji. Przetargi ustalane były w cyklu dwuletnim. Zgłosił wniosek do prokuratury rejonowej. Ta nie znalazła jednak podstaw do wszczęcia postępowania przygotowawczego. Sprawę umorzono.
Wkrótce do innego gminnego pisemka przedostała się informacja, że Jacek zginął w wypadku samochodowym. Policja badała sprawę. „Na razie nie ma bezpośrednich dowodów, wskazujących na to że kierowca miał we krwi więcej alkoholu niż przewiduje norma” – podał rzecznik prasowy powiatowej komendy policji, prywatnie znajomy członka rady miasta, jeszcze z czasów szkoły średniej. W miasto poszła fama, że Jacek „prowadził po pijaku”. Protokół z miejsca wypadku za najbardziej prawdopodobną przyczynę jego spowodowania wymienia „utratę kontroli nad pojazdem, powodowaną obniżoną zdolnością psycho - manualną”.
Wdowa po Jacku – Agnieszka, próbuje szukać sprawiedliwości. Sąd oddala jej pozew o ochronę dóbr osobistych przeciwko lokalnym periodykom. W tym samym czasie ubezpieczyciel zaniża wysokość odszkodowania, w stosunku do maksymalnej kwoty ubezpieczenia wykupnej polisą przez Jacka. Wielomiesięczne, nietanie procesy sprawiają, że Agnieszka daje za wygraną. Brakuje środków na adwokackie honorarium. „No jeśli decyduje się pani na batalię sądową, to chyba oczywistym jest, że będzie to kosztowało. Ja na to nic nie poradzę!” – słyszy od mecenasa. W ZUS-ie urzędnicy ociągają się z wypłatą renty rodzinnej. Po roku od śmierci wreszcie przychodzi decyzja. Rentę przyznano… w minimalnej wysokości. „Na wysokość decyzji wpływ miała okoliczność, że wypadek był spowodowany najprawdopodobniej chęcią spowodowania samobójstwa” – głosi zredagowana niezbyt stylistycznie informacja urzędnicza na decyzji z pobliskiego oddziału. Złożyła odwołanie. Mijają kolejne miesiące. Zaczyna brakować podstawowych środków do życia. Agnieszka ze względu na dzieci podejmuje dodatkową pracę. Sprząta po godzinach w szkole.
Z banku przychodzą pisma. Na mocy paragrafu entego, ustępu tentego, punkt siaki umowy kredytowej nr X (i coś tam dalej jeszcze), zwiększono miesięczną ratę hipoteki. Agnieszka interweniuje u prezesa oddziału banku (znajomego znajomego kogoś ważnego w mieście). Słyszy w odpowiedzi, że bank nie może honorować nieodpowiedzialnego zachowania jej męża, który upił się, zabił i tym samym zostawił niespłaconą hipotekę. „To byłoby sprzeczne z prawami ekonomii” – oznajmia prezes. Dodaje, że „trzeba się było liczyć z tym, jak się podejmowało decyzję o zaciągnięciu kredytu”.
Zdesperowana wdowa po Jacku idzie do biura poselskiego lokalnego posła, na którego z mężem głosowała i namawiała do głosowania w ostatnich wyborach. Zastaje go. Załamana opowiada swoją historię. Łka, co jakiś czas wycierając nos. Polityk uspokaja i zapewnia: „Jakoś to będzie, uruchomię swoje kontakty”. Oferuje niezobowiązująco pomoc i zaprasza na spotkanie w przyszłym miesiącu, oczywiście w godzinach dyżuru. Ale pomoc się nie pojawia. Mijają kolejne miesiące, już prawie dwa lata od śmierci męża. Ostatnią deską ratunku jest prasa. Rzecz jasna – o zasięgu ogólnopolskim. Zgłasza się do programu interwencyjnego. Powstaje audycja. Tworzy się chryja. Przed kamerami decydenci zaprzeczają, mieszają się, nie są już tak pewni jak w rozmowach prywatnych. Program mija, lecz smród pozostaje.
Agnieszkę odwiedza jakiś postawny mężczyzna w średnim wieku. Oferuje pieniądze w zamian za milczenie. Prosi, nie grozi. Jak twierdzi, nie ma sensu sprawy rozdmuchiwać, bo nie jest to interesie kogokolwiek. Dziesięć tysięcy i pakt milczenia. Wdowa podkreśla, że jej chodzi nie o pieniądze, ale o pamięć i dobre imię męża, o poszukiwanie sprawiedliwości. Ten patrzy na nią z ukosa, lekko zażenowany. Po chwili odpowiada: „Przecież do komendanta z tym nie pójdziemy” – stwierdza tajemniczo.„Pani mąż po prostu nie szanował ludzi w mieście. Nie rozumiał, że tutaj tak po prostu jest”. Rozmowa nie miała dalszego biegu. Agnieszka przyjęła pieniądze, za które kupiła dzieciom wyprawki do szkoły, spłaciła bieżące długi i odłożyła trochę „na życie”.
Powyższa historia jest prawdziwa, z tym że niekoniecznie się wydarzyła. W tym miejscu dodać tylko można jedną rzecz – rekomendację. Do obejrzenia filmu „Plac Zbawiciela”, a parę spraw może się rozjaśnić.
Dzieci Smoleńska
Inicjatywna dnia bez Smoleńska powstała gdzieś na fejsbóku. Jestem nawet w stanie zrozumieć motywację twórców. Po prostu, głowa może rozboleć od ciągłego wysłuchiwania oskarżeń i przerzucania się inwektywami w tej sprawie. Dziwię się tylko że „młodzi, wykształceni, z większych miast” są na tyle umysłowo dysfunkcyjni, że nie potrafią dokonać – tak potrzebnej w erze nadprodukcji informacji czynności jak filtracja wiadomości.
Media bowiem selekcjonują informacje o katastrofie zgodnie z logiką ich działania: ma być szumnie i sensacyjnie. Jeśli jakiś polityk powie o innym, że ten jest „osobiście odpowiedzialny za śmierć trzech posłów”, to jasne że brzmi to zgrabniej niż stwierdzenie, że Tu154M był wojskowym samolotem cywilnym, lądującym wedle cywilnych procedur na wojskowym lotnisku, a na pokładzie nie było tzw. lidera. Z tej drugiej nowiny laik zwyczajnie niewiele zrozumie. Nie uzasadnia to jednak propagowania akcji, jak ta powyżej.
Tyle o organizatorach. Teraz słówko o zwolennikach. Nie da się na ich określenie znaleźć bardziej dosadnego słowa, jak: wykorzenione z polskości berbecie, o umysłach niewolników, w znacznej mierze niedokształceni (vel. niedoinformowani) nie widzący (bądź niepotrafiący dojrzeć) prostej zależności – Smoleńsk jest na tapecie od 10 miesięcy, z tego względu że jest to mediom elektronicznym na rękę! Wałkowanie tematu to naturalna odpowiedź na zapotrzebowania widza. Już przecież teraz w czasie rodzinnych nasiadówek każdy z zaproszonych musi mieć wyrobiony głos nt. katastrofy. Kwestiami takimi zajmują się osoby od medialnego targetu. Więcej kliknięć, czy włączeń na news o 10 kwietnia generuje większe pieniądze (a kliknięć i włączeń jest bardzo dużo), a ta wartość ma przecież na mediów komercyjnych największe znacznie. Zdjęcie Smoleńska z mainstreamu to automatyczne okradzenie siebie (czyt. swojej stacji). Co śmieszniejsze, nie dawniej jak we wtorek do sieci przebił się nieznany film z miejsca katastrofy. Czy można zatem twierdzić w takiej sytuacji, że to któryś z polityków jest odpowiedzialny za podbijanie smoleńskiego bębenka?
Rzecz jasna, nie tyczy się to kwestyj wyjaśnienia okoliczności katastrofy, czy poszukiwania winnych na zasadzie dziennikarskiego śledztwa. Ba, komentatorzy nie ośmielą się nawet stawiać odważniejszych tez odnośnie przebiegu samej katastrofy (co w mediach zachodnich byłoby priorytetem i dawało prestiż). Przykład Anity Gargas i jej „Misji Specjalnej” pokazuje, że grzebanie w smoleńskim błocie skutkować może wylaniem z roboty. Media zasadniczo przedstawiają polityków (wiadomo w jakich proporcjach) w wygodnym dla siebie świetle. A sami politycy o katastrofie mówią dużo i chętnie. Pewnie, ze łatwiej jest wypunktować Macierewicza, gdy ten stwierdza że kontrolerzy naprowadzili Tupolewa na brzozy, a tym samym na śmierć. Trudniej już dać trzyminutowy urywek z sejmowej debaty, gdzie ten sam poseł punkt po punkcie merytorycznie okłada ministra-psychiatrę Bogdana Klicha. Jeśli spojrzymy z jaką obiektywnością wiodące dzienniki zrelacjonowały konferencję gospodarczą PiSu, redukując ją do przejęzyczenia prezesa, nie powinniśmy mieć złudzeń. Smoleńsk jest w mediach obecny, bo tak decydują szefowie danych mediów elektronicznych. Przecież na byle jakiej konferencji, powiedzmy nt. zmian klimatycznych, w turze zadawania pytań, zawsze znajdzie się reporter, który zapyta polityka tam się produkującego o katastrofę. Otworzy się tym samym puszka Pandory, a i sam dziennikarz ma ułatwioną robotę, bo zamiast weryfikować np. merytoryczną zasadność pakietu klimatycznego, wrzuci wstawkę o nowej smoleńskiej nawalance.
Uderzająca jest inna rzecz. Ta mianowicie, że ten oczywisty poniekąd fakt nie trafią, do „młodych, wykształconych”, czyli wydawałoby się, że grupy najlepiej do rozumowań dostosowanej. MWzWM – co trzeba przyznać z boleścią, rozumują niestety wedle statusowych uproszczeń. Katastrofa kojarzy im się z znienawidzonymi przez nich Kaczyńskimi. Kaczyński z kolei z Kościołem (albo na odwrót), a Kościół z zakazami, hipokryzją i cielesną uprzężą. Nie przypadkowo dało się usłyszeć w ubiegłej kampanii prezydenckiej w głosie młodego pokolenia, że jak się wybierze Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta, to ten zabroni się bzykać bez ślubu.
***
Natrafiłem ostatnio na fejsbóku właśnie, na link doprowadzony na moją „główną” przez znajomego znajomego. Odsyłał on do strony, a raczej bloga pn. http://smolensk-czyja-to-wina.tumblr.com. Jej zawartość to tylko dwa zdania wypisane standardową czcionką: „Nie wiem i chuj mnie to obchodzi. Zajmijcie się czymś pożytecznym, pierdolone nieroby i spiskowcy”. Nie jestem nawet zdziwiony. Jeśli udało się nam osiągnąć jako społeczeństwu coś przez ostatnie dwudziestolecie, to chyba tylko ogólne przeświadczenie o pogardzie dla własnego narodu, jego nieudacznictwie i hamującej modernizację kraju religijności. Skuteczne wynarodawianie Polaków, a zwłaszcza dorastającego w III RP pokolenia, sprawiło że dzisiaj na patriotyzm patrzy się nie jak na troskę o dobro wspólne, którą wznieca się już w domowym zaciszu (tak, jak to pojmują Amerykanie), tylko jak na furiackie zapędy grupy niezrealizowanych życiowo debili. Dzisiejszy patriotyzm przejawia się w stwierdzeniu Marii Peszek: „Gdyby moja ojczyzna popadła w jakieś tarapaty, myślę tu o sytuacji zbrojnej, to ja natychmiast zostaję dezerterem. Nie zostaję sanitariuszką, nie schodzę do kanału. Pierwsza rzecz, jaką robię to spierdalam po prostu”.
Zastanawiam się, czy ludzie młodzi – czyli, jak by nie patrzeć przyszłość narodu, nie dostrzegają tej prostej zależności. Że niezależnie od poglądów politycznych, czy przekonań religijnych wyjaśnienie tej katastrofy jest testem i warunkiem koniecznym do skutecznego chronienia praw jednostki w społeczeństwie. Jeśli państwo nie jest w stanie zapewnić bezpiecznego lotu swojemu Pierwszemu Obywatelowi, to w jaki sposób ma chronić jednostki zwykłe? Jak można nie dostrzegać tego oczywistego związku? Że bylejakość, układowość i ogólne spierniczenie głównej kadry zarządzającej państwa może któregoś dnia doprowadzić do tego, że i takiemu „młodemu z Facebook’a” ktoś podłoży świnię i zechce zwyczajnie zrujnować życie. I że przy oligarchicznej strukturze państwa nie będzie miał sposobności na poszukiwanie sprawiedliwości? Czy komuś naprawdę się wydaje, że opisany przeze mnie powyżej przypadek z „Polski lokalnej”, to jakaś bujda którą wciskam czytelnikom na chama?
Jeśli ktoś próbuje mnie zaszeregować do grupy MWzWM, to pomimo wyższego (już prawie) wykształcenia, zamieszkiwania w półmilionowym mieście i młodego wieku wzbraniam się nogami i rękoma. Mam za sobą wystarczająco wiele doświadczenia prywatnego z pobytu na Zachodzie Europy, żeby wiedzieć jak funkcjonuje sprawne państwo i co to znaczy ochrona konstytucyjnych praw i wolności przysługujących jednostce. MZzWM wiedzę ta ten temat czerpią raczej z nagłówków, stereotypów i uproszczeń. Co pokazuje też jak niewiele warte jest takie tytułowanie tej grupy wyborczej.
***
Mieliśmy kiedyś już pomiędzy Bugiem, Odrą a Nysą system, w którym ludzie wyskakiwali plecami z okna, a prokuratura orzekała, że jest to standardowy przypadek popełnienia samobójstwa. Olewnika też nie można było znaleźć, bo jak powiedział rodzinie minister Ryszard Kalisz (ten co to dzisiaj krytykuje PiS za łamanie praw człowieka) „to normalne że ludzie znikają”. Normalne? Jasne, że normalne! „W zimie jest zimno, to jest odwieczne prawo natury”. „Woda ma to do siebie, że się zbiera, a potem spływa do Bałtyku”. „To nic nadzwyczajnego, że się rozbił samolot, bo przecież wszędzie na świecie zdarzają się katastrofy”. W takiej Polsce chcemy żyć?
Ostatni akapit, czas kończyć. Nie zmieści się parę technicznych przemyśleń odnośnie samej katastrofy. Trudno, najwyżej innym razem. W konkluzji cały czas jestem pod wrażeniem ukrytej, bądź jawnej nienawiści kipiącej od znacznej grupy młodych ludzi, którzy pod pretekstem walki z ich prywatnymi demonami gotowi są posunąć się bezgranicznie. Stereotypy o Kościele, o Kaczyńskim, czy o zacofaniu kraju – jeśli tylko można z siebie wypuścić jad to nie ma przeproś. A przecież jak głosi (niewymieniona) część sentencji będąca mottem tego bloga: „Hate is baggage.Life's too short to be pissed off all the time.It's just not worth ti (American History X, 1998)”.
"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)"
kard. Stefan Wyszyński
sed3ak na Twitterze
Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro!
"The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature".
Abraham Lincoln
"Virtù contro a furore
Prenderà l'armi, e fia el combatter corto;
Che l'antico valore
Negli italici cor non è ancor morto".
Francesco Petrarka
Polecam:
"Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka