Wniosków po obejrzeniu wewnątrzpartyjnej debaty w Platformie Obywatelskiej nasuwa mi się kilka, z których najistotniejszy bodaj, to ten że posłanka Mucha znacznie lepiej wygląda w spódnicy, niż w najmodniejszych nawet spodniach. A z rzeczy pozamerytorycznych? W większości nie są one przychylne dla któregokolwiek z kandydatów, ani dla samej mateczki partii.
Zacząć warto od faktu, że coś, co nazywamy „prawyborami w PO”, w gruncie rzeczy niczym takim w swej istocie nie są. W formie, w jakiej przeprowadzono owe „prawybory”, stają się one ich zaprzeczeniem. Innymi słowy, w takich na przykład Stanach Zjednoczonych, w których w wyścigu o Biały Dom, kandydat musi stoczyć kilkunastomiesięczną batalię w gronie własnej partii, a następnie z konkurentem z partii przeciwnej, liderzy stronnictw nie namaszczają swoich kandydatów, jako Tych Właściwych Pomazańców. Przeciwnie, największe szanse na zwycięstwo ma kandydat, który w sposób możliwie najbardziej przekonujący udowodni przeciętnemu Amerykaninowi z middle class, że z tym motłochem z Kongresu nie ma nic wspólnego i w ogóle znalazł się tutaj niejako przez przypadek (patrz: kazusy Baracka Obamy, czy Johna Kerry’ego).
U nas – pomieszanie z poplątaniem. Przewodniczący Tusk wskazuje dwóch przybocznych, nakazując im udział w konkursie piękności. Wszystko ku uciesze gawiedzi. I tak, przechodząc do samej debaty, Polska (która wedle słów Manueli Gretkowskiej „jest kobietą”) ma wybór pomiędzy: statecznym i zachowawczym Bronisławem Komorowskim (stanowiącym archetyp troskliwego ojca rodziny), a uwodzicielskim i dziarsko baczącym ku przyszłości Radosławem Sikorskim (politycznym odpowiednikiem Rafała Maseraka). Polska ma wybrać. Przestrzec jednakowoż zatroskaną ojczyznę należy przed niebezpieczeństwami z wyborem związanymi. By wszystko nie skończyło się na tym, że cnotę stracimy i jeszcze rubla dopłacimy. Bo oto w związku pojawia się jeszcze ten trzeci – przebiegły i podstępny, a na co dzień fałszywie życzliwy sąsiad (w tej roli niezastąpiony Donald Tusk), który korzystając z ogólnego rozgardiaszu chce naszą Polskę sowicie wydy… powiedzmy nabić w butelkę.
Z samej debaty przenikała natomiast jedna myśl. A mianowicie, strach że kandydaci w studio zagłaszczą się na śmierć. Sikorski z Komorowskim w pewnej chwili stanowili niemalże parę dobrze dopasowanych gejątek, mających śpiewać pieśń ad maiorem Tuskiem Gloriam. Różnice w podejściu do kwestii spornych były mniej niż kosmetyczne, najbardziej uwypuklone bodajże w kwestii pierwszej zagranicznej wizyty (Komorowski – Wilno, Sikorski – Bruksela).
Z rzeczy marginalnych, bardzo nie spodobała mi się wizja prezydentury według Komorowskiego, zgodnie z którą jako prezydent jakieś poglądy by miał, ale patrzyłby również na głos społeczeństwa. Według mnie, jeśli się już zostaje głową państwa, to właśnie dzięki ufności wyborców, którzy zawierzyli poglądom namaszczonego przez siebie kandydata. Ale jak widać, Komorowski chce prezentować wizję prezydentury podobną do premierostwa swojego przełożonego, czyli stosować tzw. politykę sondażową. I może źle, jako kandydat który w opinii widzów wygrał potyczkę, nie kombinuje. Jak pokazuje doświadczenie Aleksandra Kwaśniewskiego można w ten sposób przezimować w Pałacu Namiestnikowskim przez dwie kadencji, zostać przy okazji wywyższonym do rangi „autorytetu moralnego” i być co dwa tygodnie zapraszany do programu „dziennikarza roku”. Jeśli tylko Komorowski nie popadnie w zgubne przyzwyczajenia filipińskie, jakim miał nieszczęście ulec były prezydent, wróżę obecnemu marszałkowi długie urzędowanie. Ale, za bardzo wybiegliśmy w przyszłość.
W tle debaty nieznośnie unosiła się, przynajmniej jak dla mnie, wczorajsza wypowiedź Bronisława Komorowskiego, że ten nie mówi po angielsku, bo gdy Sikorski kończył Oxford, ten siedział w więzieniu. Kurwa, jakie to polskie!? Ustawiać się w roli narodowego męczennika i żądać świątynnego okadzania (chwalebnej skądinąd) przeszłości. Zamiast myśleć o przynajmniej jakimś cząstkowym przeszkoleniu w zakresie komunikowania się jakimkolwiek językiem obcym, Komorowski robi ze swojego niedouczenia cnotę.
Z całej debaty, to właśnie marszałek Sejmu był stroną przeważającą, kontrującą i kontrolującą emocje. Sikorski? Jak zawsze trochę za sztywny, spięty, z udawaną dystynkcją. Jednym słowem – goniący własny cień i pozycję w PO, która w przypadku negatywnego dla niego rozstrzygnięcia preselekcji może stanąć pod dużym znakiem zapytania.
W jednym natomiast Tuskowi Pomazańcy byli zgodni, jak jeden mąż: w ostrym naparzaniu na Kaczora, czego zresztą można było się ogólnie spodziewać. Krytyka rozciągła się od podnoszeniu zarzutu nieskuteczności polityki zagranicznej prowadzonej przez Kaczyńskiego, poprzez nadużywanie prawa weta, aż po potępienie w czambuł zablokowania „cudownych” rzecz jasna ustaw zdrowotnych. Wniosek nasunął mi się tylko jeden – kandydaci na kandydatów niczym się między sobą nie różnią i w walce o prawyborcze głosy, są nawet w stanie obiecać pomoc w uzyskaniu Lubelszczyźnie dostępu do morza, byleby tylko rozpasać elektorat.
Cel tej medialnej szopki jest zgoła inny i zapewne lud, żyjący igrzyskami (z niedostatku chleba), nie zdaje sobie z tego w wystarczającym stopniu sprawy.
Po pierwsze, preselekcja ma dopomóc Tuskowi w zdezawuowaniu lidera sondaży popularności i groźną personę w PO – ministra Radosława Sikorskiego. Po drugie, w związku z „chwilowymi trudnościami” przy wdrażaniu „drugiego etapu reformy gospodarczej” pospólstwo musi zająć się powiatowymi igrzyskami, do rangi których urastają „prawybory w PO”. Platforma już na nich wygrała, i jak pisał na swoim blogu Igor Janke, w starciu z kongresem PiS-u, jest 2:0 dla partii Donalda Tuska. Po trzecie wreszcie, premier chce kontynuować ściemę, jaka wyniosła go do władzy w 2007r. Konkretnie, przez "prawybory" i nowoczesne „głosowanie w nich przez Internet”, pragnie hartować mit Platformy, jako partii modernistycznej, „bezpieczną ręką prowadzącą nas Europy”, z wysokorozwiniętymi standardami w kwestii podejścia do demokracji (co przejawiać miałby by się w zorganizowanych naprędce „prawyborach”).
Problem w tym, że wrócę do myśli z początku wpisu, że „prawybory” w takiej formie, w jakiej zgotowała nam je PO, są w gruncie rzeczy niczym innym, jak potwierdzeniem tego, że w fasadowej polskiej demokracji, gnijącej za sprawą proporcjonalnego systemu wyborczego i finansowania partii z państwowej kasy, o wszystkim decyduje senior, rozdający (oczywiście nie darmo) swoim wasalom włości.
W ten sposób Platforma nie modernizuje Polski, tylko gwałcąc ją (kontynuując figurę liryczną z początku), cofa nasz kraj w stan neofeudalizmu.
Tusku – musisz?
"Człowiek w Narodzie żyje nie tylko dla siebie i nie tylko na dziś, ale także w wymiarze dziejów Narodu (...) Polska może żyć własnymi siłami, własnymi mocami, rodzimą kulturą wzbogaconą przez Ewangelię Chrystusa i przez czujne, rozważne działanie Kościoła. Polska może żyć tu, gdzie jest, ale musi mieć ku temu moc. Musi patrzeć i ku przeszłości, aby lepiej osądzać rzeczywistość, i mieć ambicję trwania w przyszłość. Naród jest jak mocne drzewo, które podcinane w swych korzeniach, wypuszcza nowe. Może to drzewo przejść przez burzę, mogą one urwać mu koronę chwały, ale ono nadal trzyma się mocno ziemi i budzi nadzieję, że się odrodzi (...)"
kard. Stefan Wyszyński
sed3ak na Twitterze
Sed3ak Pro, czyli dyskusja na poziomie Pro!
"The mystic chords of memory will swell when again touched, as surely they will be, by the better angels of our nature".
Abraham Lincoln
"Virtù contro a furore
Prenderà l'armi, e fia el combatter corto;
Che l'antico valore
Negli italici cor non è ancor morto".
Francesco Petrarka
Polecam:
"Dzienniki Ronalda Prusa. Część Pierwsza."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka