Sed3ak Sed3ak
83
BLOG

Parytetówki i inne potworki

Sed3ak Sed3ak Polityka Obserwuj notkę 0

Dyskusja o parytetach nie jest niestety wolna od wielu przekłamań, konfabulacji i nieprzyjemnego dla ucha naciągania faktów. Jak wiele tematów społecznych poruszanych przez środowiska lewicowe (w tym feministyczne), starają się one być przeforsowane przez używanie argumentów poniżej pasa, z którymi dyskusja wydaje się być o tyle trudna, co pozbawiona sensu. Jak bowiem dyskutować z faktem, że parytety przybliżają nas do Europy, albo że kobiety w końcu zasługują na swoją reprezentację w Sejmie? Są to prawdy objawione tego samego kalibru, jak te, że niewydojonej krowie pęcznieją wymiona, czy też że wraz z przemijaniem zimy dzień staje się coraz dłuższy.

Jednocześnie twierdzenie, że nie jest się za parytetem, ściąga na nas fatwę prześladowcy kobiet, który najpewniej miał w rodzinie dziadka inkwizytora i teraz wyładowuje na płci przeciwnej kompleksy przodków. Jest to taktyka sprawdzona. Co roku stosuje ją m.in.  Jurek Owsiak, a raczej grono jego wiernych zauszników, którzy wszelką krytykę jego publicznej zbiórki pieniędzy lub wątpliwość co do celowości przeprowadzania z nienaturalną pompą kolejnego „wielkiego finału”, wykorzystują, jako przyczynek do przyczepienia myślozbrodniarzom etykietki osoby obojętnej, bądź nieczułej na chorobę i niedolę dzieci, przeciwnej społeczeństwu obywatelskiemu i wrogiej dobroczynności. W konsekwencji na dołek delikwenta usadza Tomasz Lis i każe z odchylenia nacjonalistyczno-prawicowego sowicie się wytłumaczyć. Niemniej jednak, warto temat parytetów przeanalizować.

Zbawiciele z lewej flanki

Chrześcijanie wierzą generalnie, że Zbawiciel jest jeden. Jezus Chrystus, żyjący w latach 1-33 (n.e.), prosty cieśla z Nazaretu. Dla ludzi niepodzielających tej wizji końca świata, a wcześniej – kresu naszego życia, sprawy się nieco komplikują. W niszę tę załapują się ostatnią feministki (w tym zwolenniczki parytetów), które same są sobie zbawicielami (pardon: zbawicielkami) i co dzień wmawiają prostym masom, jakim męczeństwem kobiet (dodajmy: na pluszowym krzyżu) jest panujący w naszym (i nie tylko naszym) kraju patriarchat.

Wizja żywota kobiety, dla przeciętnej feministki, to z grubsza: narodziny, nauka ról społecznych, uciemiężenie własnej seksualności, przedwczesne założenie rodziny (w skutek braku dostępności aborcji i pigułek wczesnoporonnych), później niewolnicze zamknięcie w domu, usługiwanie zachciankom seksualnym oblubieńca, a na końcu poetycka śmierć w zapomnieniu i głębokim niezrozumieniu.

Nie powiem, twórcze. Zwolenniczki parytetów podkreślają, że są one w stanie zapewnić kobietom należytą reprezentację w Sejmie oraz wyprowadzić je z domów i wprowadzić do sfery publicznej. Wydaje mi się, że chyba nie. Bo i problem leży gdzie indziej.

Po pierwsze, problem reprezentacji społecznej parlamentu wcale nie musi przebiegać wedle tak sztucznego kryterium jak płeć. Podobnie jak nie powinna biec po linii takich wskaźników, jak wykształcenie, pochodzenie, czy cechy charakteru. Dla przykładu, rolnicy – stanowiący ok. 1/5 społeczeństwa, nie są w zasadzie reprezentowani w Sejmie przez żadną partię. Nie może być za takiego przedstawiciela uznany PSL, który bardziej jest ugrupowaniem zawodowych polityków, mających zwyczaj nadwornej kurtyzany, tj. usługiwania osobom sprawującym władzę, niż trybunem ludu. Gdyby „ludowcy” rzeczywiście reprezentowali interesy tej grupy społecznej, to w pierwszej kolejności doprowadziliby do rychłej likwidacji oddzielnego, dyskryminującego systemu ubezpieczeń, który zamyka ludność wiejską w zaścianku i nie pozwala modernizować i restrukturyzować wsi. Ale, czy w  związku z tym należałoby wprowadzić parytet dla rolników?

Każdy rozsądny odpowie, że nie. Bo i każdemu rozsądnemu cuchnie to „punktami za pochodzenie” i siermiężną komuną. Z tego też względu, argument jakoby parytet miał coś zmienić w publicznym udziale kobiet należy odrzucić. Przyczyną ich słabej aktywności jest wszelako zgoła co innego. Nie warto więc gasić pożaru benzyną i wprowadzać hybrydy, w rodzaju pomysłu na „Kobiety na traktowy 2.0”.

W czym więc leży problem?

Prezes i długo, długo nic

Koronnym argumentem, podnoszonym przez zwolenników parytetów jest fakt, iż w polityce jest zbyt mało kobiet (poza tym, że są nienależycie reprezentowane). Osobiście uważam, że w polityce jest ogółem zbyt mało ludzi porządnych. Przeciętny, dobrze wykształcony i o odpowiednich kwalifikacjach moralnych Kowalski, widząc w szkle telewizora ludzi pokroju Marcina Rosoła, Zbigniewa Chlebowskiego, czy Przemysława Gosiewskiego, reaguje na te postaci odruchem wymiotnym i automatycznie zniechęca się do tzw. sfery publicznej.

Nie inaczej jest w przypadku przeciętnej Kowalskiej. Warto w tym miejscu nadmienić, że prawa wyborcze Polska przyznała kobietom już w 1918r., wyprzedzając w tym aspekcie wiele krajów tzw. cywilizowanych (np. Włochy, Szwajcaria). W naszym kraju, pod względem prawnym dyskryminacja kobiet nie występuje. Zajrzyjmy chociażby do art. 38 Konstytucji, który definiuje małżeństwo, jako związek kobiety i mężczyzny, czy do ustawodawstwa prawa pracy, w którym zawarte są klauzule antydyskryminacyjne. Dyskryminacja w wersji feministycznej to mit.

Polki, w przeciwieństwie np. do swoich koleżanek znad Sekwany, słyną nie tylko ze swojej ponadprzeciętnej urody, ale również z przedsiębiorczości i życiowej zaradności. Grubo ponad milion zarejestrowanych działalności gospodarczych, prowadzonych jest właśnie (samodzielnie) przez kobiety.

W czym więc jest problem? Co sprawia, że kobiet w polityce jest tak niewiele, a jeśli już się zjawią w niej tłumnie, to rodzą się z tego od razu potworki w rodzaju Renaty Beger, czy innej Danuty Chojarskiej? Osobiście uważam, że problemem jest szczelne i częściowo nieodwracalne zamknięcie Polski w korporacjach. Do jednej z nich należy korporacja polityków. O tym, kto dostanie jaki przydział w łupieniu państwa po wyborach decyduje najczęściej osobista poręka premiera. Rzecz ma się identycznie, jeśli chodzi o układanie list wyborczych. Jeśli nie jest się Anetą K. i nie robi pod szefem, to ma się utrudnione możliwości dostania na punktowane miejsce na niej. Taką prostytucję w demokracji, umożliwia prezesom partii proporcjonalna ordynacja wyborcza oraz dotowanie partii z budżetu państwa.

Zauważmy, że teoretycznie przewodniczący partii może wyrzucić z niej wszystkich członków, a i tak nie odetnie się w ten sposób ze źródeł finansowania. Mało tego, jak pozuje kazus Ludwika Dorna, outsiderzy nie są w stanie (ze względu na brak pieniędzy) utworzyć realnie konkurencyjnego bytu na palecie politycznej. Partie takie, jak SdPL, AWS, czy UW już w większości nie istnieją, a to za sprawą odsunięcia od koryta z pieniędzmi podatników.

Kto kogo?

Zarzutów pod adresem pomysłu wprowadzenia parytetów mam więcej. Po pierwsze, rażącym nadużyciem jest stwierdzenie, że kobiety za tym pomysłem obstające są reprezentantkami wszystkich kobiet. Taką przynajmniej samozwańczo przypisywał sobie tę rolę tzw. Kongres Kobiet z lipca ub. r. W replice na tę oczywistą bzdurę, grupa szanowanych i wysoko postawionych przedstawicielek świata nauki, polityki i biznesu (m.in. prof. Staniszkis, dr. Fedyszak – Radziejowska), napisały list oprotestowujący takie stawianie sprawy. W odpowiedzi Sławomir Siekarowski, naczelny „Krytyki Politycznej”, był uprzejmy nazwać sygnatariuszki listu Volksdeutschami. Nie przypominam sobie, aby wtedy któraś z przedstawicielek „kongresu kobiet” stanęła w obronie obrażanych koleżanek.

Weźmy na tapetę inny przykład. Głośna sprawa ubogiej kobiety, którą poddano sterylizacji. Dodajmy – przymusowej. Dla kanonicznego lewicowca – przykład wręcz wymarzony (kobieta, doświadcza z jednej strony niesprawiedliwości społecznej, z drugiej ucisku ze strony państwa). Czy, któraś z przedstawicielek tzw. kongresu kobiet wstawiła się siłą swojego autorytetu za poniżaną kobietą? Otóż nie. Zareagowała jedynie Magdalena Środa, pisząc z sobie właściwą delikatnością, że kobieta ta „uległa społecznej presji na rodzenie dzieci”, z związku z tym, nie było co sobie ciemnym motłochem głowy zawracać.

Parytet, w wersji przygotowanej przez jego autorki, w moim osobistym przekonaniu ma raczej za zadanie pomóc przełamać polityczną nieskuteczność, takim postaciom jak wspomniana wyżej Magdalena Środa (od kilkunastu lat nieporadnie próbująca wskoczyć do parlamentu), czy Henryka Bochniarz (która w wyborach prezydenckich w 2005r. dostała 1,26% głosów, co znaczyłoby że głosowali na nią tylko przyjaciele oraz Tadeusz Mazowiecki – w każdym bądź razie, na pewno nie wszystkie kobiety). Rzecz można odnieść również do dość egzotycznego projektu, jakim było wykreowanie Partii Kobiet. Wynik – 0,28% głosów poparcia w wyborach w 2007r., wskazywał by na to, że primo – jedynym zmotywowanym elektoratem tej partii byli przyjaciele Mauneli Gretkowskiej (założycielki), secundo – barierą wejścia do Sejmu nowych inicjatyw, jest wspomniany przeze mnie system wyborczy, a nie polski, samczy mizoginizm, tertio – parytet ma w przypadku Manueli Grekowskiej być, czymś w rodzaju wytrycha do drzwi, otwierających drogę do Sejmu.

Malena prawdę Ci powie

Kończąc wątek, panie z „kongresu kobiet” – inicjatorki ustawy parytetowej, dopuszczają się ostrego nadużycia, stawiając siebie w pozycji neutralnych działaczek, pragnących dobra kobiet. Same kobiety, nie wydają się być ochocze do tego, aby dać sobie to dobro odebrać.

Wszystkim twardo stojącym, przy zdaniu, jakoby to mężczyźni byli największymi wrogami kobiet, polecam do obejrzenia włoski dramat pt. „Malena” (reż. Giuseppe Tornatore), ze śliczną Monicą Belucci w roli głównej. Prawda z niego wynikająca jest bezsporna (z oczywistych względów nie zamieszczam w tej notce spoilerów).

Po pierwsze, nie ma większej zawiści na świecie, poza tą, jaka może się zrodzić pomiędzy nierozumiejącymi się i zazdroszczącymi sobie nawzajem kobietami. Po drugie, w polityce (zwłaszcza tak brudnej jak polska) chwiejne i rozemocjonowanie charaktery kobiet mogą narobić dodatkowego brudu i niesmaku, spychając naszą przestrzeń publiczną do otchłani kolejnej niemożliwości. Kobiety bowiem, jeśli chcą zawodowo uprawiać politykę, muszą umieć wykształcić w sobie odpowiednio wiele cech typowo męskich (patrz: Margaret Thatcher, Angela Merkel, czy Hilary Clinton). Po trzecie, absolutnie nie przekonuje mnie argument (zresztą, jeden z rezerwowych dla postępaków), jakoby wprowadzenie parytetów świadczyło o „wprowadzaniu europejskich standardów”. Wystarczy tylko zerknąć na chwilę na to, co dzieje się na zachodzie Europy, aby wiedzieć że przekraczanie kolejnych barier „w walce o równość” i „z dyskryminacją” w ciągu geometrycznym prowadzi wymierania Starego Kontynentu, jego wewnętrznego rozsadzania oraz zawłaszczania kolejnych przylądków wolności.

Sytuacja kobiet

Pomimo wszystko, wcale nie uważam, że sytuacja kobiet w kraju jest sielankowa. Liczne przypadki traktowania kobiet jak przedmioty (które swoimi korzeniami czerpią z okresu socjalizmu i powstałej wtedy ogólnej pogardy dla człowieka), niższe płace, trudne do pogodzenie łącznie obowiązków matki, żony oraz wartościowego pracownika, to nie political fiction, tylko fakty. Jakie mogą być, poza generalnym moralnym zgnojeniem społeczeństwa komunizmem i trudną sytuacją materialną, przyczyny owych nierówności?

Gdyby zamiast mnie, analizę robiła Magdalena Środa, obwiniałaby za taki stan rzeczy w pierwszej (a zapewne i ostatniej) kolejności: polski katolicyzm, Kościół jako patriarchalne narzędzie ucisku, biskupów, ewentualnie dziedziczną zaściankowość (wynikającą zresztą z tego pierwszego). Warto w tym miejscu zadać sobie pytanie, co „parytetówki” i Magdalena Środa osobiście (jako pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn w latach 2004-2005) zrobiła, aby ten stan rzeczy zmienić?

Gdzie był rządowy pełnomocnik Środa, gdy gabinet Millera likwidował w 2004r. fundusz alimentacyjny? Dlaczego dopiero kampania wyborcza w 2007r. (bez udziału parytetówek) sprawiła, że w systemie podatkowym pojawiła się możliwość dokonania 1000zł odpisu od podatku, z tytułu wychowywania dzieci? W okresie pełnomocnikownia Magdaleny Środy, skrócony został maksymalny okres trwania urlopów macierzyńskich. Jak widać, ogólnie trudna sytuacja kobiet nie wynikać musi z wyznawanej religii (jak chciałaby Środa), ale może mieć swoje przyczyny w zaślepieniu ideologicznym niektórych urzędników rządowego szczebla.

Czas na rozpierduchę, czyli robimy wojnę

Jakiś czas temu uczestniczyłem w debacie odnośnie idei i szans wprowadzenia parytetów, zorganizowanej z okazji 8 marca przez mój uniwersytet. Panelistakmi były same kobiety, których z racji braku materiały źródłowego nie jestem w stanie wymienić z imienia i nazwiska. W każdym bądź razie były to: posłanka, urzędniczka, wicewojewoda oraz dwie przedstawicielki świata nauki (profesorka oraz pani doktor – prywatnie feministka). Zwolenniczki wprowadzenia parytetów, widząc ogólnie trudną sytuację kobiet w Polsce, raczej starały się sprowadzać dyskusję na pozycje wojny płci, nie bacząc na wszystkie inne uwarunkowania tego stanu rzeczy (tj. przyczynki historyczne, społeczne, czy polityczne).

Z tego też względu, wydaje mi się, że w całym tym parytetowym szumie nie chodzi wcale o podniesienie statusu kobiet i ułatwienie im w ten sposób realizowania własnych zdolności i aspiracji. Chodzi o wywołanie kolejnej wojny światopoglądowej, rozrysowanej wedle szkicu politycznej poprawności. Nie jesteś za parytetami, to znaczy, że jesteś wrogiem kobiet, cuchniesz zaściankiem i polskim paździerzem oraz nie łapiesz się w europejskich standardach. Jest to oczywiście odwracanie kota ogonem.

Wprowadzenie parytetów, być może ułatwi dostanie się do Sejmu niektórym zasłużonym sprawie działaczkom (w tym, mojej ulubionej pani profesor Środy Magdaleny), przez co siła rażenia jej poglądów będzie nieco większa niż cotygodniowy, żałosny felieton w „Gazecie Wyborczej”, czy na lewicowym portalu „Wirtualna Polska”. Ku ogólnej uciesze politycznie poprawnych postępaków, Magdalena Środa szczęśliwie będzie mogła powróci do czasów, kiedy to na międzynarodowych sympozjach, w imieniu polskiego rządu głosiła tezy, jakoby Kościół katolicki odpowiadał za przemoc domową w Polsce. Z kolei jej wątpliwej jakości artykuły, z określeniami takimi jak „blastocysty” - (ludzkie zarodki – przyp. autor), czy puszczenie w jednym szeregu określeń „Żyd, biskup i sperma”, staną się pozycjami obowiązkowymi w przejętych przez parytetówki urzędach.

Powodzenia?

 

Sed3ak
O mnie Sed3ak

"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)" kard. Stefan Wyszyński sed3ak na Twitterze Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro! "The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature". Abraham Lincoln "Virtù contro a furore Prenderà l'armi, e fia el combatter corto; Che l'antico valore Negli italici cor non è ancor morto". Francesco Petrarka Polecam: "Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka